_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

     Piatek, 4.03.1994       ISSN 1067-4020                 nr 98
_______________________________________________________________________

W numerze:

       Janusz Tazbir - Serce z zachodniej strony
         Janusz Mika - Polska klasa srednia, a paszport z orzelkiem
     Izabella Bodnar - Rysowanie to nie zarty (wyw. z Andrzejem Mleczka)
   Barbara Hollender - Zycie, czyli wszystko
      Jurek Krzystek - Witold Lutoslawski
  Jurek Karczmarczuk - Most

_______________________________________________________________________

["Gazeta Wyborcza", 22-23.01.1994]

Janusz Tazbir

                      SERCE Z ZACHODNIEJ STRONY
                      =========================

Moze historia jest i nauczycielka zycia, ale w naszym kraju miala
raczej niewielu uczniow. Gdyby bylo inaczej, to trudnosci stwarzane
przy wstepie do NATO nie wywolywalyby tak gorzkich jekow zawodu i
rozczarowan, jakie sie ostatnio rozlegaja w calej polskiej prasie.

Od przeszlo 200 lat wszystkie kolejne generacje walecznych Sarmatow
przezywaja te same frustracje, zwiazane z chlodnym i "niewdziecznym"
stosunkiem Zachodu wobec kraju, ktory oddal mu byl wielokrotnie tak
znaczne uslugi. Jeden z czytelnikow GW mowi nawet, ze "nie bedziemy
wiecznie przedmurzem", choc przedmurze akurat bylo w praktyce jednym z
nielicznych dobrych pomyslow naszych dyplomatow. Skoro bowiem tak czy
inaczej musielismy w XVII wieku odpierac najazdy Turkow czy Tatarow,
wygodniej bylo zmagac sie z nimi w plaszczu obroncow calego
chrzescijanstwa, nizeli powolywac sie wylacznie na polska racje
stanu.

Sam tytul przedmurza strzegacego lacinskiej wiary i kultury
otrzymalismy juz wczesniej. Przez caly wiek XV i XVII nasi krolowie
zachowywali sie jednak z godna uznania rozwaga, spiewajac o checiach do
zorganizowania krucjaty antytureckiej. Nie wczesniej wszakze, anizeli
przystapi do niej caly Zachod. Dopiero powstania zaczeto organizowac
nie czekajac na jego pomoc czy wybuch wojny w Europie, co sie musialo
fatalnie odbic na losach insurekcji. Po ich klesce zas nie szczedzono
zachodnim metropoliom najgorszych wyzwisk. Coz z tego, skoro dorastaly

              pokolenia na nowo rozkochane w Zachodzie
              ----------------------------------------

w Paryzu, Londynie, a w naszym juz stuleciu przede wszystkim w
Waszyngtonie.

W konsekwencji mozna by doskonale spisac znowu nasze zale pod adresem
Paktu Polnocnoatlantyckiego zarowno slowami zawartymi w "Ksiegach
narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego", jak i w prasie
emigracyjnej czy podziemnej z lat 1944-47. Negatywna bohaterka
Mickiewiczowskiego arcydziela, ktore wspolczesna nam badaczka Zofia
Stefanowska nazywa "kodeksem ksenofobii", jest przeciez nie Rosja,
lecz Francja. Zanim jeszcze "Ksiegi" pojawily sie na polkach, Stanislaw
Staszic, ow maz arcyrozwazny, ale i pamietliwy, tlumaczyl komus,
dlaczego rzad Krolestwa Kongresowego wydaje tak znaczne sumy na
rozbudowe Warszawy, "ktora w ubogim i malym kraju tak wygladac bedzie,
jak glowa ufryzowana na szkielecie". Tymczasem pod rosyjskim berlem
wlasnie Warszawa jest przeznaczona stac sie "glowna stolica wielkiego,
w jedno cialo zrzeszonego rodu. Tu sie rozstrzygna losy Europy
zachodniej. Pozwolila na rozbior Polski, musi sluzyc mocniejszemu,
zaniedbala miec z Polakow sprzymierzencow, bedzie miala za wcielonych w
Slowianszczyzne panow."

Przy calej, dzis dla nas widocznej, naiwnosci pogladow prezentowanych
przez Staszica i Mickiewicza nalezy przyznac, iz lepiej umieli oni
dobierac argumenty od niektorych wspolczesnych nam politykow.

Wieszcz straszyl Francuzow, ze skoro nie pomogli nam w roku 1831, to
znow doczekaja sie Kozakow biwakujacych na Polach Elizejskich, jak to
mialo miesce w roku 1815. Tymczasem Polacy domagaja sie od Zachodu, aby
umierac za Gdansk (1939), Wilno oraz Lwow (1944-45). Okazuje sie, ze
mozna doskonale znac francuski lub angielski, nie potrafic natomiast
mowic w jezyku trafiajacym do przekonania wielkim mocarstwom Zachodu

Takie terminy jak zaslugi, wdziecznosc czy wspolnota kultury to puste
dzwieki w jezyku politykow. Ich ojcowie bez wiekszych skrupulow
podzielili swiat na strefy wplywow, przydzielajac cala Europe
Srodkowo-Wschodnia - Kremlowi. I

                         pora przestac udawac
                         --------------------

iz uczynili to w dobrej wierze, mianowicie w nadziei na ewolucje Moskwy
w kierunku demokracji czy przestrzegania przez nia postanowien o
wolnych wyborach w Polsce lub na Wegrzech.

Odtajnianie archiwow dotyczacych schylku II wojny swiatowej wykazalo,
ze zarowno Waszyngton jak i Londyn nie mialy pod tym wzgledem wiekszych
zludzen. Doskonale tam wiedziano, kto jest prawdziwym sprawca zbrodni
katynskiej i jak przebiegaly stalinowskie czystki. Nalezalo wszakze
czyms wynagrodzic Rosje, ktora poniosla tak duze ofiary. Wyrzuty
sumienia rozpraszano wygodnym stwierdzeniem, ze owe na wpol egzotyczne
ludy nie dojrzaly jeszcze do prawdziwej demokracji.

Blad Zachodu polegal na czyms zupelnie innym. Wierzono tam w
przestrzeganie przez oboz komunistyczny raz ustalonych granic wplywow.
Skoro Rosja - rozumowali zachodni politycy - nie interweniowala w
greckiej wojnie domowej i nie rozprawila sie zbrojnie z titowska
fronda, to i inne ustalenia beda przez nia dotrzymywane. Stad tak
wielkim wstrzasem okazal sie najpierw kryzys berlinski, a nastepnie
wybuch wojny w Korei. Panstwa, ktore nie chcialy, aby ich zolnierze
umierali za Wilno czy Lwow, odsunely tylko w czasie

                     spelnienie sie logiki dziejow
                     -----------------------------

W 1950 r. zolnierze ci zaczeli ginac za Seul, pozniej za Wietnam
Poludniowy, by w 1962 r. stanac wobec grozby wojny atomowej na Kubie,
gdzie Zwiazek Radziecki rozlokowal wyrzutnie rakietowe.

Warto o tym wszystkim dzis przypominac i to zaczynajac od postawy 
Francuzow w 1939 r. - nie chcieli oni wowczas umierac za "Dantzik",
wobec tego przez szesc nastepnych lat musieli ginac za Paryz. To przede
wszystkim w interesie Zachodu lezy niedopuszczenie do nowej Jalty,
skoro odbudowa hegemonii Moskwy na obszarach bylego Zwiazku Radzieckiego
stanowilaby tylko pierwszy krok na drodze do nowego podzialu Europy
na strefy wplywow, moze tym razem oparte nie o Labe, a o Ren. Historia
moze sie powtarzac w tempie znacznie przyspieszonym: za pierwszym
razem uzyskanie szerokiego dostepu do Baltyku i Morza Czarnego zajelo
Rosji kilkaset lat. Dzisiaj moze to nastapic w ciagu lat kilku.

My tymczasem pojekujemy, wypominajac Zachodowi iz ojczyzne Jana III
Sobieskiego i Jana Pawla II chce zlozyc na oltarzu porozumienia z
Moskwa. "Ciagle tylko mowimy o naszych nieszczesciach, a cudzych winach.
Moze gdybysmy zaczeli mowic o cudzych nieszczesciach, a naszych winach, 
glos nasz nabralby nowej sily, tak poteznej, ze wszyscy zwrociliby
uwage" - pisal w 1867 r. Boleslaw Prus.

W tym przypadku wina nasza polega na tym, ze od przeszlo 200 lat

               nie potrafimy rozmawiac z Zachodem
               ----------------------------------

jezykiem, ktory bylby dla niego zrozumialy. Z kolei nieszczesciem
Zachodu jest, ze tylekroc wystawiany do wiatru, wydaje sie znow sklonny
uwierzyc w zapewnienia i obietnice Kremla. Latwiej pod tym wzgledem
zrozumiec Paryz, skoro juz od XVIII wieku poczynajac (pierwsi zaploneli
zachwytem encyklopedysci) pozostaje pod nieslabnacym urokiem Rosji,
wszystko jedno - bialej, czerwonej, czy tej spod znaku Zyrynowskiego.
Trudniej pojac Londyn, ktory sam przeciez tak chetnie nie dotrzymywal
obietnic skladanych slabszym, kiedy tylko okazywali sie juz zbyteczni.
Polacy przekonali sie o tym az nadto wymownie zarowno w 1939, jak i
w 1945 roku. Nie na tyle wszakze skutecznie, aby nastepne pokolenie
nie zaczelo znowu wierzyc w niezmienna zyczliwosc Zachodu oraz w jego
militarna nawet (w razie potrzeby) pomoc.

Poniewaz mysl konserwatywna jest dzisiaj w modzie, pozwole sobie na 
zakonczenie przytoczyc opinie Kajetana Kozmiana (1771-1856), ktory w
swych pamietnikach pisal, ze dwie rzeczy wpedzily do grobu
szlachecka rzeczypospolita: anarchia i przekonanie, iz "podzialu
Polski Europa nie dozwoli. Otoz dozwolila i potwierdzila". Mimo to
czytamy dalej u Kozmiana, ze "sa jeszcze ludzie, co przeciw jawnym
skutkom jeszcze sie kolysza nadzieja: Europa sie postrzeze, moze sie
i juz spostrzegla".

Wystarczy zmienic slowo Europa na termin NATO, aby zgryzliwa obserwacja
starego konserwatysty nabrala blasku pelnej aktualnosci.

                                                        

-------------------

Janusz Tazbir, ur. 1927, profesor historii, badacz m.in. dziejow
kultury i ruchow religijnych XVI i XVII w., autor ok. 30 ksiazek
("Panstwo bez stosow", "Kultura szlachecka w Polsce", "Polskie
przedmurze chrzescijanskiej Europy"), czlonek rzeczywisty PAN,
sekretarz jej Wydzialu Nauk Spolecznych.

_______________________________________________________________________

Janusz Mika  

           POLSKA KLASA SREDNIA A PASZPORT Z ORZELKIEM
           ===========================================

                 (z cyklu: Oskarzenia i kalumnie)

Wiele sie czyta teraz o tym, ze polska inteligencja znika jako warstwa
spoleczna. Zostaja intelektualisci, a reszta wtapia sie w amorficzna 
klase srednia, ktora w dobrze prosperujacych spoleczenstwach 
kapitalistycznych obejmuje prawie wszystkich. Poza nia sa juz tylko 
milionerzy (dolarowi) i ci, ktorym sie w kapitalizmie nie powiodlo z 
wlasnej winy lub z powodu np. niekorzystnego koloru skory. Czy chcemy 
tego czy nie, Polska zmierza w tym wlasnie kierunku. Niestety, poki nie 
dogonimy takich krajow jak Stany Zjednoczone lub Niemcy, nasza klasa
srednia bedzie obejmowac niewielka tylko czesc spoleczenstwa.

Intelektualisci i niektorzy byli inteligenci biadaja nad sytuacja w 
Polsce. Wojciech Mlynarski w niedawnym wywiadzie dla "Polityki" nazwal 
zycie artystyczne w naszym kraju zabawa wyzwolencow, a kabaretowi 
polskiemu dal haslo: polinteligenci cwiercinteligentom. Niesposob nie 
zgodzic sie z mistrzem, ze czasy Dobrowolskich, Starszych Panow, 
Fedorowiczow, Kaczmarkow i Laskowikow odeszly i nigdy juz chyba nie 
wroca. Co prawda, przyjaciel moj, reprezentujacy nauki scisle, ma pewne 
zastrzezenia wobec tej wypowiedzi. Uwaza on, ze Mlynarski nie okreslil 
dokladnie, co uwaza za jednostke inteligencji. Jesli przyjac, jego np. 
inteligencje za jednostke, to nie ulega zadnej watpliwosci, ze z  
nielicznymi wyjatkami spoleczenstwo polskie sklada sie wlasnie z pol- 
i cwiercinteligentow, tak wiec wszystko jest w porzadku. 

Ale oczywiscie nie wszystko jest w porzadku i kazdego, kto mieszkajac 
za granica przyjrzal sie z bliska klasie sredniej i mogl stwierdzic, 
jak przerazajaco waskie sa horyzonty myslowe jej przedstawicieli, 
ogarnac moze rozpacz. W miescie, w ktorym mieszka moj przyjaciel, jest 
dosc gesta siec bibliotek publicznych, ich polki sa zapelnione 
wylacznie literatura juz nie drugiego, ale trzeciego i czwartego 
gatunku, tym, co przed wojna nazywalo sie literatura wagonowa. Teraz 
czyta sie to w domu, w przerwach miedzy kolejnymi programami 
telewizyjnymi. 

Polska inteligencja byla przez dwiescie ostatnich lat nie tylko 
nosicielem, ale i straznikiem polskiej kultury, a przede wszystkim 
polskiego jezyka. Pokolenia wychowane na Mickiewiczu, Slowackim, 
Prusie i Sienkiewiczu umialy mowic i pisac po polsku. Klasa srednia 
ma jezyk w pogardzie, mowi niechlujnie, z bogatym uzyciem idiomatyki 
obscenicznej, pisze zas stylem kancelaryjnym, wzbogaconym przez 
pokolenia dzialaczy partyjnych w wyrazenia zywcem tlumaczone z 
rosyjskiego. Znawcy twierdza, ze przecietny Polak potrafi dowolna 
mysl, jaka moze zaswitac w jego mozgu, nieco tylko przytepionym 
alkoholem, za pomoca dwoch tylko rzeczownikow i jednego czasownika, 
nie liczac wyrazow pochodnych.

Z przykroscia chcemy zawiadomic Czytelnikow "Spojrzen", ze w naszym 
Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a przynajmniej w tej jego czesci, 
ktora odpowiedzialna byla za przygotowanie do druku nowych paszportow, 
sa juz wylacznie przedstawiciele klasy sredniej. Zaden inteligent nie 
dopuscilby do tego, aby jedno krotkie zdanie wydrukowane na pierwszej 
stronie w czterech jezykach, zawieralo w wersji polskiej az dwa bledy 
interpunkcyjne i dwie niezrecznosci stylistyczne. Oto zdanie:

"Wladze Rzeczypospolitej Polskiej zwracaja sie z uprzejma prosba do 
wszystkich, ktorych moze to dotyczyc o okazanie posiadaczowi tego 
paszportu wszelkiej pomocy jaka moze okazacsie niezbedna w czasie 
pobytu za granica."

My napisalibysmy to inaczej:

"Wladze Rzeczypospolitej Polskiej zwracaja sie z uprzejma prosba do 
wszystkich, ktorych moze to dotyczyc, o okazanie posiadaczowi tego 
paszportu wszelkiej pomocy, jaka moze byc niezbedna w czasie jego 
pobytu za granica."

Brak dwoch przecinkow jest oczywisty. Dwukrotne uzycie slowa "okazac" 
w dwoch roznych znaczeniach jest niezreczne. Ale dla czlonka warstwy 
sredniej slowo "byc" jest zbyt trywialne i dlatego stara sie on go 
unikac w waznych dokumentach. Wreszcie przez dodanie slowa "jego" 
tekst staje sie chyba troche czytelniejszy.

W zdaniu na stronie trzeciej paszportu tez brak przecinka, ale nie 
chcemy juz zanudzac Czytelnikow i nie bedziemy sie nad tym rozwodzic. 
Na zakonczenie chcemy tylko dodac, ze wersje angielska i rosyjska 
inkryminowanego zdania (francuskiego nie znamy i nie umiemy ocenic 
wersji francuskiej) wydaja sie nam zupelnie poprawne, byc moze zostaly 
one przepisane zywcem z zagranicznych paszportow.

                                                    JAM
-----------------------------------------------------------------------

[Trzy grosze skladacza dyzurnego. Ja mam ciagle paszport PRL-owski
 wiec ta przyjemnosc mnie ominela, ale gdybym nawet dysponowal nowym,
 pachnacym, to i tak bym nie zauwazyl. Wydaje mi sie, ze Janusz Mika
 jest jednym z nielicznych ludzi na swiecie, ktorzy czytaja teksty
 swietych formulek paszportowych...
 Nota bene, Janusz Mika narzeka, ze tzw. klasa srednia posluguje sie
 stylem zywcem tlumaczonym z rosyjskiego, ale przyznaje, ze rosyjska 
 wersja formulek paszportowych jest poprawna. Wniosek? Za malo tego 
 rosyjskiego sie uczono w mowie, a dobrze w pismie?...

 Tu we Francji jest inny, zblizony nieco problem. Niedawno wypuszczono
 nowy banknot 50 Fr z bledem ortograficznym! Skandal straszny, wiec
 Bank pospieszyl z oficjalnym zapewnieniem, ze banknoty beda oczywiscie
 honorowane. A o to przeciez chodzi wiekszosci. Jurek K_uk]

_______________________________________________________________________

[Przekroj, 9.01.1994, wpisal Zbyszek Pasek]


                         RYSOWANIE TO NIE ZARTY
                         ======================


Z Adrzejem Mleczko rozmawia Izabella Bodnar


- Podmuch wolnosci otworzyl szuflady naszych tworcow - okazaly sie
  puste. Satyrycy tez przez chwile nie wiedzieli przeciw komu sie
  obrocic, ale w koncu to wlasnie komiks najszybciej zareagowal na
  przemiany w Polsce.

- Moja szuflada zawsze jest zapchana, moze dlatego, ze zamiast na gwalt 
  szukac przeciwnika, staram sie po prostu opowiadac mniej lub bardziej 
  zabawne historyjki.

- Rzeczywistosc jest panu obojetna?

- Moze nie jest obojetna, ale nie czuje sie powolany do jej zmieniania. 
  Opisuje sobie jedynie to, co widze, a czasem to, czego nie widze. 
  Oczywiscie bywa i tak, ze opis staje sie niechcacy protestem przeciw 
  czemus lub komus, ale to juz nie moja wina.

- Rok 1990 w panskiej sytuacji satyryka nic nie zmienil?

- Zmienil tyle, ze zyje w wolnym kraju. Dla mnie jest to istotne. 
  Natomiast nadal rysuje, publikuje, prowadze galerie. Czyli w pracy bez 
  zmian.

- Ejze, kiedys cenzura pana nie kochala.

- Poza sporadycznymi konfliktami i jednym ostrzegawczym wezwaniem na 
  Mysia specjalnych klopotow z ta instytucja nie mialem.

- Dziesiec lat temu powstala Galeria Autorska Andrzeja Mleczki. Inne 
  byly czasy, inny swiat. Zagladali tam do pana cenzorzy, zagladali...

- Bylo mi ich zawsze zal. Bardzo sie wstydzili swojej roli. Kiedy
  musieli mi cos zdjac, to potem po sto razy przepraszali. Nie byl to
  wiec zwiazek kata z ofiara, ale obopolnie zazenowanych ludzi.

- W piersi wielkiego szydercy bije serce swietego Franciszka?

- Nie, ale w koncowej fazie komuny cenzura byla calkowicie bezradna i - 
  nie majac wielkich mozliwosci restrykcyjnych - patrzyla przez palce 
  nawet na to, ze moje rysunki ukazuja sie tu i tam bez odpowiedniej 
  pieczatki.

- Panscy fani sa ciekawi, czy talent szydercy i obserwatora przejawial 
  pan juz w dziecinstwie.

- Alez nie! Nigdy nie czulem sie ani szyderca, ani szczegolnie bystrym 
  obserwatorem.

- Mleczko zlym obserwatorem! Kto w to uwierzy?

- Naprawde nie pamietam nazwisk, myla mi sie twarze, nie zauwazam 
  szczegolow krajobrazu, nie umiem sie skupic na drobiazgach.

- W takim przypadku neurolodzy mowia "widze las, nie widze drzew", co 
  dowodzi podobno, ze prawa polkula mozgowa rozwinieta jest lepiej od 
  lewej.

- Pani wybaczy, ale nie jest to czas i miejsce, aby sie zastanawiac, 
  ktory organ mam bardziej, a ktory mniej rozwiniety. Powiem wiecej: 
  stwierdzenie, ze moje rysunki sa efektem umiejetnosci obserwacyjnych, 
  nie jest dla mnie komplementem. Rysunki sa moje, od poczatku do konca 
  wymyslone przeze mnie, a rzeczywistosc z wrodzona nachalnoscia czasem 
  tylko wciska sie do nich wbrew mojej woli.

- Czy to sie panu podoba czy nie, jest pan wlasnie od lat najwiekszym, 
  obok Mrozka, znawca wad Polakow.

- Mnie sie to podoba, tylko ze to nieprawda. Nie interesuja mnie bowiem 
  wady, lecz raczej zachowania ludzi w roznych sytuacjach. I nie odczuwam 
  potrzeby oceniania i wartosciowania.

- Niektore cechy Polakow budza jednak niechec na Zachodzie.

- Po pierwsze - wcale tak nie sadze. Maja tam wazniejsze sprawy na 
  glowie. Po drugie gdyby nawet tak bylo, to naprawde nie mamy obowiazku 
  przejmowac sie tym, co o nas mysli Francuz, Niemiec czy inny Hiszpan. Po 
  trzecie - nie lubie uogolnien i stwierdzen, ze Polacy sa 
  nieodpowiedzialni, Anglicy sztywni, i ze Niemcy lubia wojne, a Eskimosi 
  zimno.

- Nie zaklada pan z gory, ze Polska jest wirowka nonsensu?

- Nie. Wydaje mi sie natomiast oczywiscie, ze caly swiat zwariowal i co 
  do tego zgadzaja sie nawet naukowcy z Korei Polnocnej i Poludniowej.

- Zastanawial sie pan kiedys nad mechanizmem smiechu, nad tajemnica 
  poczucia humoru?

- Tego nie da sie ujac w reguly. Wielu psychologow i teoretykow kultury 
  polamalo sobie zeby, probujac budowac na ten temat skomplikowane teorie. 
  Z poczuciem humoru czlowiek sie rodzi albo nie.

- Pan ma poczucie humoru?

- Nie wiem, nie zastanawialem sie.

- Czesto sie pan smieje?

- Mozna miec poczucie humoru i nigdy nie wybuchnac smiechem. I mozna bez 
  przerwy zasmiewac sie do lez i nie miec za grosz poczucia humoru. Jedno 
  jest pewne: dluzsze teoretyzowanie na ten temat prowadzi do melancholii.

- Co pana na tej planecie najbardziej smieszy?

- To, ze w ogole istnieje.

- Jak dlugo powstaje panski rysunek?

- To dziwne, ale coraz dluzej. Coraz wiecej czasu zajmuje mi obrobka 
  kazdego pomyslu, szlifowanie kazdej kreski i kazdego slowa.

- Pan sie znowu obruszy, jesli powiem, ze teksciki w pana rysunkach nie 
  maja rownych sobie.

- Po dluzszym namysle jestem sklonny sie z pania zgodzic.

- Wyglada, ze rysowanie to dla pana zajecie wrecz fizjologiczne. Moglby 
  pan bez tego zyc?

- Oczywiscie. Moglbym wtedy zaciagnac sie do Legii Cudzoziemskiej, o 
  czym marzylem od dziecka.

- Rysowal pan juz w dziecinstwie?

- Jak siegam pamiecia, zawsze cos tam sobie w kacie bazgralem.

- Rodzice chcieli, aby pan studiowal na ASP.

- Tak, nawet pokazali moje dokonania kilku profesorom. Oni zas dali 
  grzecznie do zrozumienia, ze to nie ma sensu. Jak sie okazalo - mieli 
  racje.

- Publikuje pan juz ponad dwadziescia lat. Jaki jest pana najwiekszy 
  sukces?

- Staram sie nie odnosic sukcesow, nauczony doswiadczeniem Presleya, 
  Marilyn Monroe czy Morrisona.

- Prosze sobie przypomniec. Moze jednak udalo sie panu cos osiagnac?

- Nie przypominam sobie zadnych odznaczen, medali ani orderow.

- W krainie lasow i jezior spedzil pan kilkanascie pierwszych lat zycia, 
  pozniej zamienil pan tamte krajobrazy na Krakow. Wedrowek pieszych ani 
  podrozy pan nie lubi?

- Czasem tylko wyjezdzam, aby sie upewnic, ze podrozowanie nie ma sensu.

- Kilka dni temu wrocil pan ze Stanow Zjednoczonych. Podobalo sie tam 
  panu?

- Podobalo mi sie, ze Amerykanie, ktorzy sa praktyczni, juz dawno doszli 
  do oczywistego zreszta wniosku, ze wiekszosc ludzi jest raczej glupawa, 
  i robia wszystko by zaspokoic ich gusta i potrzeby. Wszystko 
  podporzadkowane jest tam tej humanistycznej zasadzie. Jest to na pewno 
  szlachetne i demokratyczne, ale chwilami irytujace.

- Mial pan okazje zapoznac sie z Polonia, jej problemami i zyciem 
  kulturalnym?

- Zycie kulturalne milionowej Polonii chicagowskiej porownywalne jest z 
  Grojcem. Chociaz obawiam sie, ze niechcacy obrazam mieszkancow Grojca.

- Ukazal sie wlasnie czwarty album z pana rysunkami "Prawa wolnego 
  rynku", poprzedni...

- ...mial tytul "Raport o stanie panstwa". Jak pani widzi, rysowanie to 
  nie zarty.

_______________________________________________________________________

[Rzeczpospolita, 27.11.1993, wpisal Zbyszek Pasek]

Barbara Hollender


                         ZYCIE, CZYLI WSZYSTKO
                         =====================


- Kiedy bylem chlopcem, nie chcialem sie uczyc, wiec ojciec wyslal mnie 
do szkoly pozarniczej we Wroclawiu. Spedzilem tam pol roku i ucieklem. 
Obcy byl mi wojskowy dryl, ktory tam panowal. Dzis mysle, ze ojciec 
wymyslil te szkole po to wlasnie, zebym to zrozumial. I zrozumialem. 
Trafilem do sredniej szkoly w Walbrzychu. Byl w niej nauczyciel 
historii, surowy starszy pan, ktorego wszyscy sie bali. Pewnego dnia po 
odpowiedzi chcial mi wpisac ocene do dzienniczka. Te dzienniczki 
wypelnialismy sami. W moim historia byla napisana przez "ch", a chemia 
przez samo "h". Wiec ten starszy pan popatrzyl na mnie i powiedzial: "Oj 
Kieslowski, Kieslowski, chyba lepiej zebys zostal strazakiem". Wtedy 
postanowilem, ze nikt nigdy nie kaze mi byc kims innym, niz chcialem.

- Nie moge powiedziec, zebym mial szczegolnie trudna mlodosc. Wszystkim 
wtedy bylo ciezko. Urodzilem sie w 1941 roku, wiec dzieckiem bylem tuz 
po wojnie. Nam moze bylo troche ciezej niz innym, bo ojciec mial 
gruzlice i nie mogl pracowac. Jezdzilismy od miasteczka do miasteczka, 
od sanatorium do sanatorium. Nigdzie nie zatrzymywalismy sie dluzej.  
Kiedys policzylem, ze do 14 roku zycia zdazylem sie przeprowadzic 40 
razy. To oznaczalo kupe czasu spedzonego w pociagach i na ciezarowkach, 
ktorymi przewozilo sie meble. To oznaczalo brak bliskich przyjaciol, 
brak poczucia stabilizacji. Zwlaszcza, ze ja tez mialem chore pluca i 
sporo czasu spedzilem sam, z daleka od rodzicow.

Tak mowi Krzysztof Kieslowski o swoim dziecinstwie i zaraz dodaje, ze 
wtedy wcale nie chcial byc rezyserem. Wlasciwie w ogole nie wiedzial 
kim chce byc. - Kiedy w domu zabraklo pieniedzy, rodzice wyslali mnie na 
jakis czas do wuja. Gdyby moj wuj byl kierownikiem stolarni, moze 
zostalbym stolarzem. Ale on byl dyrektorem szkoly teatralnej.

Wiec najpierw byl przypadek. Ale potem przyszedl upor. Krzysztof 
Kieslowski zdawal na rezyserie trzy razy. Kiedy ja skonczyl mial 28 lat.

Zaczynal kariere jako dokumentalista. Jego filmy "Bylem zolnierzem", 
"Szpital" czy pozniejsze "Z punktu widzenia nocnego portiera" i "Siedem 
kobiet w roznym wieku" weszly do historii polskiego dokumentu. 
Kieslowski potrafil obserwowac.

- To normalne, jesli sie spedzilo dziecinstwo w drodze i na dworcach, 
jesli sie czuje w ustach smak mielonego z przyperonowego baru w 
Walbrzychu. Te mielone to byl zreszta nie lada rarytas. Przez tydzien 
oszczedzalem na biletach trolejbusowych, zeby sobie taki kotlet kupic. 
Dzisiaj, kiedy matka mojej montazystki przyjezdza do Paryza i robi 
mielone, to zartujemy, ze smakuja jak te z dworca w Walbrzychu.

Ale teraz juz powaznie. Kazdy dokumentalista musi w pewnej chwili 
dostrzec granice, ktorej nie mozna przekroczyc. Wtedy zaczyna sie 
tesknic za fabula.

Wiec jezyk dokumentu Kieslowskiemu nie wystarczal. W tym jezyku nie 
dawalo sie powiedziec wszystkiego, co chcial. O ludzkich wyborach, o 
roli przypadku w zyciu czlowieka, wreszcie o milosci. W 1973 roku 
zadebiutowal jako fabularzysta telewizyjnym "Przejsciem podziemnym", 
potem byly "Personel", "Spokoj", "Blizna", wreszcie "Amator". 
Portretowal w tych filmach ludzi zyjacych w panstwie totalitarnym, 
pokazywal zaklamanie i podwojna moralnosc, mowil o tesknocie do prawdy. 
Wpisal sie w nurt "kina moralnego niepokoju". Razem z Holland, 
Kijowskim, Falkiem stworzyl zjawisko wazne. Pod koniec lat 
siedemdziesiatych to wlasnie oni, filmowcy, dlugo przed socjologami 
wyczuli spoleczny nastroj, ktory doprowadzil do rewolucji 1980 roku. Ale 
potem ta grupa rozpadla sie.

- O sile kina w latach siedemdziesiatych zadecydowaly filmy Andrzeja 
Wajdy i Krzysztofa Zanussiego. Oni nakrecili "Czlowieka z marmuru" i 
"Barwy ochronne". A potem stalo sie cos, co w historii sztuki zdarza sie 
bardzo rzadko - my, pozniej wchodzacy do filmu, nie zanegowalismy ich 
dorobku. Odwrotnie - nawiazalismy z nimi scisla wspolprace. Laczyl nas 
bunt wobec rzeczywistosci, ktora zreszta dzielilismy z widzami. Ale 
kazdy z nas byl inny. I w 1979 roku powiedzielismy sobie, ze juz dosyc, 
zrobilismy razem wszystko, co sie dalo, teraz kazdy musi pojsc wlasna 
droga.

Przyszedl czas dla Kieslowskiego nie najlepszy. Jego filmy byly chlodno 
przyjmowane przez polska krytyke.

- Ja mysle, ze dramat Krzysztofa kieslowskiego polega na tym, ze po 
sukcesach lat siedemdziesiatych, zostal on w nastepnej dekadzie przez 
polska krytyke odrzucony. Nawet katolicki "Przeglad Powszechny" 
przestrzegal piorem Krzysztofa Klopotowskiego, ze Kieslowski to falszywa 
moneta. I Krzysztof pogodzil sie z tym odrzuceniem, znalazl sobie inny 
sposob na zycie. Oszalamiajacy sukces, jaki przyszedl ostatnio, trafil 
na innego czlowieka. Dzisiaj Krzysztof nie potrafi sie juz tym sukcesem 
cieszyc - tak mowi Krzysztof Zanussi, przyjaciel Kieslowskiego, 
czlowiek, ktory jest wspolproducentem niemal wszystkich jego filmow.

W latach osiemdziesiatych Kieslowski zas coraz wyrazniej zaczal odwracac 
sie od spraw spolecznych. W "Przypadku" pokazywal jak los czlowieka moze 
zalezec od jednej chwili, w "Bez konca" uciekl wrecz w metafizyke.

- Zajmowalem sie polityka, dopoki wierzylem, ze mozemy miec wplyw na los 
kraju, w ktorym zyjemy. Ale przezylem zbyt wiele przewrotow. Kiedy 
kolejny raz stracilem nadzieje, wiecej nie mialem ochoty sie tym 
zajmowac. Dzisiaj niechetnie otwieram gazety. Nabralem do polityki 
obrzydzenia.

Jest i cos jeszcze.

- Kiedys bylismy zobowiazani do wyrazania spolecznego protestu. Dzis 
jestesmy z tego zwolnieni. Jest tysiace innych sposobow na wykrzyczenie 
swojego niezadowolenia. Niedawno uslyszalem piosenke z plyty wlaczonej 
przez moja corke. Ktos spiewal: "Co wyscie zrobili z tym krajem?" Mozna 
wiec spiewac, pisac, rysowac, wystepowac na wiecach albo rzucac jajkami. 
Niekoniecznie trzeba wyrazac sprzeciw w filmach.

To byl przelom. Zwlaszcza, ze w czasie stanu wojennego Kieslowski 
spotkal Krzysztofa Piesiewicza.

- Praca z Krzysztofem daje mi ogromnie duzo. Jego osobowosc ma z 
pewnoscia wplyw na to, co robie. Potrafilismy sie odnalezc, dogadac, 
uzupelnic. Jak wszystko w zyciu, nasze spotkanie bylo przypadkiem. 
Przypadkiem poznala Piesiewicza Hania Krall, ja chcialem robic film o 
sadach w stanie wojennym, wiec Hania nas ze soba skontaktowala. 
Przypadek. Dobry przypadek. Ale obaj bylismy do tego spotkania 
przygotowani przez to, co zrobilismy, przez co przeszlismy, co nas 
dotknelo. Wierze, ze na dobry przypadek trzeba sobie zasluzyc.

Od tej pory stanowia nierozlaczny team. Napisali razem kilkanascie 
scenariuszy.

- Dzieki Krzysztofowi odkrylem nowy swiat - mowi mecenas Krzysztof 
Piesiewicz. - Zawsze lubilem kino, ale on mi uprzytomnil, jak wiele 
mozna za pomoca filmowego jezyka powiedziec. Dzieki niemu tworczosc 
stala sie czescia mojego zycia. Ja tez chyba wnioslem cos w zycie 
Krzysztofa. Razem szybciej dotarlismy do swiata uczuc intymnych, swiata 
zmyslow, tesknot, nostalgii. To wszystko w jego wczesniejszych filmach 
bylo, ale gdzies gleboko ukryte.

Wiec potem byl juz "Dekalog", dwa "Krotkie filmy" - o zabijaniu i 
milosci, "Podwojne zycie Weroniki", wreszcie "Trzy kolory". Pelen 
dystansu chlod w kraju i entuzjazm Europy. Bo w Europie nazwisko 
Kieslowskiego wymienia sie jednym tchem z nazwiskami Jarmusha i 
Almodovara. Kieslowski stal sie prorokiem nowego kina europejskiego, a 
na dodatek odniosl niezwykly wrecz sukces kasowy.

- My sobie tutaj w ogole nie zdajemy sprawy, kim jest Kieslowski na 
Zachodzie - twierdzi Krzysztof Piesiewicz.

Jego sile dostrzegl natychmiast jeden z najlepszych francuskich 
producentow, Marin Karmitz. Jeszcze kiedy Kieslowski robil we Francji 
"Podwojne zycie Weroniki", Karmitz zaproponowal mu, by w jego MK2 
zrealizowal swoj nastepny projekt. To dla niego Kieslowski robi trylogie 
"Trzy kolory".

- Kieslowski jest dzisiaj z pewnoscia najslynniejszym rezyserem 
europejskim - mowi Martin Karmitz. Pracowalem z Resnaisem, Godardem, 
Chabrolem, Malle'em, bracmi Taviani, Angelopoulosem, ale jeszcze nigdy 
nie spotkalem sie z takim zainteresowaniem ze strony dystrybutorow. 
Trylogia zostala sprzedana jeszcze przed realizacja do niemal wszystkich 
krajow swiata. Kieslowski potrafi mowic jezykiem uniwersalnym. 
Produkujac jego film mam wrazenie, ze uczestnicze w narodzinach dziela 
niezwyklego. To dla producenta niezwykla satysfakcja.

W swoich filmach Kieslowski opowiada o czasie, w ktorym zyjemy, o 
zmieniajacych sie obyczajach i meandrach wspolczesnej moralnosci. Nie 
feruje wyrokow, nie ocenia, nie tworzy wyraznej granicy miedzy dobrem i 
zlem. Pokazuje, ze poza cala przyziemnoscia, poza codziennym wyscigiem 
do kariery i bogactwa, poza wybujalymi ambicjami i stresem jest jeszcze 
cos, co po drodze zgubilismy: tesknota, milosc, tolerancja. Ze sa bol i 
cierpienie, obok ktorych nie wolno przechodzic obojetnie.

W tworczosci Krzysztofa Kieslowskiego wazna role odgrywa metafizyka.

- Nie lubie mowic o Kosciele jako instytucji, wole raczej o wierze. 
Pytaja mnie czesto, czy jestem przesadny. Przesady to raczej domena 
kobiet, choc jesli czarny kot przebiegnie mi droge, to sie nie rusze, 
chocbym mial nawet stac przez cala noc do rana. Czy wierze w duchy? 
Odpowiem, ze nie. Ale wierze w stala obecnosc obok nas wszystkich ludzi, 
ktorych kochalismy i ktorzy nas kochali, a ktorych juz nie ma. Wierze we 
wplywy tych ludzi na nasze postepowanie. Ja nawet bardzo czesto 
zastanawiam sie czy cos zrobic, bo mysle, co by o tym powiedzial moj 
ojciec, ktory nie zyje od 56 roku. I na pewno jest gdzies blisko.

W "Dekalogu" wybory czlowieka wydawaly sie wyborami mniejszego zla. W 
miare uplywu czasu jednak filmy Krzysztofa Kieslowskiego staja sie coraz 
jasniejsze, zaczyna w nich triumfowac milosc.

- Jestem z natury pesymista. Wole myslec o przeszlosci, bo wiem ile 
glupstw narobilem i wiem, ze kilka razy nie postapilem podle. Albo 
postapilem i to juz sie stalo. A przyszlosc jest czarna dziura. Jest w 
niej do zrobienia tyle idiotyzmow i swinstw. Dlatego jako pesymista 
rozpaczliwie szukam nadziei, chce ja gdzies dostrzec, chce jej dotknac. 
Pewnie dlatego moje filmy sa jasniejsze.

Zmienia sie pewnie i sam Kieslowski. W Polsce uchodzil on zawsze wsrod 
dziennikarzy za osobe nieprzystepna. Potrafil byc nieprzyjemny, 
opryskliwy. - A jaki mialem byc - pyta - skoro ze wszystkich stron bylem 
napastliwie atakowany?

Teraz wszystkich zaskoczyl. Na poczatku pazdziernika wpadl na dwa dni do 
kraju. Na konferencji prasowej byl skromny, rozluzniony, otwarty i 
sympatyczny.

Podobno Krzysztof Kieslowski jest czlowiekiem z natury nieufnym - jak 
kazdy, kto wiele w zyciu przeszedl. Ale ludzie, ktorym udalo sie do 
niego zblizyc sa nim zafascynowani. - To czlowiek duzego kalibru - mowi 
Karmitz. Czlowiek o wielkim intelekcie, a jednoczesnie wierny zasadom 
moralnym i etycznym.

- Krzysztof jest wymagajacy, zdyscyplinowany, a jednoczesnie 
wyrozumialy, wrazliwy na bol, cierpienie i krzywde. Oczywiscie 
prawdziwe, bo histerii i egzaltacji nie znosi. - Nie spotkalem przedtem 
nikogo tak chlonacego swiat i ludzi. Wspolpraca z nim jest przygoda 
intelektualna, i to bardzo specyficzna. Obraz chlodnego intelektualisty, 
jaki do niego przylgnal, nie jest do konca prawdziwy. Krzysztof jest 
bystrym i madrym obserwatorem, ale jednoczesnie nie pozwala sobie na 
zadna spekulatywnosc. Przyjmuje swiat taki, jakim on jest. Poza tym jest 
czlowiekiem zyczliwym, dowcipnym, wlasciwie wesolym. Jest przyjacielem.

"Niebieski" przyniosl Kieslowskiemu weneckie Zlote Lwy i ugruntowal jego 
czolowa pozycje wsrod europejskich tworcow filmowych. A jednak po tych 
wszystkich sukcesach rezyser wyznal dziennikarzowi AFP, ze po skonczeniu 
"Trylogii" chce wycofac sie z filmu.

- Wszyscy sobie wyobrazaja, ze praca rezysera to cos fantastycznego. 
Duzo sie zarabia, zyje w swietle reflektorow, lataja za czlowiekiem 
dziennikarze, potem jest jakis wyjazd, jakis festiwal. A naprawde to 
ciezka harowa. Od dziewieciu miesiecy nie spie dluzej niz po piec godzin 
na dobe. To praca wyniszczajaca fizycznie i wycienczajaca psychicznie. 
Towarzyszy jej ciagla niepewnosc, czy to, co sie opowiada, znajdzie 
sluchacza. To straszny stres. Nie wiem, czy chce znowu ryzykowac. Boje 
sie. Jestem na to za slaby. To jest tak, jak ze sportowymi zawodami. 
Niedawno byly mistrzostwa lekkoatletyczne swiata. Przyjechal na nie Carl 
Lewis - Amerykanin, ktory kiedys zdobywal wszystkie medale. Teraz 
przegral. Trzeba bylo koniecznie zobaczyc twarz tego czlowieka. Zeby 
zrozumiec, ze moze nie warto ryzykowac.

I zaraz Kieslowski opowiada, jak po kazdej premierze u Marina Karmitza 
odbywa sie spotkanie ekipy. Z biurowych okien widac inne okna 
czteropietrowego budynku. We wszystkich jest jasno. W tamtych pokojach 
siedza ludzie, ktorzy przez telefon i fax zbieraja dane dotyczace 
frekwencji na swiezo wprowadzonym na ekrany filmie. Po "Niebieskim" byl 
euforyczny bankiet. Ale takie spotkanie moze tez przerodzic sie w stype.

- No i teraz jest pytanie, czy chce sie grac dalej. Ja nie mam cienia 
przyjemnosci w zyciu z kamera. Moge wziac krzeselko, paczke papierosow, 
kawe i czytac. Jest tyle ksiazek, ktorych jeszcze nie zdazylem 
przeczytac. I tych, ktore chcialbym przeczytac po raz czwarty i 
siedemdziesiaty czwarty. Wystarczy do konca zycia.

- Wyslalem do Krzysztofa list - mowi zaniepokojony Piesiewicz. - 
Napisalem, ze nie ma prawa tego robic, bo dzisiaj nie nalezy juz 
wylacznie do siebie.

Ale moze w tej deklaracji jest po prostu zmeczenie wyczerpujaca praca. 
Moze i troche leku przed sukcesem, ktory - jak mowi krzysztof Zanussi - 
przyszedl do czlowieka, ktory znalazl sobie inny sposob na zycie. 
Artysci co jakis czas zapowiadaja swoje odejscie. Zwlaszcza wielcy 
artysci. Na szczescie najczesciej potem zmieniaja zdanie. Zeby znow 
powiedziec cos waznego, zeby przyjrzec sie swiatu i czlowiekowi. Maja 
prawo do chwil niepewnosci, zmeczenia, zwatpienia. Jak mawia Kieslowski: 
- Moje zycie jest wszystkim co mam.

_______________________________________________________________________

Jurek Krzystek

                         WITOLD LUTOSLAWSKI
                         ==================


Jak czesto sie zdarza, Jego brak bedzie zauwazalny dopiero po smierci.
Nie dlatego, aby mial byc za zycia niedoceniany; o nie, byl jak
najbardziej. Dlatego raczej, ze wydawal sie byc trwalym elementem
polskiego zycia muzycznego, regularnie dostarczajac nowe dziela, z
ktorych kazde obwolywane bylo arcydzielem wkrotce po premierze.

Wiec dopiero po Jego smierci doszla do mnie swiadomosc, ze byl
najprawdopodobniej najwiekszym zyjacym wspolczesnie kompozytorem swiata
- przynajmniej od czasu odejscia Oliviera Messiaena. I jednym z
najwiekszych w XX wieku.

Nie bedzie w tych slowach wiele o muzyce - nie czuje sie powolany do
jej oceny, ani podsumowania, a nie ma sensu przepisywanie informacji z
leksykonu. Tytuly takie, jak "Livre Pour Orchestre", czy "Muzyka
Zalobna" weszly niemal do kanonu. Dla mnie osobiscie ulubionym utworem
nie byla zadna z symfonii, nawet Trzecia, a nawet Czwarta, nie byl to
Koncert Fortepianowy, ani Koncert Wiolonczelowy. Byly to Wariacje na
temat Paganiniego.

Kilka wiec slow o przeszlosci Lutoslawskiego. W czasie okupacji, jak
wielu innych artystow, zmuszony byl do utrzymywania sie z publicznych
wystepow po kawiarniach. W kawiarni SiM w Warszawie grywal na cztery
rece z innym bardzo znanym, zmarlym przed niedlugim czasem
kompozytorem, Andrzejem Panufnikiem. Na te okazje przerobil slynny
24-ty Kaprys Paganiniego, w oryginale na skrzypce solo. Kaprys ten stal
sie przedmiotem przerobek wielu kompozytorow, wspomnijmy tu
Rachmaninowa i jego Rapsodie na temat Paganiniego. Tym niemniej
transkrypcja Lutoslawskiego jest, moim zdaniem, najbardziej udana
sposrod nich - muzyka zywa, ciekawa i angazujaca. Jest w swiatowym
repertuarze pianistycznym.

Ale to jest utwor marginalny. Zasadnicza cecha muzyki Lutoslawskiego
byla jej pelna abstrakcja, oddzielenie sie od tresci pozamuzycznych.
Sam kompozytor bardzo niechetnie tlumaczyl swoje dziela, uwazajac, ze
jego muzyka tego nie potrzebuje. Czasami byly klopoty - anegdota glosi,
ze Mscislaw Roztropowicz, ktoremu dedykowany byl Koncert Wiolonczelowy,
wrecz domagal sie od Lutoslawskiego przed prapremiera objasnien co do
"tresci" utworu. Ta abstrakcja byla powodem problemow w czasach
"socrealizmu" - po wykonaniu w 1949 roku skomponowanej dwa lata
wczesniej Pierwszej Symfonii owczesny minister kultury, Wlodzimierz
Sokorski, dopatrzyl sie w niej "burzuazyjnego formalizmu" i mial sie
wyrazic, ze "takiego kompozytora trzeba wrzucic pod tramwaj". Symfonia
nastepny raz ujrzala swiatlo dzienne dopiero po Pazdzierniku.

Nie ograniczal sie do komponowania. Dzialal spolecznie. Byl przez
szereg lat przewodniczacym Zwiazku Kompozytorow Polskich. Dzialal tez w
PEN Clubie. Mial duze zdolnosci taktyczne i dyplomatyczne - potrafil
dzialac w okreslonych warunkach PRLu nie wchodzac w konflikt z
wladzami, a rownoczesnie nie narazajac swojej godnosci i integralnosci.
Jego wielka zasluga jest wspolzalozenie festiwalu Warszawska Jesien w
1956 roku.

Zmarl 12 dni po swych 81-ych urodzinach.

                                                  J.K-ek

-----------------------------------------------------------------------

[I jeszcze pare slow ode mnie. Lutoslawski zostal jednak zmuszony do
 czesciowego "podporzadkowania" sie socrealizmowi. Napisal np. Koncert
 na Orkiestre (na plycie razem z Grami Weneckimi), ktory zostal przez
 krytyke uznany, za "przeproszenie sie *wreszcie* znanego kompozytora
 z tak ulubionymi przez Narod motywami ludowymi"...

 I rzeczywiscie. Plyte zajezdzilem na smierc ponad dwadziescia lat
 temu. Do tej pory czasami gwizdze pare fraz z tego koncertu!

 Mialem przyjemnosc poznac Lutoslawskiego osobiscie, raz jeden, dzieki
 mojemu niegdys znajomemu kompozytorowi - niegdys z Krakowa - 
 Krzysztofowi Meyerowi. Lutoslawski zamienil ze mna pare slow, okazalo
 sie, ze moj owczesny szef byl z nim spokrewniony. Tyle splynelo na
 mnie tej slawy... Ale Krzysztof wtedy wyraznie mi powiedzial, mimo iz
 byl to Krakow i gwiazda Pendereckiego jasniala pelnym blaskiem, ze
 Lutoslawski jest po prostu najwiekszym znanym mu kompozytorem i juz.
 A Meyer znal naprawde wielu...  J.K_uk]

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk

                                  MOST
                                  ====

Pare lat temu zanioslo mnie do Normandii, do Caen, gdzie urzeduje do
dzisiaj. Caen lezy nad Orna, ok. 10 km od wybrzeza normandzkiego. Orna
jest rzeka trudna do uregulowania ze wzgledu na spore przyplywy morskie,
wiec ja zdwojono sztucznym, splawnym kanalem, ktorym m.in. dostarczano
rude i inne materialy do duzej huty Colombelles kolo Caen. Niedawno,
piatego listopada 1993 hute ostatecznie zamknieto, co spowoduje i juz
powoduje typowe klopoty socjalne w rejonie i tak dotknietym sporym
bezrobociem. Strajki, demonstracje sie mnozyly, az w koncu kolejna
demonstracja zakonczyla sie wysypywaniem zlomu pod budynkami 
administracji, podpaleniem biur Conseil Regional mieszczacego sie
na terenie prawie tysiacletniego klasztoru, interwencja policji i 
gazowaniem publicznosci...

Ja zupelnie nie o tym... 

...Ale ta afera spowodowala wzrost zainteresowania Orna i jej
problemami. Jednym z nich sa regularne powodzie, ktore dotykaja
praktycznie co roku okolice Caen, a zwlaszcza male miasteczko Louvigny,
w ktorym mam przyjemnosc mieszkac. O tym moze innym razem, bo jest z
czego boki zrywac, ale dzisiaj chcialbym napisac o pewnym moscie na
Ornie i jej kanale, starym, stalowym moscie w Benouville.

Przejezdzam tamtedy czasami. Jest to droga do Honfleur nad ujsciem
Sekwany, malej miesciny, ktora byla jedna z kolebek francuskiego
impresjonizmu, ponoc migotanie slonca na wodzie Starego Basenu
wyzwolilo u francuskich malarzy nieprzezyciezona chec malowania
wszystkiego przy pomocy paciek.

Jest to droga do Ranville, gdzie miesci sie duzy cmentarz wojskowy,
bardzo interesujacy. Spoczywa na nim stryj mojego tescia pulkownik 
Levittoux, szef sztabu generala Maczka, o ktorym kiedys pare slow juz
pisalem. Jesli odwiedzicie ten cmentarz bedziecie mieli okazje sie 
zdziwic (albo i nie) ile rdzennie polskich nazwisk i imion znajduje sie 
na kwaterach zolnierzy Wehrmachtu...

Tak wiec znam ten most. Znowu bylo tu o nim glosno. Ma on zreszta nazwe, 
zowia go Pegasus Bridge. A to bylo tak:

                            *      *      *

Jest 11 godzina w nocy, 5 czerwca 1944. Most jest obiektem
strategicznym, wiec jest tam posterunek wojska i wartownik. Warte pelni
niejaki Helmut Romer. Ma 16 lat i chyba slabo mu idzie trzymanie
strzelby. Jest troche chmur, prawie pelnia ksiezyca, zupelny spokoj. W
nieomal dotykajacym mostu budynku kawiarni spia wlasciciele, Georges i
Therese Gondree i ich corki, Arlette i Georgette. Okupacja trwa juz 1450
dni i nocy, mozna sie bylo przyzwyczaic. 1451 nie bedzie. Ale nikt nie
przypuszcza, ze wlasnie tutaj, na 6 godzin przed tym jak zdumione oczy
zacznie przecierac zolnierz w bunkrze na jednej z pobliskich plaz,
widzac co sie wylania z mgly, ze ten most przejdzie do Historii.

Pierwszy strzal pada o 23.20. Kilka minut wczesniej, w mokradlach
odleglych o niecale sto metrow wyladowaly trzy szybowce brytyjskiej 
6 Dywizji Powietrznej - "the 6-th Airborne Division", ktorej emblematem
jest Pegaz. I nagle Romer widzi 22 sylwetki w maskujacych kombinezonach
biegnace w kierunku mostu. Krzyczy: "Spadochroniarze!!!" Jego towarzysz
wyjmuje pistolet i strzela do napastnikow. Natychmiast pada od jednej
kuli ze Stena, wystrzelonej przez porucznika Brotheridge, ktory trzy
minuty pozniej sam ginie od salwy z karabinu maszynowego. Sa to pierwsze
ofiary Wielkiej Inwazji.

Panstwo Gondree sie budza od kanonady, schodza z dziecmi do piwnicy, ale
pare minut pozniej ktos stuka do drzwi. Dwaj zolnierze brytyjscy z 7
batalionu pytaja, czy w domu sa Niemcy. (Co za elegancja i optymizm
jednoczesnie, nie?... Wyobrazmy sobie przez chwile, ze by byli, wtedy ta
historia opowiadalaby sie inaczej...)

Gondree wpadaja w euforie, Therese skacze na szyje zolnierzy i caluje
ich uczernione twarze, w koncu to jest la belle France z jej zwyczajami,
co, ma delikatnie podac koniuszek palcow? Gdy zauwaza, ze zasmarowala
sobie cala twarz, podejmuje bohaterska decyzje nie mycia jej przez trzy
dni, na pamiatke.

Malenki skrawek terytorium francuskiego zostaje wyzwolony jeszcze przed
polnoca. Most, dom, rodzina.

Co bylo dalej, to juz inna historia. Walka o ten most jeszcze sie nie
konczy, ale wynik jej jest przesadzony na skutek wypadkow rozgrywajacych
sie o kilkadziesiat kilometrow dalej na polnocny zachod. Ale te kilka minut
zostaje na zawsze w pamieci rodziny Gondree. Arlette Gondree sie
angazuje. Przejmuje kawiarnie po smierci rodzicow. Przeksztalca ja w male
muzeum. Wychodzi za maz za Anglika. Pani Gondree-Pritchett gosci co
roku, 6 czerwca mala inwazje Weteranow pod dowodztwem majora Howarda,
szefa owego komando. I Helmut Romer zjawia sie tam ze swojego Hilden,
traktujac to jako dziekczynna pielgrzymke, ze przezyl...

Arlette jest dumna, tylko smutna, ze z roku na rok coraz mniej zolnierzy
sie zjawia. "Od 1944 zaden zolnierz z 6-th Airborne nie placi u mnie za
konsumpcje" wyznaje. Rozumiemy, ze Helmut Romer placi, ale chyba bez
zalu. 

                               *   *   *

Ale teraz cale to towarzystwa ma inny powod zgryzoty: Pegasus Bridge
jest likwidowany. Powody sa ekonomiczne i techniczne i decyzja jest
nieodwracalna. Wladze twierdza, ze prowizoryczny most, wybudowany w 1934
po prostu juz nie wytrzymal. Demontaz juz trwa, final ma nastapic w 
kwietniu. Starzy weterani protestowali, nie daloby sie pociagnac jeszcze 
do czerwca? 

W czerwcu Normandia bedzie hucznie obchodzic 50-lecie Inwazji. Takiej 
imprezy jeszcze tu nie bylo, przygotowania ida pelna para, a ambicja 
lokalnych organizatorow jest dac taki fajerwerk, zeby nawet zblazowani 
Amerykanie docenili. Juz sie porzadkuje miasto, konczy nowe parkingi,
rezerwuje hotele i przygotowuje kwatery prywatne. Reklam coraz wiecej.
Napiszemy o tym, a jakze. Jesli przezyjemy.

Wiec szkoda mostu.

Darryl Zanuck w swoim "Najdluzszym dniu" poswiecil mu spora sekwencje,
nakrecona zreszta na miejscu. Weterani Sprzymierzonych traktuja go od
lat jako trwaly symbol dnia D. Ale nie ma nic wiecznego.

Pociecha jest tylko decyzja, ze most nie pojdzie na zyletki (zreszta po
skasowaniu Colombelles nie ma gdzie tego w okolicy przetopic...), tylko
zostanie zdemontowany starannie i zmontowany gdzie indziej, juz tylko
jako pomnik. Moze wezmie to tutejsze muzeum Memorial (polecam), moze
kupia go Brytyjczycy? Chyba nie, bo nie maja za co.

Moze sie zlozymy?

                        
                                                     Jurek Karczmarczuk
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": [email protected]
Adresy redaktorow:   [email protected] (Jurek Krzystek)
                     [email protected] (Zbigniew J. Pasek)
                     [email protected] (Jurek Karczmarczuk)
                     [email protected] (Mirek Bielewicz)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1994. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.191.30), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.

____________________________koniec numeru 98___________________________