_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek,  4.02.1994       ISSN 1067-4020                 nr 96
_______________________________________________________________________

W numerze:
            Adach Smiarowski - Mistyka finansow w RP
             Jerzy Remigioni - Naduzycie?
              Irena Morawska - Towarzysz Szmaciak (cz. I)
          Jerzy Karczmarczuk - Sto lat afery Dreyfusa
               Olga Lipinska - Ja, artystka
                 Janusz Mika - Oskarzenia i kalumnie
_______________________________________________________________________

Adach Smiarowski  


                         MISTYKA FINANSOW W RP
                         =====================

Kilka uwag wyjasniajacych Mistyke Finansow w RP.
 
Wiele sie slyszy podnieconych glosow na temat wspanialych
inwestycji w Polsce, strategicznych ruchow Banku Swiatowego, o
rozsadnych planach Banku Europejskiego, Fundacjach, Funduszach,
Splendorze i Chwale. I dobrze, ze sie slyszy, bo swiadczy to o
jednym. Ze sie ma sprawny sluch. To tyle.

Sytuacja finansowania pieknych i godnych projektow (a nawet i tych
niepieknych i niegodnych) niewiele ma wspolnego z rabanem powstalym
wokol nobliwie bezuzytecznych a milosciwie nam panujacych
wymienionych instytucji. Wiele zachodnich firm robiacych interesy
w Polsce, po poczatkowym entuzjazmie, obudzilo sie nagle i ujrzalo
twardy mur niemozliwosci finansowych. Banki, w rozumieniu
amerykanskim, nie istnieja w Polsce, poniewaz system bankowy jest
zarzadzany przez panstwo, oszczednosci sa opodatkowane i pozyczanie
jest subsydiowane. Powoduje to wypaczenia cenowe w wartosci
kapitalu i polskie banki nie finansuja nowych projektow. Prywatny
kapital jest bezsilny jak dlugo system nie dziala. A w Polsce nie
dziala.

Jest oczywiste, ze zaniedbano reforme krajowych finansow. Aktywa
bankow panstwowych sa zasadniczo bezwartosciowe. Wielkosc
niezwracanych pozyczek jest szacowana na przeszlo 60 procent. Mimo
to banki kredytuja chronicznie niedochodowe przedsiewziecia,
a to z obawy przed jeszcze wiekszymi stratami. Kiedy probowano cos
z tym zrobic, przedsiebiorstwa zaczely pozyczac od siebie nawzajem
i nawzajem sobie nie placic.

Wiele bankow w Polsce jest obecnie niewyplacalnych. Wiekszosc jest
nieodpowiednio prowadzona, brakuje treningu, ekspertyzy w wycenie
kredytowej oraz ubezpieczenia. Do tego wszystkiego pozyczkobiorcy 
sa w podobnym stanie ducha. Przedsiebiorstwa czesto pozyczaja
pieniadze nie na inwestycje ale na wyplaty dla pracownikow. Tak czy
inaczej, narastajacy dlug moze sie skonczyc bankructwem rzadu -
bowiem albo ministerstwo finansow bedzie zmuszone przejac
bezwartosciowe aktywa bankowe, albo banki beda zmuszone przejac
deficytowe przedsiebiorstwa.

Jedyna alternatywa do tego powszechnego bankructwa jest podkrecenie
systemu przez drukowanie pieniedzy, co prowadzi do inflacji. I ten
proces jest dalece zaawansowany w Polsce, podczas gdy statystyki
ululaly politykow, ktorzy mowia, ze jest wrecz przeciwnie.
Ten fakt bedzie sie stawal coraz bardziej oczywisty w przeciagu
nastepnych trzech lat, kiedy Polska zacznie splacac pozyczki
rzadowe, ktore, o ile beda splacane, zabierac beda do 25 procent
budzetu. 

A w tym samym czasie deficyt w handlu miedzynarodowym powieksza
sie, rezerwy dewizowe znikaja w alarmujacym tempie, polskie
produkty nie moga wytrzymac konkurencji na rynkach
miedzynarodowych, a zloty jest bardzo, bardzo przeceniany.

Chociaz prasa odmalowuje sielsko-rozany obrazek, prawdziwy stan
rzeczy nie umyka z oczu zachodnich bankierow, ktorzy od wielu lat
staraja sie sciagnac dlugi z Polski (a jest tych zaleglosci 12
miliardow USD). Przeto nie znajdziecie w Polsce jednego banku
zachodniego, ktory by byl gotow pozyczyc pieniadze na jakikolwiek
projekt z wylacznie polskim ryzykiem finansowym.

I to jest ten twardy mur niemozliwosci. Pewien zachodni bankier dal
mi taka rzeska rade: przynies wlasne pieniadze. Wybacz jesli to
brzmi wygadanie i nieszczerze, ale jest najlepsza rada, jaka moge
dac i prawdopodobnie najlepsza, jaka dostaniesz.


                                                     Adach Smiarowski

_______________________________________________________________________

Jerzy Remigioni 


                            NADUZYCIE?
                            ==========


Dlugi artykul Tomasza Lubienskiego zamieszczony przez "Tygodnik
Powszechny", a streszczony w dwu odcinkach w "Spojrzeniach" swiadczy,
ze temat "odpowiedzialnosci za slowo" jest ciagle tematem zywym,
nurtujacym polskie srodowiska inteligenckie. Streszczajac ten problem,
chodzi o postawe aktywnych elit w okresie stalinowskim, i w mniejszym
stopniu w pozniejszym okresie "realnego socjalizmu". Chodzi rowniez o
role, jaka te same elity odegraly pozniej w obaleniu komunizmu.

Temat ten mnie samego zawsze intrygowal, mam jednak powazne klopoty z
odbiorem przeslania artykulu Lubienskiego. Przede wszystkim: o kogo
wlasciwie chodzi? O czyja postawe? Twierdzi Lubienski, ze o postawe
"inteligencji" lub "intelektualistow", dla ktorych proponuje neutralny
termin "intello". Nieco dalej jednak wyklucza z grupy "intello"
przedstawicieli zawodow takich jak: lekarze, adwokaci itp. Wynika z
tego, ze terminem "intello" obejmuje Lubienski jedynie elite elit,
creme de la creme, zlozona praktycznie jedynie z intelektualistow
*piszacych i publikujacych* na tematy ogolnohumanistyczne. Widze wiec
tu mozliwosc grubego nieporozumienia: wskutek podobienstwa pojec
"inteligencji" i "intelektualistow" czytajac Lubienskiego mozna 
dojsc do wniosku, ze jego paszkwil - bo tak go odebralem - bedzie
dotyczyl tych pierwszych, ktorzy sa znacznie szersza kategoria niz ci
drudzy (liczbe "intello" wedlug Lubienskiego mozna dosc dokladnie
oszacowac korzystajac z list czlonkow Zwiazku Literatow Polskich w
odpowiednich latach).

Jest wiec tu pole do naduzycia, poniewaz osobiscie znam wielu ludzi,
ktorzy bedac niewatpliwie intelektualistami swiadomie rezygnowali z
bycia "intello" wedlug definicji Lubienskiego: n.p. dziennikarzy,
ktorzy nie publikowali, a zajmowali sie czym innym; historykow, ktorzy
zajmowali sie historia "bezpiecznych", choc malo interesujacych okresow
historii; ludzi, ktorzy bedac jak najbardziej predysponowanymi do roli
"intello" studiowali zupelnie inne kierunki, byle tylko byc jak
najdalej od moralnie podejrzanych wyborow, przed jakimi "intello"
musieli wczesniej czy pozniej stawac. Ludzi tej kategorii, a jest ich
niemalo, esej Lubienskiego zwyczajnie krzywdzi.

Lubienski, byc moze nieswiadomie, staje wiec w jednym szeregu z ludzmi,
ktorzy prowadzili badz prowadza rozne kampanie anty-inteligenckie.
Przykladem takiej kampanii byl marzec '68 ("pisarze do piora, studenci
do nauki"), pomruki podobnej postawy daja sie ciagle tu i owdzie
slyszec, przy czym, co ciekawe, proponentami tych kampanii sa
nieodmiennie sami inteligenci, a raczej "intello". Czy chodzi tu o
wczucie sie w obowiazujace trendy, dzialanie na aktualne zamowienie -
nie mam pojecia. Nurt antyinteligencki byl w Polsce powojennej zawsze
silny i nie jest to nic nowego pod sloncem. Pozwole sobie na dygresje i
przypomne tu moze wlasnie wytykanie inteligencji (a nie "intello")
szczegolnej roli we wprowadzaniu i egzekwowaniu stalinizmu w Polsce.
Niedawno rozpoczal sie w Warszawie spozniony pierwszy proces bylych
oficerow UB, oskarzonych o tortury i morderstwa w latach 40-50.
"Spojrzenia" przytoczyly w ktoryms numerze zyciorysy oskarzonych -
tylko glownego z nich, Humera, mozna od biedy zaliczyc do inteligencji,
choc jedynie zaczal studia na KUL-u. Cala reszta, to "sol ziemi", a
nie zadne elity. Nawet po przestudiowaniu zyciorysow tytulowych "Onych"
ze slynnego wywiadu Teresy Toranskiej nie widze wsrod nich wielu
inteligentow, a raczej mieszanke wszelkich warstw spolecznych.
Przykladanie zas roznych miarek dla roznych grup moze byc objawem
hipokryzji.

Jesli chodzi o zasadniczy problem artykulu, zachowanie "intello" we
wskazanych okresach, niewiele mozna dodac do tego, co napisal
Lubienski, a przed nim wielu innych, chocby Jacek Trznadel w "Hanbie
domowej". Popelnienie przez Lubienskiego wyszczegolnionego powyzej
naduzycia powoduje jednak, ze i tu cisnie sie przekorne pytanie: faktem
jest, ze zachowanie sie elit, o ktorych traktuje Lubienski, bylo
moralnie obrzydliwe. Ciekawe jednak przy tym, ze wyjatkow niemal nie
bylo: to, ze w eseju Lubienskiego pada nazwisko Zbigniewa Herberta, nie
jest zadnym przypadkiem - gdyz poza Herbertem nie da sie wymienic
*zadnego* znacznego "intello", ktory bylby wyjatkiem od reguly! Wyglada
wiec, ze alternatywy dla usluznych "intello" nie bylo w zasadzie
zadnej, tzn. nie bedac usluznym nie mozna bylo byc kreowanym na
"intello" (pamietamy wszak, ze wszelkie srodki sluzace takiej kreacji
byly w rekach Partii). Konsekwencja tego faktu bylo, ze jak przyszlo
do burzenia tego, co stworzono, to jedynymi "intello", ktorzy mogli to
uczynic, byli ci sami, ktorzy przedtem albo budowali, albo chocby
slowem podtrzymywali. Wszyscy "intello", ktorzy ten fakt surowo oceniaja, 
naleza do swiezej generacji, obdarzonej tym, co Niemcy nazywaja
"Gnade des spaeten Geburts" i ktora, jak Lubienski, mogla publikowac
swe pierwsze krytyczne prace n.p. w emigracyjnym "Aneksie". Druga znaczna
grupa jest emigracja. Ciekawe jednak, ze obok Milosza i byc moze paru
innych tworcow, liczba "intello" emigracyjnych wcale nie jest wysoka.

Rowniez nawolywanie Lubienskiego do zbiorowego przeprowadzenia 
"catharsis" uwazam za chybione. Takich "catharsis" czytalem juz 
dziesiatki, albowiem wlasnie "intello" odczuwaja przemozna potrzebe jej 
przeprowadzania. Nie wiem, kogo jeszcze kolejne wyznania beda 
ciekawily. Przypomina sie tu cytat z Hemara "Przeklenstwa inteligencji":

                  Rzecz w tym wlasnie - ze mozna i tak
                  I siak mozna i takze na wspak.
                  Tedy mozna, tamtedy, jak chcesz.
                  I tak samo; i przeciwnie tez.
                  I tu mozna i nie tu i tam
                  I gdzie indziej - jak uwazasz sam.
                  Mozna prosto i w gore i w dol.
                  Na calego i mozna przez pol.

W kazdym razie nawet w materii, co do ktorej podzielam do pewnego 
stopnia zdanie Lubienskiego, jego artykul jest dla mnie "odglosem bicia 
sie w piersi. Cudze oczywiscie." (cytat za H. Dasko, "Spojrzenia" nr 37).


                                      Jerzy Remigioni
_______________________________________________________________________

[Gazeta Wyborcza, 9-10.10.1993, przepisal Zbyszek Pasek]

Irena Morawska

                           TOWARZYSZ SZMACIAK   (cz. I)
                           ==================


Niewysoki, z posiwiala brodka, w okularach, siedzi w swym mieszkaniu na 
podarowanym zydelku. Fotel, tez podarowany, dla goscia. Na stole, 
przykrytym ceratka stawia dwie neski w szklance. Nerwowo przypala 
camela.

- A kim ja w ogole jestem, zeby o mnie pisac? - pyta zaczepnie. - To 
przeciez kretynizm.

Jest czolowym przesmiewca komuny i enfant terrible jej opozycji, krolem 
Gegaczy i czlowiekiem, ktory do szewskiej pasji doprowadzil Gomulke.

Jako pierwszy wejrzal w dusze towarzysza Szmaciaka.

Janusz Szpotanski, zwany Szpotem, zyje sobie cichutko na drugim pietrze 
warszawskiej kamienicy w 32-metrowej kawalerce. Od niedawna utrzymuje 
sie z emerytury. To jego pierwszy, staly dochod.


Wrog ludu
---------

Z powodu "burzuazyjnego pochodzenia" na poczatku lat 50 nie przyjeto go 
na socjologie. W ankiecie na studia matka w rubryce "zawod ojca" 
skreslila "adwokat" - co mlody Janusz z nieswiadomosci napisal - i 
umiescila "rolnik". Zrobila to w tajemnicy przed nim. Sprawa wydala sie 
po celujaco zdanym egzaminie. Ktos z komisji ("w brazowym garniturze w 
prazki, zapewne spec o spraw personalnych, czyli lokalny ubek") 
krzyknal: "W socjalizmie jest miejsce dla wszystkich procz, naturalnie, 
wrogow ludu. Wy zas, jak wynika to z waszej cynicznej maskarady, 
nalezycie, niestety, do tych ostatnich".

Porazka tym bardziej dotknela Szpota, ze jeszcze przed matura brylowal w 
warszawskich salonach jako student socjologii.

W Powstaniu Warszawskim nie walczyl, bo ojciec zamknal go, harcerza, w 
lazience w Otwocku.

Po wojnie znudzila go - jak mowi - zapyziala i nudna szkola. Mature zdal 
eksternistycznie.

Gral w szachy. Zdobyl wicemistrzostwo Warszawy. Gdy wiodlo mu sie gorzej 
niz zle, dawal mata za pieniadze.

Po niefortunnej potyczce na socjologii zdal na polonistyke. Ujety 
elokwencja kandydata egzaminator, ideolog lat 50, marksista Stefan 
Zolkiewski zaproponowal, by Szpotanski studiowal na nowo otwartym 
"wydziale dla najlepszych i o ogromnej przyszlosci" - rusycystyce.

- Musialem sie zgodzic na ten idiotyzm - wspomina. - Inaczej wepchneliby 
mnie na polonistyke gdzies w Polsce.


Sierp i mlot na grobie na krzyz
-------------------------------

Prowokacyjne usposobienie Szpota klocilo sie z duchem lat 50.

- Z tej calej rusycystyki wyrzucili mnie na zbity pysk.

Szpotanskiego trudno wlozyc  w ramy, ktore do niego nie przystaja. 
Trudno go zreszta wstawic w jakiekolwiek ramy. Glowna tropicielka 
"falszywych krokow" Szpota na rusycystyce, czyli niewlasciwej postawy 
ideologiczno-patriotyczno-spolecznej, byla "upiorna stalinowka". W 
gronie kolegow wyrecytowal debiutanckie strofy poswiecone swojej 
przesladowczyni i absurdalnej sytuacji, w jakiej przebywal:

        Taka miala w sobie pare,
        ze drzal kazdy przed nia, a re-
        akcji zaplutego karla
        niewatpliwie w proch by starla,
        traf chcial jednak, ze umarla (...)
        Pogrzeb miala jak sie patrzy,
        sierp i mlot na grobie na krzyz,
        mow zas bylo pieknych tyle,
        ze splakala sie w mogile (...)


Szekspir i wilczur Kazan
------------------------

Szpot gral w szachy i studiowal w bibliotekach literature, glownie 
niemieckojezyczna, bo - jak uwaza - przede wszystkim kultura niemiecka 
zasluguje na uwage. Chodzil po salonach, gdzie spotykali sie 
antykomunistyczni intelektualisci: Jan Jozef Lipski, Zbigniew Herbert, 
Zdzislaw Najder, Stefan Kisielewski i inni zwani Gegaczami. Pil porter i 
wodke, sluchal muzyki. Mowi: - Dalem unosic sie fali zycia.

Wykonywal dla PIW-u zlecone prace: recenzje, opracowania. Tlumaczyl 
Szekspira i pisal wiersze.

Mieszkal na Powislu u pani Jadzi i jej meza Zygmunta. Swoj pokoj nazwal 
"hotelem". Jedyna zywa istota, z ktora sie tam zaprzyjaznil, byl ich 
wilczur Kazan. Szpot chadzal z nim na wodke i na piwo do "babci", na 
murek, na tylach uniwerku. A gdy trzeba bylo, to Kazan Szpota holowal. 
Kiedys milicjant zanotowal w raporcie: obywatel, pilotowany przez 
wielkiego, czarnego psa, nie chce okazac dowodu osobistego.

Na jednym z zimowych spacerow Kazan wpadl w przerebel na stawie 
Agrykoli. Nie mogl sie wydostac. Szpot wszedl za Kazanem, wypchnal go na 
powierzchnie i sam utknal po pas tak, ze Kazan z kolei nie mogl go 
wyciagnac. Kazan sprowadzil pomoc. Szpot kocha psy, ale nie moze miec, 
bo pies pewnie jadlby wiecej od niego.


Hej, bacznosc, Cisi
-------------------

Styczen 1964 r. zamknela pelna entuzjazmu odezwa Frontu Jednosci Narodu 
do narodu: "W historycznym dorobku 20-lecia tkwi wielki ladunek 
optymizmu. Jest to zarazem zrodlo nowych sil w pokonywaniu trudnosci 
towarzyszacych realizacji wielkich zadan".

Z okazji "swieta" wladza wydala dekret o amnestii, a "Trybuna Ludu" 
doniosla o wreczeniu wysokich odznaczen panstwowych i wyprodukowaniu 
dwunastu tysiecy par butow.

Szpotanski - twierdza jego koledzy - od zawsze byl uczulony na absurd i 
glupote. - Ta cala szopka wokol przygotowan do obchodow zainspirowala 
mnie do pisania - wspomina Janusz Szpotanski. - Postanowilismy urzadzic 
wlasne obchody w prywatnym gronie. I zabrzmial w salonach szyderczy 
smiech Szpota:

        Hej, bacznosc, Cisi! Sledzic ludzi piora!
        Dzis juz zza wegla nam nie grozi wrog!
        Dzis naszym wrogiem paryska "Kultura",
        wiec jej kontaktow w kraju sledzmy ruch!
        Wiec idz i sledz, i to, co trzeba slysz!
        A gdy juz wiesz, to smialy donos pisz!...

- Wszyscy przescigali sie w zapraszaniu mnie - ozywia sie Szpotanski. - 
Zebym im spiewal i recytowal. A on jak z rekawa sypal kpinami:

        Partia wam wszystko wybaczy,
        smutek zamieni wam w smiech,
        potepcie list wasz, Gegacze,
        wyznajcie, ze to byl grzech...

- Parodiowal sytuacje wokol listu 34 intelektualistow - protestu przeciw 
cenzurze.

"Wiadomosci" londynskie podaly, ze po stolicy krazy satyra nieznanego 
autora: - Byl to sygnal, ze niebawem Cichy mnie nakryje, ale nic sobie z 
tego nie robilem.

Wyobraznie Szpota pobudzilo widowisko baletowe wystawione z okazji 
tysiaclecia Polski na Placu Defilad, na podstawie ksiazki Mieczyslawa 
Moczara "Barwy walki", oraz histeria Gomulki (ktorego Szpotanski nazwal 
Gnomem) wokol listu biskupow polskich do biskupow niemieckich. Powstala 
"Targowica".

        Jaki smieszny jest Gnom,
        jaki maly jest Gnom,
        jaki ten nasz Gnom maciupenki...


Opera za trzy lata
------------------

Na Szpota nastala moda. Przebieral w towarzystwie. Trzeba bylo nie lada 
zachodu, by przyjal zaproszenie. Czlonkowie klubu polonistycznego UW 
zaproponowali mu dwutygodniowy oboz narciarski w Dolinie Chocholowskiej. 
Nie dokarmiony na ogol Szpot przyjal propozycje. Przyjechal w paltociku 
i polbutach. Chodzil w bialej koszuli z przetartym kolnierzykiem.

Wkrotce odezwal sie jeden z glownych bohaterow "Opery" - Gnom.

- Przyszli po mnie cala zgraja w swieto Trzech Kroli - wspomina Szpot. - 
Dostalem standardowy wyrok - trzy lata.

Miesiac pozniej, po marcowych rozruchach, Gomulka zagrzmial z trybuny: 
"Kisielewski podjal (...) obrone niejakiego Szpotanskiego, ktory zostal 
skazany za reakcyjny paszkwil, ziejacy sadystycznym jadem nienawisci do 
naszej partii i do organow wladzy panstwowej. Utwor ten zawiera 
jednoczesnie pornograficzne obrzydliwosci, na jakie moze sie zdobyc 
tylko czlowiek tkwiacy w zgniliznie rynsztoku, czlowiek o moralnosci 
alfonsa..."


Szydlak: me usta nie moga powtorzyc
-----------------------------------

Owczesny osobisty sekretarz Gomulki, Walery Namiotkiewicz, przeczy dzis 
temu, ze tworczosc Szpotanskiego wyprowadzila towarzysza Wieslawa z 
rownowagi. - To sa monstrualne bzdury! Pani uwaza, ze Gomulka nie mial 
innych spraw na glowie?

Na pytanie, dlaczego w takim razie Szpotanski znalazl sie w wiezieniu, 
sekretarz Gomulki odpowiada: - Pan Szpotanski mial problemy z wladzami, 
bo zle przechodzil przez ulice i pobil sie z Sandauerem. O mnie tez cos 
tam napisal, ze mnie satyra nie interesuje.

        Jaki rzeski, jaki swiezy
        wstal z poscieli dzis nasz wodz!
        Do KC predziutko biezy,
        by rzadzenia podjac trud.
        Predzej, klaszcze na Namiota,
        bo mi mysl ucieknie zlota.
        Sekretarzu, predzej pisz,
        jak zalatwic wyz i niz.

Sprawa Szpota oparla sie rowniez o Sejm. Posel Jan Szydlak, pnacy sie 
wowczas po szczeblach partyjnej kariery, zwrocil sie do Jerzego 
Zawieyskiego: "...Mam przed soba ten "poemat", a raczej ordynarny 
paszkwil na wladze i na I sekretarza KC naszej partii, napisany przez 
Szpotanskiego. Posel Zawieyski mial odwage, tu przed Sejmem, bronic 
wystapienia Kisielewskiego na zebraniu pisarzy warszawskich..." Szydlak 
tak zachecal Zawieyskiego do wyrecytowania przed Sejmem wierszy Szpota: 
"Mnie przez gardlo nie przeszedlby ten tekst. Wstydze sie i nie moga me 
usta powtorzyc pornograficznych, plynacych z rynsztoku ulicy slow, ktore 
uzywa Szpotanski dla okreslenia narodu, wladzy, partii..."

Z okazji urodzin Gomulki Szpot napisal w wiezieniu - "Rozmowe w 
kartoflarni":

        ...A kto nie bedze Gomulki kochal,
        ten bedzie w lochu jeczal i szlochal...

W wiezieniu powstala rowniez "Ballada o Lupaszce" - poswiecona Pawlowi 
Jasienicy:

        ...W marcowe wieczory pod wieszcza pomnikiem
        spotyka sie Dajan z niejakim Michnikiem...


                                    (dokonczenie w nastepnym numerze)

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                         STO LAT AFERY DREYFUSA
                         ======================


Stulecie skandalu, ktory wstrzasnal Francja w 1894 r, bedzie tutaj
obchodzone hucznie choc troche minorowo, bo co, tanczyc ktos ma? Apogeum
obchodow z programami telewizyjnymi, dyskusjami, filmami itp. przypadnie
na jesieni, ale juz teraz pojawiaja sie artykuly i ksiazki. Michael Burns
pisze o karierze rodziny alzackich Zydow az do ruchu oporu w czasie
Drugiej Wojny. Vincent Duclert zwraca uwage czytelnika na problem
niezaleznosci sadow i na klamstwa organizmow panstwowych uzasadniane
racja stanu. Wydano dziennik samego Alfreda Dreyfusa, 5 lat jego zycia
po procesie. Pierre Bimbaum zredagowal zbiorowe dzielo poswiecone calej
otoczce afery Dreyfusa, analizie dzialan administracji i prasy. Znany
adwokat Verges broniacy w poszlakowym procesie Araba oskarzonego 
o morderstwo, nie omieszkal zauwazyc pewnych analogii rasowych
z Dreyfusem...

Mysle, ze i polskim czytelnikom troche szczegolow nie zaszkodzi. O
"J'accuse" Emila Zoli kazdy slyszal, ale czy cos wiecej?

29 pazdziernika 1894 gazeta "La Libre Parole" redagowana przez
notorycznego antysemite Edouarda Drumonta pisze: "Czy prawda jest
pogloska, ze wladze wojskowe dokonaly ostatnio powaznego aresztowania?
Narod zada wyjasnien dlaczego szefowie armii milcza w sprawie tak
waznej!". A we Francji jeszcze nie zagojonej moralnie po klesce 1870, z
honorem Armii sie nie zartuje. 1 listopada kilka gazet podaje nazwisko
Dreyfusa. Tak, wywiad znalazl w koszu na smieci niemieckiego attache
wojskowego w Paryzu Schwartzkoppena swistek informujacy o jakichs
dokumentach dotyczacych obrony narodowej i major du Paty de Clam
stwierdzil, ze pismo przypomina mu reke 35-letniego kapitana artylerii,
Alfreda Dreyfusa. Sadza go nie dajac mu wgladu w inkryminujace go
dokumenty. Proces prowadzony przez sad wojskowy zwany demokratycznie
Rada Wojenna toczy sie oczywiscie przy drzwiach zamknietych, 
blyskawicznie, od 19 do 22 grudnia. Skazanie jest jednomyslne, co bylo 
tzw. historyczna koniecznoscia, gdyz drzwi zamkniete lub nie, ale 
Dreyfusa skazano po stokroc na zewnatrz sadu, w prasie, w wypowiedziach 
politykow, w wojsku. 5 stycznia Dreyfus zostaje zdegradowany i 
deportowany dozywotnio na Diabelska Wyspe do Gujany, mimo, ze nie bylo 
wlasciwie *zadnych* dowodow przeciwko niemu.

Prawie cala opiniotworcza Francja jest przeciw Dreyfusowi. Znani ludzie 
daja wyraz swojemu oburzeniu i sugeruja, ze tzw. izraelitom nalezy 
utrudnic robienie karier wojskowych. Byly komunard paryski, Rochefort, 
pisze w "L'Intransigeant", ze "zdrajca Dreyfus przyznal sie do 
wszystkiego, wiedzac, ze wladze francuskie, ciagle pod butem niemieckim, 
dadza mu symboliczna kare i rychlo ulaskawia". Oczywiscie to przyznanie
bylo zwykla plotka, jedynym celem i skutkiem takich wypowiedzi bylo
ostrzezenie wladz, ze zbyt lagodny wyrok moze wywolac tzw. niepokoje
spoleczne. Jakaz ta historia jest jednorodna...

General Mercier, owczesny minister wojny oswiadcza publicznie, ze wina 
Dreyfusa jest pewna, udowodniona i ze nie ma sprawy, wyrok bedzie 
przykladowy. Skutek calej tej kampanii jest taki, ze niektorzy, nie 
chcac stracic twarzy, nie wycofaja sie juz nigdy, do smierci. Beda 
walczyli z Dreyfusem po wieki wiekow. Mysle, ze to nikogo nie dziwi. 
I dzisiaj podobna zapieklosc nie jest zadnym wyjatkiem.

Sam Clemenceau wtedy pisze w "La Justice" o obrzydliwym wyrzutku.
Ale Clemenceau sie wycofa szybko. Problem polegal wtedy na kompletnej
dezinformacji spoleczenstwa. Po oficjalnych oswiadczeniach prasa mogla
spokojnie dac upust swojemu konformizmowi, lojalnosci wobec wojska i
niezdolnosci do jakiejkolwiek niezaleznej analizy sytuacji. Lucille,
zona Dreyfusa i jego brat Mathieu byli, w swojej walce prowadzonej od
poczatku do konca, zdani wtedy wylacznie na siebie.

Wywiad i kontrwywiad pracuja oczywiscie nadal, glowy leca i do sprawy
dostep ma nowo mianowany lieutenant-colonel Picquart. Zapamietajcie to
nazwisko, jest to jeden z nielicznych przykladow w historii, gdy wysoki
oficer wojskowy zamieszany w tak delikatne sprawy jak szpiegostwo 
postanowil miec *naprawde* czyste rece. Wedlug niektorych dziennikarzy
Picquart powinien miec swoj pomnik przed Hotelem Inwalidow, ale chyba
nigdy to nie nastapi... W koncu zszargal honor wysokich oficerow.

W kazdym razie gdy ktos wyciaga nazwiska innych zacnych oficerow,
jednego niemieckiego, ktory chcial zabic Hitlera, co pozwoliloby
osiagnac lepsza pozycje przetargowa z aliantami i ograniczyc straty
polityczne i terytorialne Trzeciej Rzeszy, lub innego, polskiego, ktory
laskawie informowal wujow zza oceanu jak dobrze wymierzyc rakiete w
Czerwonego, ktory przypadkiem byl na naszym terytorium, to ja mam
przynajmniej w zanadrzu Picquarta, ktory zadnych korzysci z wywlekania
sprawy Dreyfusa miec po prostu nie mogl i wiedzial o tym od poczatku.

To wlasciwie jest materialem na oddzielne rozwazania. Co to znaczy honor
wojskowego, co to znaczy honor policjanta? Gdzie konczy sie polityka
a zaczyna zwykla ludzka moralnosc? Jak czlowiek przyzwyczajony do
myslenia regulaminowego i do hierarchicznego mechanizmu oceniania i
podejmowania decyzji ma sobie zdefiniowac pojecie prawdy? W kazdym razie 
Picqart wybral.

Stwierdzil, ze winowajca jest prawie na pewno major Esterhazy. Byly
dowody na pismie, byly obciazenia swiadkow. Picquart poslal cale dossier
droga sluzbowa i wynik byl do przewidzenia, hierarchia wojskowa nakazala
mu milczenie bojac sie wznawiania afery, ktora uderzylaby w wielu, z
generalem Mercierem na czele. No i Picquart zostaje zeslany na poludnie
Tunezji. Sztab Generalny robi jednak, swiadomie lub nie, pewne 
"glupstwo", mianowicie inspiruje dwa artykuly w "L'Eclair" wyjawiajace 
istnienie tajnych dokumentow bardzo obciazajacych Dreyfusa, ale ktore 
byly tak trefne, ze ich istnienie ukryto przed obrona. Ma to miejsce we
wrzesniu 1896. Lucille Dreyfus pisze wiec petycje do Assemblee Nationale,
deklarujac, ze "oficer francuski zostal skazany z pogwalceniem prawa.
Wstyd dla Francji". Lawina zaczyna sie toczyc. W listopadzie Bernard
Lazare publikuje pierwszy zwiastun nowej kampanii prasowej: "Blad
sadowniczy".

Emmanuel Arene, dyrektor "Le Figaro", a potem Mathieu Dreyfus ujawniaja
publicznie nazwisko Esterhazy'ego. Prasa pokazuje probki pisma. Bardzo
dobra zgodnosc. Ale wie to ktos naprawde?

W styczniu 1898, w oparciu o oskarzenie Mathieu Dreyfusa wytaczaja 
Esterhazy'emu pseudo-proces i triumfalnie go uniewinniaja. 
Wice-prezydent Senatu, Scheurer-Kestner dobija sie o rewizje procesu 
Dreyfusa, ale chwilowo bezskutecznie. Prasa nadal w swej wiekszosci jest
anty-Dreyfusowska, ale wlasnie tam toczy sie bitwa. Clemenceau zapytuje:
"Ktoz u licha ochrania Esterhazy'ego?!" Wlasciwie to odpowiedz na to
pytanie jest do dzis metna w szczegolach, choc banalna ogolnie.

Dobre pytanie. 13 stycznia 1898 Zola publikuje swoje "Oskarzam" w
"L'Aurore". W kilka godzin zostaje sprzedane ponad 200 000 egzemplarzy.
Ale i tak prasa jest w ponad polowie nieprzychylna. Ba, bedzie nadal
nieprzychylna juz po wykryciu falszerstwa Henry'ego a nawet w trakcie
rewizji procesu! Wrocmy jednak do poczatkow roku 1898.

Wiadomo co sie dzieje. Wladze sa oburzone, Zola ma dostac przykladowo w
skore i 7 lutego rozpoczyna sie jego proces, ktory staje sie publiczna
trybuna sledzona przez kilkuset dziennikarzy. Skutek tego procesu dla
Zoli jest nieprzyjemny, musi sie schronic przez jakis czas w Anglii, ale
dla sprawy Dreyfusa jest istotny. Coraz jasniejsze jest, ze anty-
Dreyfusardzi szkodza dobremu imieniu Francji broniac sprawy wyjatkowo
brudnej. Tym niemniej wlasnie takie glosy dominuja, w koncu Esterhazy
zostal oczyszczony z zarzutow, a kompetentni ludzie nie zycza sobie
rewizji procesu Alfreda, wiec pewnie wiedza co robia. Wladzy wierzyc
trzeba. Niemcy to robia i idzie im lepiej. W czterdziestym roku 
uslyszymy ponownie te argumenty.

Ale 30 sierpnia wychodzi na jaw, ze niektore dokumenty z procesu zostaly
sfalszowane. Lieutenant-colonel Henry zostaje aresztowany i popelnia
natychmiast samobojstwo, jak oczywiscie nalezalo sie spodziewac, czy ktos 
mial choc drobne watpliwosci?

Nic nie pomaga. Cale Ministerstwo Wojny wylatuje w powietrze. Prasa pro-
Dreyfusowska jest nadal w mniejszosci, ale znacznie mocniejsza.
Wlasciwie to wystepuje dziwne zjawisko. Analizujac z perspektywy
historycznej atmosfere tamtych lat wydaje sie, ze sprawa Dreyfusa w
odczuciu spolecznym jest prawie wygrana, liczace sie kregi opiniotworcze
nie moga sie dalej wyglupiac. Ale prasa, sprzedawana i kupowana nadal
wykazuje wiekszosc anty-Dreyfusowcow. Dlaczego? Chyba dlatego, ze 
tradycyjni czytelnicy gazet, stary establishment wydawal po prostu
wiecej pieniedzy na gazety prawicowe. Druga strona wiecej moze czytala, 
ale mniej kupowala, naklady byly mniejsze...

Rzad angazuje Sad Kasacyjny, a ten anuluje 3 czerwca 1899 poprzedni
wyrok. Sprawa znowu idzie do sadu wojskowego, w Rennes. Clemenceau
pisze: "niezaleznie od niuansow politycznych, zdajmy sobie sprawe, ze 
ta sprawa, ze walka o prawde jest nieodwolanie zwiazana z istota samej
Republiki". Pol tysiaca dziennikarzy udaje sie na ten proces. Wszystkie
linie telefoniczne do Rennes sa permanentnie zatkane.

No i teraz wlasciwie nastepuje jeden z najbardziej skandalicznych aktow
w tej sprawie, wyrok skazujacy. 9 wrzesnia Dreyfus dostaje 10 lat, jego
"obrona" niby wskazuje na okolicznosci lagodzace, ale honor armii przede
wszystkim. Prasa sie wyglupia: "Zdrajca Narodu z okolicznosciami
lagodzacymi??!" W koncu prezydent Loubet musi 19 wrzesnia podpisac akt 
laski, ale zeby zostac oficjalnie uniewinniony i zrehabilitowany, 
Dreyfus musi zaczekac do 1906. Zola juz tego nie doczekal, zmarl 
tragicznie, zaczadzony w 1902. 

W tym roku ponownie wybrany Jean Jaures, socjalista, wyciaga trupa z 
szafy. Dreyfus, juz zmeczony i zniechecony zostaje jednak namowiony do 
zlozenia podania o rewizje, ktora zostaje mu przyznana w 1904. W 1906 
zostaje z honorami wcielony do armii, dostaje Legie Honorowa i konczy 
swoja kariere podczas I Wojny Swiatowej. Picquart zostaje generalem.
I jak to z generalami bywa, sluch o nim ginie, juz sie niczym nie wslawi.

A konsekwencje calej afery byc moze trwaja do dzis, gdyz wlasnie wtedy
ustabilizowal sie podzial na "klasyczne" odlamy francuskiej polityki, na
blok lewicy i prawicy. Wtedy zaczela sie rodzic "L'Action francaise" i
wtedy uruchomiono juz inny, nowoczesny i racjonalnie zorganizowany
antysemityzm francuski, ktory za rzadow Vichy stal sie po prostu
ludobojstwem. 

 
                                                    Jurek Karczmarczuk

_______________________________________________________________________

["Twoj Styl" 10/1993. 
         Podeslal Slawek Janicki ]


Olga Lipinska 


                               JA, ARTYSTKA
                               ============				

Stoje od pol godziny przed polka z sosami o roznych smakach i nie moge
sie zdecydowac - kwasno-slodki, lagodny, ostry, z pomidorami, bez
pomidorow, z czosnkiem, bez... biore, odkladam, biore, odkladam, znow
biore... No nie, zwariuje! Obok mnie blondynka z dzieckiem, tez stoi i
tez wariuje z braku decyzji. Dziecko bawi sie wozkiem z zakupami,
udaje samochod, roztraca kupujacych i co chwile podcina mi nogi tak, ze
z trudem lapie rownowage. - Lolek, ja ci przyleje! - Przepraszam pania,
blondynka usiluje wyrwac malemu wozek. - Lolek, jak bedziesz
niegrzeczny, to ta pani wsadzi cie do kabareciku!, straszy dziecko i
usmiecha sie do mnie bezradnie. Lolek patrzy na mnie ponuro. - Ja nie
chce, buczy. - A widzisz, to badz grzeczny, mowi pojednawczo blondynka.
Maly stoi wystraszony i nie spuszcza mnie z oka. Biore pierwszy z
brzegu sos i chce odejsc. - Przepraszam - zatrzymuje mnie blondynka -
ktory pani wziela? Ten? Dobry?  Ja tez wezme, jak beda w domu
wybrzydzac to zwale na pania. W poplochu biore wszystkie smaki i pakuje
do wozka. - No prosze, slysze z boku meski glos - ile to trzeba
zarabiac, zeby tak sie obkupic! Wiadomo, artysci, dla nich zawsze
pogoda! Pan z wyladowanym po brzegi puszkami piwa wozkiem patrzy na
mnie ze zloscia.

Podjezdzam szybko do kasy. Kolejka. Starsza pani zrecznie wypycha moj
wozek i zajmuje moje miejsce. - Przepraszam, ja tez stoje do kasy,
mowie. - Pani ma duzo wolnego czasu, moze pani stac, a ja pracuje i nie
mam czasu na zabawe, karci mnie starsza pani. Ktos bierze mnie w
obrone, ze moze ja tez pracuje. Ogolny smiech. Przy okazji dowiaduje
sie od starszej pani, ze ona ma w rodzinie artyste i dobrze wie, jak
ONI pracuja - w\oda, gole panienki i hulanki do rana, opowiada
donosnie. Kolejka przyglada sie uwaznie, szukajac sladu hulanki na
mojej twarzy. Spokojnie wyladowuje sosy na lade. - Kabarecik w ostrym
sosie! - Nie, w czosnkowym! - Nie, w pomidorach!, zartuje kolejka i
chorem wymienia moje nieszczesne sosy. Usmiecham sie krzywo.

Kasjerka powoli wystukuje na komputerze ceny, nastepnie, nie
dowierzajac madrej maszynce, mozolnie podlicza na papierku. - Tak, tak,
niech pani dobrze sprawdzi, artysci to tez aferzysci, zartuje mlody pan
w szortach. Podaje piecsetke. Kasjerka skrobie, lamie brzegi, maca,
znow skrobie. - Falszywe, mowi z usmiechem. Mlody pan w szortach
tryumfuje. - A co nie mowilem?! - Dostalam z banku, prosto z banku,
probuje sie bronic. - Placi pani, czy nie? Tych falszywych nie przyjme
- rzuca mi piecsetke. Place wysypujac w zdenerwowaniu na lade gore
drobnych. - O prosze, forsy jak lodu, a emeryci zagladaja do
smietnikow, komentuje pan z wozkiem pelnym piwa. Kasjerka odwraca
zamazana rachunkami kartke. - Moge prosic o autograf przy okazji?, pyta
uprzejmie. - To dla syna, on ciagle oglada ten glupi kabarecik, niech
pani napisze "Czarkowi", ucieszy sie. Czarkowi... pisze poslusznie.
Kolejka czeka w milczeniu. - Co tu za korek?! Zdenerwowany kierownik
sklepu przepycza sie w strone kasy. - Co tu sie dzieje?! - Pani Olga
chciala placic falszywa piecsetka, informuja kasjerka, wkladajac kartke
z autografem dla Czarka do kieszeni. - O, dziwi sie kierownik - znanym
i lubianym tez sie TO zdarza? Zbieram pospiesznie zakupy, trzesa mi sie
rece, nie moge rozkleic plastikowych toreb. Kierownik usluznie pomaga
mi. - Spokojnie, czego pani tak leci, tu nie kabarecik, dowcipkuje.
Kolejka zatacza sie ze smiechu. Trafia mnie szlag. - To marny zart,
mowie spokojnie. - Marny, ale niestety zart i publika sie smieje, co
sie u pani rzadko zdarza, ironizuje kierownik i rzuca nie rozklejone
torby.

Postanawiam wiecej sie nie odzywac, zeby patyki z nieba lecialy. W
drzwiach  zatrzymuje mnie pani w okularach krotkowidza. Oglada mnie
bardzo blisko. - Pani Olga?, upewnia sie. - Tak, usmiecham sie. - Ale
pani paskudna!, dziwi sie okularnica. - Co tez w tej telewizji musza
robic, zeby pani wygladala! Teraz w obrone bierze mnie kierownik
sklepu: - Pani Olga jest jaka jest, niestety!, krzyczy, ale niestety
jest jest to badz co badz klientka i ja jako kierownik nie pozwole psuc
interesu! Usiluje wyjsc, niestety, okularnica stoi w drzwiach i w
rodzimej lacinie pomstuje na moje chamstwo. Zbiera sie tlumek i
komentuje zajscie. Slysze, ze artysci zawsze musza robic szum wkolo
siebie, ze im sie zdaje, ze im wszystko wolno, ze ich komuna rozpuscila
jak dziadowski bicz, a i za Walesy tez spadaja na cztery lapy. Wychodze
wreszcie.

W domu wita mnie niezadowolony maz. - Kupilas chleb? - Nie. - Nie?! To
cos ty przydzwigala? Sosy? Ty masz chyba kompletnego bzika. Po co nam
tyle sosow?! - indyczy sie maz. Ustawiam spokojnie na stole sloiki -
dziesiec, dwanascie, szesnascie... - Boj sie Boga, dziewczyno! - mama
patrzy na mnie uwaznie. - Czy cos sie stalo?, pyta. - Nic, naprawde nic
- smieje sie. - Kasjerka ma syna Czarka, on oglada kabarety i dalam jej
autograf. - To nie jest zadne wydarzenie, ale milo, mowi maz. - Bardzo
milo, przyznaje. - Bardzo - powtarza mama - i nie ma sie czym tak
denerwowac - dodaje ni stad, ni zowad.

_______________________________________________________________________

Janusz Mika 


                     OSKARZENIA I KALUMNIE
                     =====================

Przyjaciel moj jest typowym przedstawicielem tzw. nauk scislych. Z jednej 
strony ma w pogardzie filozofie, uwazajac, ze gdyby wszystkie terminy, 
ktorych uzywaja filozofowie, byly wlasciwie zdefiniowane, a definicje 
zaakceptowane i stosowane przez wszystkich, to wszelkie dyskusje 
filozoficzne przestalyby miec jakikolwiek sens. Wszystkie wnioski 
wynikalyby jednoznacznie z zalozen podstawowych, takich jak istnienie 
swiata duchowego czy tez Istoty Najwyzszej. Systemy filozoficzne
bylyby niodroznialne od systemow religijnych. Z drugiej strony jednak 
mojego przyjaciela, jak kazdego, kogo Bog lub Natura obdarzyly zdolnoscia 
myslenia, drecza rowniez problemy metafizyczne i nie wystarcza mu 
stwierdzenie z piosenki Agnieszki Osieckiej, ze swiat jest po prostu 
forma istnienia bialka. To z kolei powoduje u niego jakies niezdrowe 
zainteresowanie filozofia i zmusza do czytania tekstow filozoficznych, 
co zwykle konczy sie jeszcze wieksza frustracja.

Ostatnio "Spojrzenia" zamiescily artykul filozofa Ryszarda Legutki pt. 
"Tolerancja", jak rowniez artykuly polemiczne Jacka Walickiego i Jerzego 
Remigioniego. Moj przyjaciel przeczytal wszystkie te teksty i serce jego 
ogarnal smutek. Przez wiele lat, jako obywatel PRL, mogl widziec jak 
tzw. filozofowie marksistowscy probowali tym, ktorzy ich chcieli lub 
musieli czytac (na przyklad, kandydatom na doktorow), robic wode z
mozgu, probujac znalezc uzasadnienie tych wszystkich nonsensow,
z ktorymi przychodzilo nam zyc na codzien. Artykul, ktory napisal 
Ryszard Legutko, do zludzenia, zdaniem mojego przyjaciela, przypomina, 
mutatis mutandis, to, co pisywali w dawnych czasach apologeci komunizmu. 

Przepis jest ten sam: Bierze sie filozofa, czy moze lepiej byloby 
powiedziec pracownika instytucji, co ma w nazwie slowo filozofia, 
obdarzonego zrecznym piorem i poruszajacego sie swobodnie wsrod terminow 
filozoficznych, aby pod pretekstem rozprawy filozoficznej 
przedstawic czytajacej publicznosci oficjalne poglady w konkretnej 
sprawie. Tu nie zgadzam sie z moim przyjacielem, ktory twierdzi, ze w 
tym wypadku z artykulu Ryszarda Legutki dowiadujemy sie, ze kosciol 
katolicki w Polsce jest niezadowolony z tego, ze idealy tolerancji, tak 
rozpowszechnione na zdemoralizowanym (dawniej mowilo sie: zgnilym) 
Zachodzie, zaczynaja przenikac do Polski. Ja uwazam, ze nie mozna
wykluczyc tego, ze autor napisal ten artykul z potrzeby serca, bo 
istotnie z blizej niewyjasnionych powodow martwi go nadmiar 
tolerancji w Polsce.

Dla wielu z nas tolerancja jest tym wlasnie idealem, do ktorego powinna 
zmierzac ludzkosc, "choc droga stroma i sliska, gwalt i slabosc bronia 
wchodu". Wiemy tez, jak daleko jestesmy jeszcze od celu. Wciaz tocza sie 
wojny, ktorych jedyna przyczyna jest brak tolerancji w stosunku do ludzi
z innego narodu czy plemienia. Dla Ryszarda Legutki jednak "tolerancja" 
to tylko slowo-klucz, ktorego czeste pojawianie sie, "to sygnal, ze 
nalezy sie miec na bacznosci". Czym moze nam zagrozic nadmiar 
tolerancji? Czyzby chodzilo o to, ze czlowiek tolerancyjny ma umysl i 
serce otwarte i, o zgrozo, podatne na poglady innych ludzi? Na calym
swiecie obserwujemy wzrost tendencji fundamentalistycznych, a 
fundamentalizm religijny i tolerancja maja sie do siebie jak 
ogien i woda.

Jesli juz o kosciele mowa, to niewatpliwym wydarzeniem ostatnich tygodni 
byl wywiad z papiezem, przedrukowany przez "Spojrzenia". Zachwycil on 
jednych, ale rozczarowal innych. Moj przyjaciel nie czuje sie powolany 
do wypowiadania swojej w tej sprawie opinii, zastanowilo go jednak to, 
co powiedzial papiez na temat bylych komunistow: "musza sie nawrocic i 
rozliczyc z przeszlosci". Z ta opinia zgadza sie on w zupelnosci, ale 
szatan chyba podsunal mu pewna watpliwosc. Jesli popatrzyc na historie 
komunizmu, to latwo jest chyba zauwazyc, jak wiele ma on cech wspolnych 
z wielkimi religiami. Jego Bogiem jest Materia czy tez Natura, ma on 
swoich prorokow i meczennikow, dla dobra ludzkosci doprowadzil do 
smierci milionow ludzi, wprawdzie nie na stosach, a w obozach pracy 
niewolniczej.

Komunizm upadl, jego idee okazaly sie falszywe, sluszne jest zadanie 
ekspiacji od tych, co mu sluzyli z milosci do ludzi lub dla wlasnych 
korzysci. Ofiarom jest wszystko jedno, czy oprawca jest glupcem czy 
zbrodniarzem. Moj przyjaciel, a moze to szatan, sadzi, ze podobnej 
ekspiacji mozna by takze oczekiwac od przedstawicieli tych religii, 
na ktorych rowniez ciaza grzechy przeszlosci, popelnione w imie milosci
nie tyle blizniego, co jego duszy, albo z zadzy wladzy i dla zachowania
przywilejow. Religie te powinny haslo tolerancji wypisac na swoich
oltarzach, co byloby czesciowym chociaz zadoscuczynieniem wobec
milionow niewinnych ofiar nietolerancji. Pod koniec XX wieku nie grozi
nikomu spalenie na stosie, ale dla wielu z nas stosowanie
jakiegokolwiek przymusu o charakterze prawnym lub administracyjnym w
kwestiach wiary jest naruszeniem podstawowych praw czlowieka, do
ktorych przeciez nalezy wolnosc sumienia, a te mozna zapewnic
czlowiekowi jedynie pod warunkiem pelnego rozdzialu kosciola od
panstwa.


                                                           JAM
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": [email protected]
Adresy redaktorow:   [email protected] (Jurek Krzystek)
                     [email protected] (Zbigniew J. Pasek)
                     [email protected] (Jurek Karczmarczuk)
                     [email protected] (Mirek Bielewicz)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1994. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.

____________________________koniec numeru 96___________________________