______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 1.05.1998          ISSN 1067-4020             nr 164
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

              Leslie C. Thurow - Nowa rewolucja, nowe sredniowiecze
              Jeremy Bernstein - Uczucia i pasje M. Curie
               Slawomir Mrozek - Dirty Harry
                Jurek Krzystek - Ostryga tlusta...

_______________________________________________________________________

[Od red. W tym roku przypada stulecie odkrycia polonu i radu przez
malzenstwo Curie. Zamieszczamy wiec recenzje ksiazki biograficznej o
Marii Curie. Dla wszystkich zapewne wychowanych na lekturze
hagiograficznej i przeslodzonej do niemozliwosci ksiazki corki Marii,
Ewy, bedzie to niemaly szok. Rozpoczynamy jednak innym, dosc
dyskusyjnym artykulem, do ktorego komentarz dopisany jest na koncu.
J.K_ek]

________________________________________________________________________

"Gazeta Wyborcza" 27-28.09.1997


                 NOWA REWOLUCJA, NOWE SREDNIOWIECZE
                 ==================================


Wywiad Jacka Zakowskiego z Lesterem C. Thurowem, profesorem MIT.
[Skroty red. "sp" zaznaczone. Pelna wersja dostepna na WWW.]


Pytanie: W wydanej zaledwie rok temu, ale juz przetlumaczonej na
kilkanascie jezykow ksiazce o przyszlosci kapitalizmu napisal Pan, ze
grozi nam popadniecie w "bledne kolo indywidualnych roszczen, spolecznej
dezorganizacji i powolnego staczania sie", ktore doprowadzi swiat do
nowego sredniowiecza.

Odpowiedz: Nie jestem katastrofista. Nie podzielam obaw finansisty
George'a Sorosa, ktory uwaza, ze grozi nam wielki krach finansowy mogacy
w pare dni zniszczyc caly swiatowy porzadek. Zbyt wiele stworzylismy
zabezpieczen. Natomiast grozi nam stopniowy rozklad zachodniej
cywilizacji, ktory bedzie przebiegal tak wolno, ze nikt z nas go nie
odczuje. Nie twierdze, ze tak sie stanie. Ostrzegam tylko, ze takie
niebezpieczenstwo realnie nam grozi.

P: Grozi czy moze grozic?

O: Wiecej niz "moze". Juz jestesmy na rowni pochylej. W Europie
Zachodniej od 20 lat nieprzerwanie rosnie bezrobocie, ktore teraz zbliza
sie do 12%. W USA od 25 lat wciaz maleja zarobki ubozszej polowy
spoleczenstwa. Jest to proces powolny, ale nieublagany. Mimo roznych
barier przez ostatnie 25 lat place 60% slabiej uposazonych Amerykanow
spadly juz o 20%. Gdyby stalo sie to z dnia na dzien, wybuchlaby
rewolucja. Ale przez cwierc wieku mozna sie przyzwyczaic. Regres nigdy
nie przekracza procentu rocznie i ludzie go nie zauwazaja. Wciaz
przeciez dostaja podwyzki. Tylko ze te podwyzki sa systematycznie nizsze
od aktualnej inflacji.

Na razie spadek indywidualnych plac amerykanskich rodziny rekompensuja
sobie dzieki coraz powszechniejszemu zatrudnianiu kobiet. Ale wkrotce te
mozliwosci sie skoncza, bo praktycznie wszystkie kobiety beda pracowaly,
a place beda coraz nizsze. Poniewaz ani zadluzenie ludnosci, ani czas
pracy nie moga rosnac bez konca, wiekszosc obywateli najbardziej
rozwinietych panstw bedzie faktycznie biedniala. Po jakims czasie moze
sie to odbic na naszym zyciu spolecznym.

P: Dlaczego mamy biedniec, skoro dzieki technice, edukacji, nauce
wydajnosc pracy wciaz rosnie?

O: Wiekszosc zbiednieje, nie wszyscy. Zarobki 20% najlepiej
zarabiajacych od lat rosna szybciej niz kiedykolwiek wczesniej. Bogaci
staja sie bogatsi, a reszta biednieje. Zwlaszcza klasa srednia.

P: Dlaczego?

O: Po pierwsze, globalizacja. Niewyksztalceni Amerykanie, Niemcy i
Polacy konkuruja o prace z niewyksztalconym Chinczykiem. Niewyksztalcony
Chinczyk gotow jest pracowac za 35 dolarow miesiecznie. To znaczy, ze
zarobki niewyksztalconych Amerykanow, Niemcow i Polakow musza sie
zblizac do tego poziomu.

P: Nareszcie przyszedl wiec czas, kiedy nie polityczne apele, nie
wrazliwe sumienia swiatowych liderow, ale gospodarka sprawia, ze bogata
Polnoc musi sie swoim bogactwem podzielic z ubogim Poludniem.

O: Ja bym powiedzial, ze przyszedl czas, kiedy mniej wyrazny staje sie
podzial swiata na "bogaty" i "biedny", natomiast ludzie coraz wyrazniej
dziela sie na wyksztalconych i niewyksztalconych, Ci, ktorzy posiadaja
kompetencje na swiatowym poziomie, moga wszedzie zarabiac bardzo duze
pieniadze. Inni musza konkurowac z najmniej wymagajacymi. Ja doradzam
Chinczykom i placa mi za to swietnie, podobnie jak czolowym ekonomistom
z Niemiec i Chin. Ale moj kolega z podworka, ktory zostal robotnikiem w
fabryce samochodow, musi sie pogodzic z tym, ze jego zarobki zbliza sie
stopniowo do zarobkow robotnikow w Chinach, Indiach, Malezji.

P: Amerykanie zarabiaja troche mniej, Chinczycy i Polacy troche wiecej
-- dlaczego musi nas to prowadzic ku nowemu sredniowieczu?

O: Bo to wcale nie wyglada tak prosto. Takze w Chinach i Polsce
niektorzy staja sie bogatsi, a niektorzy jeszcze biedniejsi. Tak samo
jak w Ameryce i Niemczech, chociaz my poruszamy sie po nieco innej
skali. Nawet jesli w Chinach i Polsce robotnicy wykonujacy proste prace
beda chwilowo zarabiali wiecej, i tak roznica dochodow miedzy nimi, a
pracownikami posiadajacymi wysokie kwalifikacje bedzie szybko rosla. Bo
zarowno slabo wyksztalceni Polacy, jak slabo wyksztalceni Chinczycy i
Amerykanie beda musieli rywalizowac z maszynami. Coraz latwiej jest
zastapic ich automatami. Poniewaz beda coraz ubozsi, coraz glosniej beda
domagali sie zmniejszenia podatkow, wiekszej opieki panstwa. A
demokratyczne panstwo bedzie im musialo stopniowo ulegac, co znaczy, ze
coraz mniej pieniedzy bedzie przeznaczalo na inwestowanie w przyszlosc
-- w edukacje, bezpieczenstwo, infrastrukture techniczna, badania
naukowe. Stopniowo przejemy to, co wczesniej nasza cywilizacja
stworzyla.

P: I mysli Pan, ze bedziemy spokojnie patrzyli, jak nasz swiat marnieje?

O: Patrzymy bardzo spokojnie. W imie czego mielibysmy sie niepokoic?
Przeciez za naszego zycia ten swiat calkiem nie zmarnieje, a nie ma
zadnej wielkiej idei, w imie ktorej moglibysmy byc sklonni do zbiorowych
wyrzeczen. Minal czas wielkich wizji. W kulturze Zachodu zwyciezyl
egoistyczny pragmatyzm, ktory sprawia, ze zdecydowana wiekszosc ludzi
chce po prostu jak najlepiej dla siebie. Z naszych wielkich marzen
zostalo tylko jedno -- miec jak najwiecej rzeczy i swietego spokoju.

Wielki marsz pragmatyzmu przypieczetowal ostateczny upadek komunizmu i
oslabienie calej ideologii swiatowej lewicy. Od II wojny swiatowej
prawica wnosila do polityki pragmatyzm, a lewica historiozoficzna wizje.
Teraz, kiedy lewica stracila swa wielka wizje i poczucie historycznej
misji, kapitalisci nie maja sie juz czego z jej strony obawiac. Nie
majac zas konkurenta, moga forsowac niekorzystne dla wiekszosci
pracownikow spoleczne kontrakty. Juz to robia, tlumaczac wszystko
globalna konkurencja. I beda tak robili tak dlugo, poki ktos ich nie
powstrzyma.

P: Kto? Zwiazki zawodowe? Panstwo? Demokratyczna wladza reprezentujaca
pokrzywdzona wiekszosc?

O: Nikogo takiego nie widze. To dzieje sie zbyt wolno, zeby wywolac
zdecydowany protest. A umiarkowany sprzeciw, nawet zdecydowanej
wiekszosci, nie musi miec w demokracji istotnego znaczenia. Bo
demokracja nie oznacza podejmowania decyzji, ktorych oczekuje 51%
spoleczenstwa. Demokracja oznacza tylko tyle, ze wladzy trudno jest
podejmowac decyzje, na ktore nie godzi sie 80% spoleczenstwa.

W demokracji latwiej jest cos powstrzymac, niz to spowodowac. W
dzisiejszych demokracjach dwa czynniki maja decydujace znaczenie:
bezwlad i radykalny sprzeciw. Bezwlad ogromnych spoleczenstw splecionych
niezliczonymi kulturowymi i formalnymi wieziami jest wiekszy niz
kiedykolwiek. A poniewaz rownia, po ktorej posuwa sie nasza cywilizacja,
jest bardzo lagodna, radykalny sprzeciw moze nie pojawic sie nigdy. W
obrebie zachodniej cywilizacji z roku na rok coraz wieksza czesc
spoleczenstw bedzie wiec tracila, a coraz mniejsza bedzie zyskiwala. Gdy
jednak wszyscy sie wciaz staczaja, nikt nie moze zyskiwac bez konca.
Wczesniej czy pozniej takze uprzywilejowani zaczna stopniowo tracic.
Wciaz beda zyli nieporownywalnie lepiej od uposledzonych, ale juz
znacznie gorzej niz w poprzednich latach.

P: A co sie stanie z postepem technologicznym, wzrostem wydajnosci, z
nasza technika, wiedza, organizacja, ktorym zawdzieczamy bogactwo
dzisiejszych spoleczenstw?

O: Nic! Tak samo jak w sredniowieczu. Nie bylo przeciez zadnych
technicznych powodow, dla ktorych sredniowieczna Europa w ciagu 600 lat
utracila 90% poziomu zycia starozytnego Rzymu. Kiedy wiec porownuje sie
standard zycia -- jakosc wyzywienia, odziezy, domow, edukacji,
bezpieczenstwa, komunikacji, udzialu w kulturze, urzadzen publicznych --
u szczytu cesarstwa rzymskiego i w najglebszym sredniowieczu, okolo roku
950, mozna dosc precyzyjnie wyliczyc, ze mieszkancy najzamozniejszych
miast Europy zachowali tylko 10% dobrobytu, ktorym cieszyli sie
przecietni Rzymianie. Pierwszym europejskim miastem, ktore osiagnelo
poziom zycia starozytnego Rzymu, byl Londyn polowy XVIII wieku. A
przeciez rzymska technologia nie znikla. Wiedza nie wyparowala.

P: Wiec co sie takiego stalo?

O: Najkrocej rzecz ujmujac, kiedy dalsze podboje nie mialy juz sensu,
cesarstwo stracilo ducha, ktory je budowal. Przestalo inwestowac -- w
drogi, wodociagi, edukacje, armie. Stopniowo zmienila sie spolecznie
uznawana skala wartosci. Na co innego przeznaczano pieniadze. Wszystko,
co wspolne, ustepowalo prywatnym interesom. Panstwo sie kurczylo.
Oszczedzano na konserwacji urzadzen publicznych, obronie, edukacji.
Reszta byla tylko kwestia czasu. Regres cywilizacyjny, dezintegracja,
wewnetrzne niepokoje, zerwanie wiezi, niszczenie infrastruktury. Na
dlugo przed zdobyciem Rzymu przez barbarzyncow cesarstwo funkcjonowalo
znacznie gorzej niz za czasow Augusta albo Cezara. Potem ruszyla lawina
dewastujaca to, czego sami Rzymianie nie zdazyli wyeksploatowac.

Widzac, ze idziemy tym tropem, mozemy sie zastanawiac, czy swiat bedzie
trwal wystarczajaco dlugo, zebysmy odzyskali standard zycia w Bostonie
czy Paryzu polowy lat 70. Bo z pewnoscia nikt z nas tego nie dozyje.

P: Ludzie musza to wreszcie zauwazyc i zaczna cos zmieniac.

O: Ludzie nie zauwaza niczego. Zachodnie spoleczenstwa nie beda chcialy
tego zauwazyc i nic nie zaczna robic. Gdy przezywamy stres, wydzielamy
adrenaline. Adrenalina sprawia, ze reagujemy na rozne zagroznenia. Ale
nie wydzielamy przeciez adrenaliny w obliczu zagrozenia
jednoprocentowego. Kazdy z nas inaczej je lekcewazy.

P: Kazdy z nas tak, ale od tego mamy politykow, media, zwiazki zawodowe.
Wielkie zwiazki miesiacami kloca sie z wielkim korporacjami o
polprocentowe podwyzki. W Europie z powodu sporu o jeden punkt
procentowy podwyzki zwiazki organizuja protesty i strajki.

O: Zwiazki obumieraja. W USA obejmowaly kiedys 40% pracownikow, a dzis
-- 10. Poczucie spolecznego interesu wypierane jest przez indywidualizm.
Tak bedzie w Europie. Zwiazki sa dobre wsrod robotnikow w fabrykach, a
fabryki zatrudniaja coraz mniej robotnikow. Ani ludzie pracujacy na
wlasny rachunek, ani pracownicy malych firm nie naleza do zwiazkow.
Zwlaszcza pracownicy wysoko kwalifikowani do zwiazkow nie naleza. W
Microsofcie nie ma ani jednego zwiazkowca. Zwiazki nie beda juz mialy
dosc sily, zeby ten proces powstrzymac.

P: Sadzi Pan wiec, ze ten proces musi nieuchronnie sie toczyc i
dzisiejsze nastolatki, przechodzac na emeryture, beda musialy zyc w
spoleczenstwach zarabiajacych o polowe mniej od nas?

O: Nie wiem, czy beda od nas dokladnie o polowe biedniejsi. Ten proces
moze raz toczyc sie szybciej, raz wolniej. Z roznych powodow moze sie
tez na jakis czas zatrzymac. Nie twierdze tez, ze jest nieuchronny.
Mozna go zahamowac. Ale trzeba by bylo cos robic.

P: A kto ma to robic, kiedy ludzie nie chca, zwiazki zawodowe nie
moga...

O: Od tego sa politycy.

P: Jak to maja robic?

O: To najwiekszy problem kazdej demokratycznie wylanianej wladzy. Jak
ludzi przekonac do zmiany, kiedy nie widac kryzysu? W Polsce kryzys
sklonil spoleczenstwo do dokonania reformy. My na Zachodzie nie
odczuwamy kryzysu, choc duzo o nim mowimy. Nie odczuwaja go Niemcy,
Kanadyjczycy, Francuzi. Ludzie nie widza potrzeby, by cokolwiek
zmieniac, a zwlaszcza nie widza powodu, dla ktorego z czegokolwiek
mieliby rezygnowac. Nikt nie zaakceptuje wyrzeczen z powodu niespelna
jednego procentu. Kazdy woli uwierzyc, ze i bez wyrzeczen przyszly rok
bedzie lepszy -- przynajmniej dla niego. Dlatego politykom nie bedzie
latwo przekonac ludzi do zmiany. A nawet jesli przekonaliby wiekszosc,
zawsze znajdzie sie mniejszosc sklonna oprotestowac wyrzeczenia na tyle
aktywnie, by zablokowac zmiany.

P: Na czym te zmiany powinny polegac?

O: Na inwestowaniu w przyszlosc! Sa dwie dziedziny, w ktore musimy
inwestowac nieporownanie wiecej, jesli chcemy powstrzymac cywilizacyjny
regres  swiata zachodzniego -- postep i infrastruktura.

Najwazniejsza jest oczywiscie infrastuktura spoleczna, czyli przede
wszystkim powszechna edukacja. Musimy powstrzymac przyrost liczby ludzi,
ktorzy sa wyksztalceni zbyt slabo, by mogli tworczo pracowac. Bo w
dzisiejszych czasach tylko tworcza praca moze byc zrodlem bogactwa.
Jesli nie dokonamy edukacyjnego skoku, bedziemy swiadkami narastania
wielkiego bezrobocia, bo ludzi niewyksztalconych i pracujacych
nietworczo zastapia tansze a nieomylne maszyny.

P: Dla wszystkich tworczych zajec nie starczy.

O: Mogloby wystarczyc. Wiele prostych prac mozna wykonywac mechanicznie
albo wlasnie tworczo. [...] Tymczasem na calym Zachodzie wydatki na
publiczna edukacje od lat systematycznie maleja, bo zwyciezyl poglad, ze
wyksztalcenie jest prywatna sprawa kazdego czlowieka. Tak jakby tylko on
mial z niego przyszlosci korzystac. Tymczasem, o ile spoleczne
inwestowanie w edukacje jest niewatpliwie rentowne, o tyle prywatne
wydatki edukacyjne sa zawsze obciazone dosc powaznym ryzykiem, bo samo
wyksztalcenie nie gwarantuje jeszcze wysokich zarobkow.

Zachodnie demokracje przestaly inwestowac nie tylko w edukacje. Coraz
rzadziej podejmuja wielkie projekty techniczne, bo ulegly zludzeniu, ze
moze je w tym zastapic prywatny kapital. Ale prywatny kapital znalazl
sie pod wplywem tych samych oczekiwan spolecznych. Prywatni inwestorzy,
akcjonariusze wielkich korporacji i bankow nie chca juz ani wysokiego
ryzyka, ani angazowania ich pieniedzy w przedsiewziecia dlugofalowe, z
ktorych dochody bedzie mozna czerpac dopiero po wielu latach. Nawet
jesli moglyby to byc bardzo duze dochody.

Caly horyzont naszego myslenia ulegl dramatycznemu skroceniu. Malo kogo
interesuje nagroda odroczona na przyklad o cwierc wieku. A w gruncie
rzeczy tylko takie inwestycje moga tworzyc naprawde trwaly i powszechny
dobrobyt. Tak bylo z wielkimi odkryciami, amerykanska koleja
transoceaniczna, Kanalem Sueskim, ostatnio z podbojem kosmosu i nawet z
Internetem. W MIT mamy do Internetu dostep od blisko 30 lat. Przez te
trzydziesci lat przyniosl nam ogromne korzysci, wielokrotnie zwracajac
juz naklady poniesione wtedy przez Departament Obrony. Dzis korzysta z
niego praktycznie caly swiat, ale jeszcze przez wiele lat to my w
Ameryce bedziemy czerpac z Internetu najwieksze korzysci. Wszyscy to
rozumieja. A jednak watpie, by dzis znalazl sie ktokolwiek sklonny
poniesc koszty tak wielkiej i dlugofalowej inwestycji.

Podobnie jest z biotechnologia, z ktorej bardzo dobrze zyje wielu ludzi
w USA. I praktycznie tylko w USA. Inni tez sie biotechnologia zajmuja,
jakos sie z niej utrzymuja, ale nie robia na niej fortuny. Dlaczego? Bo
my -- glownie dzieki publicznym funduszom -- w biotechnologie zaczelismy
inwestowac w latach 60. Inwestowalismy 20 lat, nim zaczelismy na niej
zarabiac pieniadze. Jeszcze dlugo to my bedziemy czerpali z niej
najwieksze korzysci. Najwieksze, czyli niemal wszystkie. I dzieki temu
chwilowo mamy zagwarantowane miejsce w grupie bogacacej sie mniejszosci.
Natomiast inne osrodki naukowe z coraz wiekszym trudem walcza o
przetrwanie i wielu sie to zapewne nie uda.

P: Bo nie zdolaja was nigdy dogonic?

O: Bo coraz bardziej beda zostawaly w tyle. Najlepsi naukowcy beda
szukali pracy w najlepszych osrodkach albo beda wspolpracowali z nimi, a
inni zostana skazani na wegetacje. W swiecie, ktory stworzylismy --
swiecie globalizacji, masowej kultury, powszechnej integracji --
zwyciezcy biora wszystko. Ta zasada w coraz wiekszym stopniu dotyczy
zarowno produkcji, jak uslug, sportu, nauki, sztuki.

Zaden spiewak w dziejach sztuki nie zarobil tyle pieniedzy, ile jeden
Pavarotti. Zaden rezyser nie zarobil takich pieniedzy jak Spielberg.
Caruso mial glos piekniejszy od Pavarottiego, ale placili mu tylko ci,
ktorzy przyszli na koncert. A dyski Pavarottiego sprzedaja sie na calym
swiecie, tak samo jak bilety na filmy Spielberga.

Kiedys ze spiewania niezle zyly setki tenorow na swiecie. Dzis trzech
robi fortune, kilkudziesieciu zarabia jakie takie pieniadze, a reszta
czeka w kolejce, z trudem sie utrzymujac ze spiewania. Podobnie jest z
piosenkarzami, dyrygentami, rezyserami, aktorami, a nawet z
programistami, architektami, ekonomistami, naukowcami. Te same reguly
dotycza producentow komputerow, samochodow i ubran. W niemal wszystkich
dziedzinach globalne media, srodki lacznosci i handel kreuja globalne
gwiazdy, marginalizujac znaczenie lokalnego sukcesu albo nawet go
uniemozliwiajac.

W globalnej gospodarce ci, ktorzy umieja trafnie zainwestowac w
przyszlosc, moga zmarginalizowac swoich konkurentow. Dlaczego Intel ma
zyski siegajace 23% wartosci sprzedazy? Dlaczego Microsoft osiaga nawet
24%, a Bill Gates nie majac 40 lat z szarego obywatela stal sie
najbogatszym czlowiekiem Ameryki? Dlatego, ze obie te korporacje,
zatrudniajac najlepiej wyksztalconych ludzi, inwestujac ogromne sumy w
badania i ich wdrazania, oferuja nowe produkty kilka miesiecy przed
swymi konkurentami. Przez ostatnie lata Intel wyprzedzal konkurentow
mniej wiecej o dziewiec miesiecy, dzieki czemu osiagal zyski
kilkakrotnie wieksze niz inni. To wyprzedzenie przynioslo Intelowi
fortune. [...]

P: Wyobraza Pan sobie, ze panstwo moze sie wycofac z finansowania
publicznej edukacji, z inwestowania w obrone, bezpieczenstwo,
infrastrukture techniczna?

O: Bedzie zmuszone. Czym spoleczenstwo starsze, tym mniej sklonne do
inwestowania, a spoleczenstwa Zachodu sa coraz starsze. Kiedy sie ma 65
lat i wyroslo sie w przekonaniu, ze zyje sie po to, by jak najwiecej
zagarnac dla siebie i jak najwiecej w zyciu skonsumowac, to nie ma sensu
martwic sie o to, jakie wyksztalcenie panstwo zapewni dzieciom ani w
jakim stanie beda drogi za trzy dziesieciolecia. Juz dzis w Ameryce
emeryci glosuja przeciwko wydatkom na edukacje, badania, infrastrukture.
A stanowia 28% czynnego elektoratu, bo mlodzi znacznie rzadziej glosuja.
Trudno wiec sie dziwic, ze politycy sa bardziej wrazliwi na glosy
emerytow, ktorzy oczekuja od rzadu wydawania pieniedzy na emerytury i
opieke spoleczna, a nie na szkoly, drogi i podboj kosmosu. Dlatego
wydatki edukacyjne maleja z roku na rok. Na razie nikt nie uchwali
ustawy o likwidacji publicznej oswiaty. Emeryci tez niepredko z takim
postulatem wystapia, ale powodujac z roku na rok obnizanie stanowych
budzetow, stopniowo doprowadza do liwidacji powszechnego szkolnictwa.

Zapewne i w Polsce, gdzie nauczyciele zarabiaja proporcjonalnie rownie
malo jak w Ameryce, w szkolach ucza i wychowuja nie ci, ktorzy by to
robili najlepiej, ale ci, ktorzy nie moga znalezc zadnej innej pracy.
Zapewne polskie publiczne szkoly, ktore  -- tez z zachowaniem proporcji
-- niedoinwestowane sa podobnie jak amerykanskie, angielskie czy
wloskie, z czasem rowniez zamienia sie w male spoleczne dzungle. Na
dluzsza mete nie pomoga ani ochroniarze stojacy przy wejsciu, ani
zainstalowanie wykrywaczy broni, ani psy umiejace znalezc narkotyki w
tornistrach.

Jesli proporcje podzialu publicznych pieniedzy nie zmienia sie na
korzysc inwestowania w przyszlosc -- miedzy innymi w oswiate -- szkoly
beda coraz mniej uczyly i coraz bardziej demoralizowaly. Z czasem sami
rodzice odmowia posylania swoich dzieci do publicznej szkoly, bo bedzie
to tylko niebezpieczna i demoralizujaca strata czasu. A na oswiate
prywatna tylko nieliczni beda mogli sobie pozwolic. Upadek oswiaty --
jak w sredniowieczu -- spowoduje powstanie przepasci miedzy nielicznymi
wyksztalconymi i zamoznymi elitami, a popadajaca w analfabetyzm
wiekszoscia, ktora coraz trudniej bedzie przekonac do wydawania
pieniedzy nie tylko na publiczna oswiate, ale i na drogi, systemy
lacznosci, ochrone srodowiska.

P: Nie wydaje sie Panu paradoksalny fakt, ze takie obawy pojawiaja sie
wlasnie teraz, kiedy demokratyczny kapitalizm zdaje sie odnosic swoj
najbardziej spektakularny historyczny sukces: kiedy zaowocowal eksplozja
technologiczna, zniszczyl wszystkich powaznych rywali i objal caly
praktycznie swiat, doprowadzil do niespotykanego dobrobytu i wydluzenia
zycia?

O: Problem polega na tym, ze demokratyczny kapitalizm zawiera w sobie
przynajmniej dwie zasadnicze sprzecznosci, ktore wreszcie musialy
wybuchnac.

Pierwsza to konflikt miedzy demokracja zakladajaca rownosc, a rynkiem
tworzacym nierownosc. Demokracja daje taki sam glos kazdemu obywatelowi
bez wzgledu na to, czy jest inteligentny czy glupi, dobrze czy zle
poinformowany, leniwy czy pracowity. Rynek premiuje inteligentnych,
pracowitych, poinformowanych. Demokratyczny kapitalizm wymaga
znalezienia rownowagi miedzy demokracja i rynkiem. Przez lata rzady
staraly sie, by te rownowage uzyskac. Wiele wysilku wkladano w
wyrownywanie szans i standardow zycia. Bogatych obciazano wyzszymi
podatkami, ubogim oferowano bezplatna sluzbe zdrowia, oswiate, opieke na
starosc. Teraz globalizacja i triumf indywidualizmu sprawiaja, ze te
rozwiazania dzialaja coraz slabiej. Panstwo dobrobytu, albo raczej
panstwo spolecznych inwestycji, sie konczy. Nie mamy juz pomyslu na
rozwiazanie tej heglowskiej sprzecznosci.

Druga to napiecie miedzy konsumpcja i inwestowaniem. Kapitalizm glosi
pochwale konsumpcji, ale zarazem wymaga inwestycji, a nie mozna
jednoczesnie tych samych zasobow inwestowac i konsumowac. Nikt nie
potrafi wymyslec, jak wytlumaczyc ludziom, by inwestowali, gdy tworzy
sie kulture rozbuchanej konsumpcji. A zwlaszcza nie sposob wyznawcow
maksymalnej konsumpcji naklonic, by inwestowali na rzecz kogos innego --
cudzych dzieci albo nastepnych pokolen. Ten, kto chce przede wszystkim
sam miec jak najwiecej, bedzie sie buntowal przeciwko placeniu podatkow
majacych sfinansowac badania podstawowe, dzieki ktorym ktos inny stworzy
wynalazek i zarobi miliony.

Dotychczas badania podstawowe byly finansowane w ramach programow
militarnych, edukacja byla wynikiem wyscigu z komunizmem, tworzenie
infrastruktury bylo uzasadniane koniecznoscia uzyskania przewagi nad
wrogiem. Teraz takie motywacje znikly. [...]

Dzisiejsi przywodcy w wiekszosci doswiadczaja takiego samego wielkiego
kryzysu idei, ktorego my doswiadczamy. Jak my nie widza tej wielkiej
idei, tego zbiorowego marzenia, w imie ktorego mogliby sie zdobyc na
radykalne kroki. Kiedy nauczyciele nie chca wiecej i lepiej pracowac,
trzeba miec duzo odwagi, zeby w imie przyszlosci, dla dobra wspolnego,
zwolnic wszystkich, jak Reagan zwolnil kontrolerow, a Thatcher gornikow.
Ale trzeba takze wystarczajaco silnej idei, ktora uzasadni takie
radykalne kroki.

P: Nie dziwi Pana, ze wlasnie Pan -- czolowy ekonomista lewicowego MIT,
zarejestrowany jako zwolennik partii demokratycznej, doradca prezydenta
Clintona -- szukajac pozytywnych przykladow, musi przywolywac przywodcow
symbolicznych dla najtwardszej wspolczesnej prawicy?

O: Raczej mnie to martwi. Bo lewica na calym swiecie stracila wiare, ze
mozna cos zmienic. Przez lata prawica starala sie hamowac ofensywe
lewicy. Konswerwatysci powstrzymywali reformy, opozniali zmiany, a
lewica, ile razy doszla do wladzy, starala sie cos zmienic. Dwadziescia
lat temu role sie odwrocily. Prawica prywatyzuje, ogranicza panstwo,
glosi kult indywidualizmu i wolnego rynku, a lewica, nawet gdy obejmuje
rzady, co najwyzej probuje hamowac ten proces. Zreszta programowe
roznice sa w gruncie rzeczy nieznaczne. Lewica uwierzyla w wolny rynek i
prawicowy indywidualizm. Jesli sa jakies roznice, to moze tylko takie,
ze politycy lewicy probuja jeszcze rozdawac okruchy dobrobytu, na co
panstwa nie stac, od kiedy kult rynku stal sie praktycznie powszechny, a
konkurencja objela globalna gospodarke.

Ignorujac istnienie globalnego rynku, lewica probuje podtrzymac stare
przywileje socjalne, ale to droga prowadzaca do nikad. Globalna
gospodarka wymaga rozwiazan globalnych, nie tylko narodowych. Prawica
uwaza, ze takim rozwiazaniem jest rynek, lewica nie potrafi znalezc
niczego rownie uniwersalnego i przez to -- paradoksalnie -- stala sie
siedliskiem myslenia konserwatywnego, uposledzajacego spoleczenstwa,
ktore mu ulegna. Globalizacja, wolny rynek i kult indywidualnej
konsumpcji nie maja dzis zadnej istotnej przeciwwagi. Podobnie jak w
starozytnym Rzymie, gdzie rosnacy hedonizm nie znalazl konkurencji.

P: Z ta jednak roznica, ze geganie kapitolinskich gesi malo kto mogl
uslyszec, a ksiazki profesora Thurowa rozchodza sie w wielkich
nakladach, recenzowane sa w prasie, omawiane w telewizji. Kazdy moze te
przestrogi uslyszec.

O: Wiekszosc woli je zignorowac, w gazetach czyta komiksy, w
ksiegarniach kupuje romantyczne powiesci, w telewizji wybiera kanal
nadajacy "Dynastie". Na Zachodzie, a zwlaszcza w Ameryce, wciaz mamy
samopoczucie zaskakujaco dobre. Nikt nie ma ochoty sluchac czyjegos
krakania. Nikt nie chce sobie burzyc dobrego samopoczucia. Ludzie chca
sluchac tylko dobrych wiesci. Zle prognozy -- bardzo prosze, ale dla
Afryki. My chcemy miec tylko dobre prognozy. Chcemy sluchac tylko
dobrych wiadomosci. I politycy potrafia je znalezc. Mamy przeciez pokoj.
Mamy rosnacy handel. I mamy tylu milionerow, ilu nigdy w przeszlosci.
Dla milionerow ten swiat jest coraz lepszy. Wiec ludzie czytaja pisma o
zyciu milionerow, ogladaja filmy z zycia milionerow i grzeja sie w ich
cieniu. Grozby, o ktorych mowie, nie dotycza dzisiejszych milionerow.
Mnie tez nie dotycza.

P: Bo jest pan milionerem?

O: Tak. Wybitni eksperci sa milionerami. Czolowi politycy sa
milionerami. Gwiazdy popkultury sa milionerami. Dla nas ten swiat jest
wspanialy i dlugo jeszcze bedzie coraz wspanialszy. To my tworzymy
nastroj dobrego samopoczucia, zupelnie nieslusznie udzielajacy sie
wielkiej czesci ludzi, ktorzy juz sporo stracili i beda tracili dalej.
Ich dzieci beda w znakomitej wiekszosci tracily, ich wnuki beda tracily
i takze ich prawnuki. A oni wciaz zyja coraz mniej realnym amerykanskim
marzeniem i najprawdopodobniej beda tak dalej zyli, bo nikt przeciez nie
zechce wyrzec sie marzenia -- uskrzydlajacego amerykanskiego marzenia --
z powodu owego jednego procentu utraconego dochodu albo z powodu jednej
dziesiatej procentu nowych bezrobotnych. We Wloszech i Hiszpanii 60%
mlodych ludzi doswiadcza bezrobocia w ciagu trzech lat po ukonczeniu
szkoly sredniej lub wyzszej. Wedlug sondazy wiekszosc Amerykanow jest
przekonana, ze pokolenie ich dzieci bedzie zylo gorzej niz oni. Nawet to
nie moze zmienic sposobu myslenia zdecydowanej wiekszosci. Ludzie to
widza, ale wciaz nie sa gotowi zdobyc sie na wyrzeczenia. Stopniowo sie
do tego zdazyli przyzwyczaic i wciaz licza, ze wszystko sie jakos ulozy,
a zwlaszcza ze sie ulozy im samym i ich dzieciom.

P: A Pan sie o swoich synow boi?

O: Ja sie bac nie musze. Moi synowie naleza do gornych 20%. Skonczyli
najlepsze uniwersytety na swiecie (Harvard i MIT), maja doskonale
zawody, znaja po kilka jezykow, sa inteligentni, nie startuja od zera i
zaraz po studiach podostawali znakomite posady w poteznych korporacjach.
Oni -- jak dzieci wiekszosci milionerow -- maja przed soba doskonala
przyszlosc. Czego nie mozna powiedziec o zdecydowanej wiekszosci ich
pokolenia ani tym bardziej o pokoleniu ich dzieci.

-------

Leslie Carl Thurow jest profesorem Sloan School of Managment w
Massachusetts Institute of Technology w Bostonie, ktorej byl dziekanem
w latach 1987-93. Od 1979 r. nalezy do rady redakcyjnej "New York
Timesa", a od 1981 jest stalym wspolpracownikiem "Newsweeka". Wczesniej
pracowal m.in. w Prezydenckiej Radzie Ekonomicznej i na Uniwersytecie
Harvarda. "Przyszlosc kapitalizmu" ("The Future of Capitalism") jest
jego piata ksiazka; sposrod wczesniejszych najwiekszy rozglos zdobyla
praca "Spoleczenstwo sumy zerowej" ("The Zero-Sum Society"), wydana w
1980 r.

------------------------------------------------------------------------

[Od red. "Sp". Bardzo dziwny to artykul, pelen zarowno niewatpliwie
slusznych spostrzezen, jak i plytkiej demagogii. Zwroccie np. uwage na
dwa fragmenty dotyczace nauczycieli: z jednej strony, niewatpliwie
slusznie, autor zauwaza, jak nedznie sa oni oplacani, a blizej konca
postuluje, ze nalezaloby wywalic wszystkich z pracy, jak niegdys
kontrolerow lotniczych, bo niby zle pracuja. To przyklad demagogii, a
jest ich wiecej. Ale z drugiej strony slusznosci innych obserwacji nie
sposob obalic, jak na przyklad efektow globalizacji, ktora juz od
pewnego czasu odbija sie nader negatywnie na amerykanskich niebieskich
kolnierzykach ('blue collar workers'). Oczywiste dla mnie jest tez, ze
charakterystyczne dla kultury amerykanskiej (nie jestem pewien, czy
ogolnie zachodniej, chyba za na zasadzie dominowania tej ostatniej przez
Ameryke) promowanie 'supergwiazd' w rodzaju Michaela Jacksona, Madonny
czy podobnych miernot na kazdym obszarze zycia i placenie im
horrendalnych gaz kosztem reszty jest amoralne. Thurow zauwaza, ze nie
tylko amoralne, ale na dluzsza mete rowniez szkodliwe i samobojcze dla
systemu.

No coz, czas i to liczony w skali dziesiecioleci pokaze, czy Kassandra o
nazwisku Thurow ma racje. Ale materialow do rozwazan posial w tym jednym
wywiadzie mnostwo i do jego ksiazek na pewna zajrze. Mnie osobiscie
zaciekawily liczne wzmianki dotyczace starozytnego Rzymu, a to dlatego,
ze zawsze mnie intrygowal fenomen tak gruntownego i glebokiego upadku
cywilizacji, jaki nastapil po upadku cesarstwa. Probuje sobie
bezkutecznie przypomniec przeczytana przed wieloma laty ksiazke, ktorej
autor bardzo przekonywujaco twierdzil cos bardzo podobnego, a jednak
innego: ze mianowicie nie tyle Rzym stracil ochote na dalsza ekspansje,
co ekspandowal nadmiernie i podatki niezbedne do tego, aby utrzymac te
granice wykonczyly ekonomie, a przede wszystkim odpowiednik 'klas
srednich'. Odtad postepowala radykalna stratyfikacja spoleczenstwa:
bogaci bogacili sie w astronomicznym tempie, zas coraz liczniejsza
warstwa ubogiego pospolstwa naplywala do miast, gdzie dostawala
darmowy chleb i oczywiscie igrzyska. A granic cesarstwa juz nie
bylo komu bronic. J.K_ek]


________________________________________________________________________

"The New York Review of Books", 25.05.1995


Jeremy Bernstein


                       UCZUCIA I PASJE M. CURIE
                       ========================

[recenzja z biografii M. Curie piora Susan Quinn: "Marie Curie: A Life" 
(New York: Simon and Shuster). Opracowanie i skroty red. "Spojrzen"]



Wiosna 1913 roku Albert Einstein przybyl wraz z zona do Paryza na serie 
wykladow i spedzili oni wieczor z Maria Curie. Obie rodziny postanowily 
spedzic nastepne lato w Alpach szwajcarskich, co tez uczynily w okolicy 
Zurichu, gdzie Einstein wowczas wykladal. Wkrotce potem Einstein tak 
pisal w jednym z listow:


	M. Curie jest bardzo inteligentna, ale ma dusze sledzia,
	tzn. nie zna uczuc radosci ani smutku. Niemal jedynym
	sposobem ujawniania swych uczuc jest pomstowanie na wszystko,
	czego nie lubi. A jej corka (Irena) jest jeszcze gorsza,
	jest jak grenadier. A przy tym bardzo utalentowana.


W czasie, kiedy Einstein pisal ten list, M. Curie byla daleko lepiej 
znanym naukowcem niz on, majac juz na koncie dwie nagrody Nobla: 
pierwsza z fizyki wraz mezem i Henri Becquerelem za odkrycie 
radioaktywnosci, a druga z chemii za odkrycie polonu i radu. Wkrotce 
miala zostac modelem heroiny: mloda dziewczyna, ktora przyjechala z 
Polski do Paryza i jako jedna z pierwszych kobiet w Europie
uzyskala doktorat z nauk scislych, triumfowala nad kazda przeszkoda, 
przyniosla swiatu blogoslawienstwo -- jak sie wowczas wydawalo -- 
promieniotworczosci, a w koncu padla ofiara tych samych promieni. Kazdy 
opis jej osoby zawieral zachwyty nad jej skromnoscia, "czystoscia woli" 
i "bezgranicznym poswieceniu pracy". W skrocie, jawila sie ona jako 
jedna z najbardziej nudnych postaci, ktore mozna sobie wyobrazic.

Kiedy pare lat temu rozmawialem na ten temat z pewnym naukowcem 
francuskim, powiedzial mi: "Moj drogi panie Bernstein: Nie ma pan 
bladego pojecia o M. Curie." Zaraz potem zrobil mi krotki wyklad, 
ktory doglebnie mna wstrzasnal. Istotnie, nie wiedzialem, ze w 1910 roku 
M. Curie, wowczas wdowa, miala burzliwy romans z Paulem Langevinem, 
ktory spowodowal skandal we Francji. Langevin byl zonaty i mial czworo 
dzieci. Intymne listy, ktore pisala do niego M. Curie, dostaly sie w 
rece prasy bulwarowej i skandal zaowocowal co najmniej piecioma 
pojedynkami w Paryzu, z tego w jednym uczestniczyl sam Langevin. Skandal 
wydostal sie poza granice Francji, do tego stopnia, ze Akademia Szwedzka 
probowala (bez sukcesu) sklonic M. Curie, aby zrezygnowala z przyznanej 
jej wlasnie drugiej nagrody Nobla.

Maria Sklodowska wyjechala do starszej siostry Broni mieszkajacej w
Paryzu w listopadzie 1891 r. i niemal natychmiast zaczela sie pisac jako
"Marie". Miala szczescie trafic na Sorbonie na profesorow tej rangi co
Gabriel Lippman (Nobel z fizyki 1908) i Henri Poincare (wielki
matematyk). Dla profesorowow tych plec studentki nie robila roznicy,
akceptowali ja jako zdolna i nadzwyczaj dobrze przygotowana adeptke
wiedzy.

Naczelna ambicja Marii byl powrot do Polski w charakterze nauczycielki
szkolnej. W tym samym jednak czasie dostala grant na badania
magnetycznych wlasnosci stali, co zatrzymalo ja w Paryzu i doprowadzilo
do spotkania z Piotrem, starszym od niej o osiem lat. Byl juz wtedy (w
1894 roku) uznanym naukowcem z wlasnym laboratorium. Mial na koncie
fundamentalne prace nad wlasnosciami krysztalow, zas uwage zwrocil w
kierunku wlasnosci magnetycznych substancji w funkcji temperatury.
Rezultaty tych badan sa (z modyfikacjami) nauczane po dzien dzisiejszy 
[prawo Curie-Weissa -- JK], choc ich pelne zrozumienie wymagalo
powstania fizyki kwantowej. Gdyby dozyl, byc moze dostalby Nobla po raz
drugi za te prace. Co ciekawe, Pierre Curie nie nalezal do
'establishmentu' naukowego. Nigdy nie zrobil doktoratu, zas jego
laboratorium znajdowalo sie przy mniej waznej szkole Ecole municipale de
physique. Jako 'outcast' nie musial sie krepowac zwiazku z cudzoziemka.
Ich slub odbyl sie w 1895 roku.

W tym samym roku 1895 niemiecki fizyk Wilhelm Roentgen odkryl promienie 
noszace w Europie jego imie, a gdzie indziej zwane 'promieniami X'. 
Pierwszym zastosowaniem tych promieni bylo zdjecie lewej reki, ktore 
Roentgen zrobil swojej zonie w grudniu 1895. Za to odkrycie otrzymal 
piewsza nagrode Nobla z fizyki, w roku 1901. Nastepny krok nalezal do 
Becquerela, ktory w lutym 1896 r. odkryl, ze dwusiarczan potasowo-
uranylowy spontanicznie emituje promienie, czyli wg. terminu stworzonego 
przez M. Curie, byl radioaktywny. Wydawalo sie, ze ilosc wydzielanej 
energii jest stala w czasie (dopiero pozniej odkryto prawa zaniku, a 
uran ma bardzo dlugi okres polrozpadu). Becquerel jako typowy
doswiadczalnik nie probowal nawet odpowiedziec, skad sie ta energia
bierze, zostawiajac to pole dla malzonkow Curie.

Idea badania radiotworczosci byla niewatpliwie jej pomyslem. Pierre byl
natomiast znakomitym konstruktorem przyrzadow pomiarowych i stworzyl
pierwszy elektroskop pozwalajacy mierzyc stopien jonizacji powietrza.
Pierwszym projektem bylo zbadanie, czy tylko uran jest radioaktywny i
odpowiedz brzmiala: tak, ale tylko dlatego, ze poszukiwano
niewlasciwych, zbyt lekkich pierwiastkow jak miedz czy zloto. 17 lutego
1898 Maria wpadla na pomysl zanalizowania tzw. blendy uranowej, czyli
materialu wyjsciowego, z ktorego produkowano uran. Szybko odkryla, ze
blenda ta jest bardziej radioaktywna od samego uranu, co oznaczalo, ze
sa w niej inne izotopy radioaktywne. Bylo to niezwykle wazne odkrycie,
gdyz zainicjowalo dziedzine chemii analitycznej zwana radiochemia,
wykrywajaca i charakteryzujaca izotopy radioaktywne wylacznie na
podstawie ich promieniowania. Po wielu miesiacach ciezkiej pracy i
przerobieniu wielu ton blendy, malzonkowie mogli doniesc o odkryciu
nowego metalu nazwanego polonem, a niedlugo pozniej nastepnego, radu.
Nastepne kilka lat poswiecone zostalo na zmudne badanie wlasnosci tych
pierwiastkow, zakonczone publikacja w roku 1903.

Smierc Piotra w kwietniu 1906 roku byla ciosem, po ktorym Maria
wlasciwie nigdy nie doszla w pelni do siebie. Nie tylko osierocone
zostaly dwie male dziewczynki, ale ona sama stracila wspolpracownika i
sojusznika w przeciwstawianiu sie dotychczasowym pogladom w nauce i
ogolnie establishmentowi. W 1903 roku Piotr np. odmowil przyjecia Legii
Honorowej. Gdy w tym samym roku malzenstwo zostalo nagrodzone Noblem,
nie pofatygowalo sie nawet uczestniczyc w ceremonii. Maria zle sie
czula, a Piotr twierdzil, ze nie moze opuscic wykladu -- sytuacja dzis
nie do pomyslenia. Mimo to w chwili smierci Piotra malzonkowie pomalu
byli przez establishment akceptowani. Oprocz Nobla otrzymali kilka
innych nagrod, a sam Piotr z wielkim ociaganiem dal sie wybrac do
Francuskiej Akademii Nauk.

W roku 1906 Piotr zaczal zdradzac pierwsze oznaki choroby popromiennej: 
bole w krzyzu i nogach. Jego rece byly tak poparzone, ze z trudem mogl 
sie sam ubierac. Nikt wtedy nie wiedzial, jak niebezpieczna moze byc 
radioaktywnosc. Zaden wspolczesny naukowiec nie spedzilby nawet 10 minut 
w laboratorium tak silnie skazonym, jak nalezace do malzenstwa Curie, a 
co dopiero mowic o latach pracy w takich warunkach. Wlasciwie nalezy sie 
dziwic, ze oboje nie umarli na chorobe popromienna. W wypadku Piotra 
stalo sie tak zapewne, gdyz wpadl pod kola powozu transportujacego sukno 
na mundury wojskowe i zginal na miejscu. 

M. Curie nigdy juz nie wymienila publicznie jego nazwiska, ale w 
zachowanych pamietnikach zwracala sie do niego jak do zyjacego 
czlowieka. W fotografiach z tego okresu widac zawzieta, twarda twarz; 
nikt by nie przypuszczal, ze niedlugo potem nawiaze znajomosc z 
Langevinem, ktora spowoduje taki skandal.

Paul Langevin byl piec lat mlodszy od Marii. Inaczej niz Piotr Curie 
skonczyl wlasciwe szkoly i kariera jego potoczyla sie bezproblemowo. W 
roku 1902 mial podwojna posade w College de France i Ecole municipale de 
physique, gdzie zastapil Piotra Curie, ktory wlasnie odszedl na Sorbone. 
Po smierci Piotra jego stanowisko na Sorbonie objela Maria, a Langevin 
objal po niej posade w Ecole normale w Sevres. Zgodnie z wszystkimi 
wspomnieniami Langevin byl znakomitym wykladowca. Nie publikowal zbyt 
wiele, ale byl powazany przez fizykow takich jak Einstein, ktory 
twierdzil, ze teoria wzglednosci na pewno bylaby odkryta przez 
Langevina, gdyby on sam na to nie wpadl wczesniej.

Langevin zyl do 1946, dostatecznie dlugo, aby doczekac powrotu z
Auschwitz corki Helene, urodzonej w 1909.

Afere z M. Curie przedstawiano tak, jakby to Langevin byl strona 
agresywna. Moje wraznie jest takie, ze Maria wiedziala dobrze, czego 
chce, i uzyskala to. Problem tkwil tylko w fakcie, ze Langevin byl 
zonaty i ojcem czworga dzieci. Byl on z cala pewnoscia jednym z niewielu 
ludzi, ktoremu Maria mogla wyjawic swe uczucia wzgledem Piotra. Jego 
wlasne malzenstwo bylo bardzo burzliwe i wspominal on od czasu do czasu 
o rozwodzie, co nie przeszkadzalo mu plodzic coraz nowe dzieci. 

Kochankami zostali latem 1910 roku. Wspolnie wynajeli mieszkanie
niedaleko Sorbony. Kto placil komorne? Langevin byl ciagle wzglednie
malo znanym naukowcem na poczatku kariery. M. Curie za to uznana
uczona i dobrze placona administratorka duzego laboratorium. W
kazdym razie zona Langevina szybko sie zorientowala, ze stosunki jej
meza z M. Curie przybraly nowy obrot i zdecydowala sie zniszczyc ten
zwiazek wszelkimi mozliwymi metodami. M. Curie nieswiadomie sama
dostarczyla amunicji.

Mimo wynajmowania apartamentu, kochankowie dalej wymieniali miedzy soba
listy. Wiosna 1911 roku ktos, zapewnie wynajety przez pania Langevin,
wlamal sie do mieszkania i wykradl je. W najbardziej kompromitujacym,
Maria pisala o malzonce Langevina w sposob malo pochlebny.

Zanim pani Langevin opublikowala te listy, chodzily juz publiczne plotki 
i Langevin zdecydowal sie powrocic na lono rodziny. Einstein zauwazyl, 
ze M. Curie "jest na tyle malo atrakcyjna, ze nie powinna dla nikogo 
stanowic niebezpieczenstwa". Byc moze wszystko by ucichlo, gdyby nie 
konferencja Solvay'a w roku 1911, na ktora Langevin i Maria 
zdecydowani byli oboje pojechac. Tego bylo dla pani Langevin za duzo.

W tym momencie na scenie dramatu pojawia sie postac, o ktorej wczesniej 
nikt nie slyszal, i ktora zaraz potem odeszla w niepamiec. Gustave Tery 
byl dziennikarzem, ktory paral sie roznymi tematami, byl antyklerykalem, 
potem bral w obrone Dreyfusa, aby jeszcze pozniej przejsc na pozycje 
coraz bardziej prawicowe. W 1909 roku redagowal dziennik "l'Oeuvre" 
ktory byl skrajnie szowinistyczny i antysemicki. O Sorbonie pisal np. 
jako o "zydowsko-niemieckim uniwersytecie". Tery opublikowal obfite 
fragmenty listow miedzy Langevinem i M. Curie, ozdabiajac je swymi        
komentarzami. O Langevinie np. pisal "chopin de la Polonaise" (chopin w 
slangu ma znaczenie "ofiara"). 

Zeby tego nie bylo dosyc, dokladnie w tych samych dniach Akademia 
Szwedzka glosowala za przyznaniem M. Curie nagrody Nobla z chemii. Dzien 
przed publikacja listow Maria pisala zaniepokojona do Svante 
Arrheniusa, czy nie powinna zrezygnowac z przyjazdu na ceremonie 
wreczenia nagrody. Arrhenius zapewnial ja, ze nie, nie ma problemu. 
Szesc dni pozniej zmienil zdanie. Langevin wyzwal Tery'ego na pojedynek. 
Szesliwie do strzelania sie nie doszlo -- Tery opuscil pistolet celujac 
w ziemie i Langevin zrobil to samo.

Arrhenius wystosowal list do M. Curie informujac ja, ze gdyby Akademia 
wiedziala o aferze, nie przyznalaby nagrody. Maria nie ustapila ani 
kroku, odpowiadajac, ze skoro nagroda zostala przyznana za odkrycie radu 
i polonu, nie widzi powodu, aby ja laczyc z jej prywatnym zyciem. Do 
Sztokholmu tym razem pojechala.

Trwalo wiele lat, zanim reputacja Marii we Francji zostala odbudowana [a
do bodaj 1996 roku, zanim pochowano ja z pompa w Panteonie -- JK]. Byc
moze trwaloby to jeszcze dluzej, gdyby nie dzialalnosc M. Curie na
frontach I Wojny Swiatowej. Zainstalowala [wlasnym kosztem? -- JK]
przenosne aparaty rentgenowskie w osiemnastu ambulansach, ktore
przebadaly dziesiatki tysiecy zolnierzy francuskich. Sama
przeinstruowala personel i gdy trzeba bylo, jechala sama na front
naprawiac te maszyny.

Gdy jej corka Irena skonczyla 18 lat, ona rowniez zaczela uczyc 
radiologii, inicjujac w ten sposob naukowy zwiazek matki z corka 
trwajacy do smierci Marii.

W chwili smierci w 1934 roku naukowy status M. Curie byl porownywalny z 
Einsteinem, a w naszych czasach ze Stephenem Hawkinem. Jest 
zdumiewajace, ze tyle czasu trwalo, zanim zabilo ja promieniowanie. 
Zmarla w sanatorium w Alpach Francuskich, po operacjach usuniecia 
katarakt i cierpiac na niegojace sie rany na rekach powstale wskutek 
operowania radem. Zasadnicza przyczyna smiercia byla ostra anemia, 
niewatpliwie spowodowana promieniami. Przed ostatnie dziesiec lat jej 
zycia zasadnicza i najciekawsza praca w jej laboratorium byla wykonywana 
przez innych, zwlaszcza przez Irene i jej meza, Fryderyka Joliot.

Joliotowie mieli dwoje dzieci, sposrod ktorych corka, Helena, zostala
rowniez fizykiem. W 1949 roku wyszla za maz za wnuka Langevina...

________________________________________________________________________

"Gazeta Wyborcza", data nieznana.

Slawomir Mrozek


                              DIRTY HARRY
                              ===========
                              

Zblizali sie, spluwajac gesto i wolajac: "Kurwa, kurwa". Gdy znalezli 
sie w zasiegu cywilizowanego glosu, uchylilem przedwojennego kapelusza I 
rzeklem:

--  Najmocniej przepraszam, mlodzi panowie. Czy nie sadzicie, ze wasze
	zachowanie pozostaje w pelnej dysharmonii z ogolnie, jak dotad,
	przyjetymi normami spolecznego wspolzycia? 
--  Czego? -- zapytal jeden z niedowierzaniem.

Drugi byl zbyt zdumiony, zeby powiedziec cokolwiek.

--  Mam na mysli wasze zachowanie w miejscu publicznym. Jest ono
	niestosowne. Powiedzialbym wrecz: razace. 
--  Co?
--  Agresja, nietolerancja, wulgarnosc... Brak higieny osobistej...
	Zaniedbania natury estetycznej wskazujace na niedomogi etyczne.
	Pewna samokontrola moglaby jednak zlagodzic to negatywne wrazenie,
	ktore odnosze.

Pierwszy przestawal niedowierzac i blysk zainteresowania pojawil sie w 
jego oku. Drugi, widocznie powolniejszy, wciaz jeszcze chlonal ze 
zdumienia.

--  To znaczy, ze ci sie nie podoba?
--  Nie bede przed wami ukrywal.
--  Sflekujemy go? -- zaproponowal drugi, nareszcie ochlonawszy.
--  Mamy czas -- odparl pierwszy, ktory widocznie lubil sie delektowac.
	I do mnie: 
--  Wolisz w ryja czy pod obcas?
--  Niemozliwe.
--  W ryja niemozliwe?
--  Jedno i drugie niemozliwe.

Juz nie zainteresowanie, ale szczera radosc blyszczala mu teraz w oku.

--  A dlaczego? -- zapytal rozbawiony.
--  Bo nie wolno.
--  Nie?
--  Nie.
--  A kto mi zabroni?
--  My trzej.

Rozejrzal sie odruchowo. Ale na pustej ulicy nie bylo nikogo.

--  Jacy trzej, staruszku?
--  Pan Smith, pan Wesson i ja.

To rzeklszy, siegnalem po mojego wiernego Smith and Wesson, kaliber 38.

Skonczyl sie film i wyszedlem na ulice. Naprzeciwko mnie nadchodzilo 
dwoch.

Niestety, nie nazywam sie Clint Eastwood.

________________________________________________________________________

Jurek Krzystek 


                         OSTRYGA TLUSTA...
                         =================
                         

Jak wierni czytelnicy "Spojrzen" zapewne wiedza, ostrygi spelniaja role
fetysza redakcyjnego. Dwoch redaktorow poznalo sie przy tych wlasnie
malzach popijanych szampanem i tradycja ta jest kontynuowana przy
(nieczestych) spotkaniach.

Zreszta, ostrygi i szampan, ew. szampan i ostrygi, zwlaszcza spozywane
na pierwsze sniadanie, spelniaja od dawna funkcje symbolu dekadencji i
uwiecznione zostaly przez takich tworcow piora jak Boy-Zelenski w
"Slowkach" badz Jeremi Przybora w "Kabarecie Starszych Panow". Kto, poza
mlodzieza, nie pamieta hrabiny Tylbaczewskiej (granej przez Irene
Kwiatkowska) podrzucanej Przyborze i Wasowskiemu przez Nieznanych
Sprawcow w momencie gdy zaczynali marzyc o Kalinie Jedrusik? Hrabina
nieodmiennie pytala sie "Szampan i ostrygi sa?". I byly -- w warunkach
gomulkowskiego zgrzebnego socjalizmu, choc dominujacym trunkiem byla
wowczas pieprzowka (koniak rzucono wprawdzie na rynek, ale troche za
mocno i sie stlukl...).

A co do Boya, to pisal tak:


          Ostryga tlusta
          Wpada mu w usta.
          Potem langusta,
          Potem chablis.
          Wyciera paszcze,
          Jezykiem mlaszcze,
          W brzuszek sie glaszcze,
          I dalej ji.


No dobrze, wystarczy tego wstepu. Z nieukrywanym przerazeniem trafilem
na artykul w New York Timesie z 17 lutego br. o niebezpieczenstwach
grozacych przy jedzeniu ostryg na surowo, a takze klopotach
amerykanskiego przemyslu ostrygowego.

O tym, ze ostrygi na surowo powinno sie jesc w miesiacach zawierajacych
w nazwie litere 'r' (po angielsku oczywiscie), czyli od wrzesnia do
kwietnia wlacznie, w zasadzie wiadomo. Ze jedzenie ich poza tym sezonem
pociaga za soba grozbe klopotow zoladkowych, spowodowanych niegroznymi
bakteriami i wirusami, rozmnazajacymi sie szczegolnie szybko w w
cieplych miesiacach, tez w miare wiadomo. Ale tu okazuje sie, ze na
nieswiadomego smakosza czyha znacznie gorsza zaraza pod nazwa vibrio
vulnificus. Jest to bakteria, ktora zyje sobie spokojnie w apetycznych
zwierzatkach i bywa, ze atakuje organizm osoby, ktora ja polknie, ze
skutkami bardzo powaznymi, czesto smiertelnymi. Od poczatku prowadzenia
statystyk, czyli od 1989 roku, z powodu tego drobnoustroju umiera
przecietnie w USA 10 osob rocznie, co czyni ostrygi najmniej zdrowym
sposrod frutti di mare.

Vibrio vulnificus atakuje zreszta w sposob wybiorczy i bynajmniej nie
kazdego. Przede wszystkim napada na osoby, ktorych stan zdrowia jest
naruszony przez jakas powazna chorobe, glownie watroby, np. zoltaczke, a
szczegolnie spowodowana alkoholizmem marskosc watroby. Poza tym stosuje
sie z grubsza do zasady litery 'r' i pojawia wtedy, kiedy wody Zatoki
Meksykanskiej sa najcieplejsze. Trzeba bowiem wiedziec, ze nad ta
wlasnie zatoka ulokowal sie dominujacy przemysl ostrygowy, ze stanem
Luizjana i okolicami Nowego Orleanu na czele. Tradycyjne ostrygowiska na
Wschodnim Wybrzezu (Chesapeake Bay i inne) zostaly juz dokladnie zatrute
i wiekszosc ostryg amerykanskich jest dowozona z Luizjany i stanow
sasiednich.

Jako ciekawostke mozna podac, ze wiekszosc sposrod rybakow zajmujacych
sie hodowla i polowem ostryg jest Chorwatami w trzecim-czwartym
pokoleniu, ktorzy nie mogli znalezc pracy w Nowym Orleanie. Do niedawna
zawod ten przynosil im staly i nienajgorszy dochod, rzedu 25-40 tys. $
rocznie. Obecny alarm z powodu wzmiankowanej bakterii i zwiazana z tym
obnizka cen i popytu grozi wielu z nich plajta. Problem ten dotyczy
okolo 900 rodzin.

I tu pojawia sie problem dla stanowych i federalnych urzedow zajmujacych
sie tzw. zdrowiem publicznym, czyli po polsku chyba epidemiologia. Ilosc
zatruc ostrygami stanowi drobny ulamek liczby zachorowan z powodu np.
salmonelli w drobiu, idacych w miliony rocznie (a liczba zgonow w
tysiace). Dlaczego wiec robi sie tyle halasu z powodu srednio dziesieciu
rocznych zgonow z powodu ostryg (i poswieca bardzo dlugi artykul w NYT)?
Zwlaszcza, ze z grubsza mozna przewidziec, kogo i kiedy one spotykaja,
nawet jesli mechanizmow dzialania bakterii do tej pory nie zrozumiano.
Zachorowania sa bardzo rzadkie -- obliczono, ze jedno przypada srednio
na 812 tys. posilkow skladajacych sie z tuzina malzy. Niepokojaca jest
za to nadzwyczaj wysoka smiertelnosc przekraczajaca 50% zachorowan. Na
razie wiec odpowiednie urzedy poprzestaja na akcji uswiadamiania
potencjalnych smakoszow, jak rowniez wprowadzaja przepisy dotyczace
szybkosci, z jaka zlowione ostrygi maja byc schlodzone lodem. A takze
nakazuja wywieszanie ostrzezen w restauracjach.

Piszacy te slowa przyznaje sie, ze z nieco mniejszym entuzjazmem udaje
sie teraz do ulubionego baru w miasteczku St. Marks (sic) na Florydzie
celem spozycia porcyjki wymienionego przysmaku, mimo ze do grupy
zwiekszonego ryzyka (jak dotad) sie nie zalicza, zwlaszcza jesli chodzi
o marskosc odpowiedniego organu wewnetrznego. Na widocznym miejscu wisza
tam ostrzezenia przed spozywaniem ostryg na surowo. Sa w menu wprawdzie
tez ostrygi pieczone, ale jest to paskudztwo. Jedyna metoda, ktora moze
przypasc do gustu, to te same malze wywleczone ze skorupy, panierowane i
smazone w oleju jak frytki. Jest to zreszta jedno z tradycyjnych dan
nalezacych do kuchni 'cajun' czyli nowoorleanskiej, i ogolnie
poludniowej. Polecam.

Na szczescie kwiecien wlasnie sie skonczyl i do nastepnego miesiaca z
'r' w nazwie mamy rowne pol roku, wiec chwilowo dylemat przestaje
byc aktualny.

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": [email protected]
 
Archiwa: http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
           
Adresy redaktorow: [email protected] (Mirek Bielewicz)
                   [email protected] (Jurek Karczmarczuk)
                   [email protected] (Jurek Krzystek)
                   
Copyright (C) by J. Krzystek (1998). Kazde powielanie wymaga
zgody redakcji i autora danego tekstu.
 
_____________________________koniec numeru 164__________________________