______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 19.09.1997 ISSN 1067-4020 nr 157 _______________________________________________________________________ W numerze: Izabela Bozek - "Landscape and Memory" Simona Schamy Jan Jaworowski - Augustow i okolice Caroline Fraser - W glucha dzicz Izabella Wroblewska - Chagall w Krakowie Tadeusz K. Gierymski - Marc Chagall i Varian Fry Jurek Krzystek - Sir Georg Solti _______________________________________________________________________ [Od red. Czestotliwosc ukazywania sie "Spojrzen" ulegla, hmmm, deregulacji. Nic nie poradzimy, zalezymy od tego, co naplynie, a rowniez od wlasnych mozliwosci czasowych i natchnienia. Bedziemy sie starali przwyrocic pewien rytm, ale nie obiecujemy. JK] _______________________________________________________________________ Izabela Bozek"LANDSCAPE AND MEMORY" SIMONA SCHAMY ==================================== Latem 1995 roku znalazlam sie nagle i niespodziewanie dla samej siebie w Brytyjskiej Kolumbii, w polnocnych jej rejonach, wlasciwie juz pod granica Yukonu. W malym przydroznym moteliku, mieszczacym sie zreszta w dawnym szpitalu wojskowym, wzniesionym napredce podczas budowy Alaska Highway w 1942, przyszlo mi spedzic niemal cztery miesiace, ktore pozniej okazaly sie byc jednym z piekniejszych momentow mego zycia, pelnym wzruszajacych obcowan z przyroda, nieoczekiwanych spotkan z nieznanymi ludzmi, rodzacych sie przyjazni i trwalych zwiazkow, o ktorych nigdy nie sadzilam, ze moga byc mozliwe. Poczatkiem sierpnia, kiedy juz zadomowilam sie na 496. mili Alaska Highway do tego stopnia, ze okoliczni rancherzy pozdrawiali mnie przyjaznie, przybyl w odwiedziny moj serdeczny wieloletni przyjaciel i - razem juz wyruszylismy na polnoc. Cel nasz byl nieokreslony: zobaczyc jak najwiecej, znaczylo jechac przed siebie pokonujac dziesiatki mil i milczec w dlawiacym gardlo zachwycie. Ktoregos wieczora zatrzymalismy sie nad szerokim i chlodnym w swym blekicie brzegiem Lake Laberge. Jezioro porazalo swa krystalicznoscia, na otaczajacych je gorach rozlewalo sie swiatlo dnia, ktory nie chcial odejsc mimo poznej pory. Wokol stal las, male ognisko nie moglo ochronic przed nadciagajacym chlodem. I wtedy towarzysz mojej podrozy otworzyl trzymana w reku ksiazke i powiedzial: "Posluchaj:" "It took me the mound at Giby to make grasp just what was meant by 'landscape and memory'. At first glance, when it flashed by the window of the ancient Mercedes, it looked nondescript, just a scrubby hill on which someone had planted a makeshift cross; another parochial fetish in a place still agitated with piety. But something about it snagged my attention, made me feel uneasy, required I take another look. We turned the car round." W tym niesamowitym, obcym Slowianinowi krajobrazie kanadyjskiej polnocy zabrzmialy slowa napisane przez brytyjskiego potomka litewskich Zydow, opisujace Bialowiez - polska puszcze. Tak zaczela sie moja fascynacja ksiazka Simona Schamy "Landscape and Memory". Dla czytelnika jest to nieskonczona zachwycajaca podroz przez historie symboli zachodniej kultury, od puszczy Bialowieskiej poprzez niemieckie bory, w ktorych ksztaltowal sie duch germanski, do lasow Yosemite. Trzy pierwsze czesci koncentruja sie na trzech podstawach. Sa to: Puszcza, Woda i Skala - trzy elementy - symbole trwania i wiecznosci, trzej straznicy historii i pamieci. Czym jest krajobraz - zadaje pytanie Schama - krajobraz trwajacy w jednej chwili i krajobraz mityczny, zalegajacy poklady naszej duszy? Czy las jest tylko lasem, a woda tylko woda? Otoz nie - to co nas otacza, ksztaltuje nasza pamiec, ksztaltuje nasze wyobrazenia i wierzenia. Krajobraz posiada milczaca sile, odciskajaca sie w pamieci. Tak wiec pamiec ludzka posiada swoj wlasny krajobraz, pozwalajacy na przeksztalcanie Smiertelnego w Niesmiertelne. I to pozwala nam przetrwac. --------------------- Simon Schama "Landscape and Memory", Random House, 1995. Rozdzial I. Potrzeba mi bylo tego kopca w Gibach, abym mogl ostatecznie zrozumiec co oznacza "krajobraz i pamiec". W pierwszej chwili, kiedy przemknal tylko za oknem starego mercedesa, wydal sie byc miejscem calkiem nieokreslonym, zapuszczonym wzniesieniem, na ktorego szczycie ktos postawil prowizoryczny krzyz, lub jeszcze jednym miejscowym fetyszem nadal trwajacej pokornej naboznosci. Cos jednak w tym obrazie poruszylo moja uwage, sprawiajac ze poczulem niepokoj nakazujacy mi jeszcze raz obejrzec to miejsce. Zawrocilismy samochod. Jechalismy wlasnie przez polnocno-wschodni zakatek Polski, przez kraj, gdzie granice panstw maszeruja w przod i w tyl pod twarda batuta nakazow historii. Te same pola pszenicy i zyta, pochylajace sie pod lagodnymi powiewami wiatru bywaly kolejno litewskie, niemieckie, rosyjskie, polskie. I kiedy nasz samochod polykal kilometry szos pomiedzy srodjeziornym Augustowem a sredniowieczno-koscielnymi Sejnami, wydalo sie nam, ze cofamy sie w czasie. Plugi prowadzone przez konie. Te same konie - wielkie, niezgrabne, wysokozadne kasztany i gniadosze, ciagnace koleinami drog i drozek wozy wypelnione opalonymi sloncem wiejskimi dzieciakami. Ziemia pachnaca bydlem. Wczesnowieczorne jasne szerokie niebo nie zaklocone ani halasem samolotow, ani bialymi pregami odrzutowcow. Na czubkach kominow, w ogromnych gniazdach, jak w nie dokonczonych fortyfikacjach z patykow i galezi, stajace na warcie pary bocianow, towarzyszy na cale zycie, wszczynajace od czasu do czasu rundy malzenskich pojedynkow, klekoczace na siebie halasliwie niesamowicie rozowymi dziobami. Zas od wschodu ciemna sciana lasu - najstarszego w Europie - wyrastajacego niewzruszenie na tle horyzontu. Przyjechalem do Polski, aby zobaczyc ten las. Co wlasciwie chcialem zobaczyc, nie bylem calkiem pewien... Historycy maja podobno dosiegac przeszlosci glownie poprzez teksty, czasem przez obrazy; uchwycone wydarzenia spoczywaja bezpiecznie w slojach akademickiej konwencji: patrz, ale nie dotykaj. Ale jeden z moich najbardziej ulubionych nauczycieli, intelektualny awanturnik i ekscentryczny w swoim pismiennictwie smialek, naciskal zawsze koniecznosc bezposredniego doswiadczania "sensu miejsca", na docieranie do niego "na nogach". Wlasnie przedmiotem moich dociekan byl mit krajobrazu i pamiec, i wlasnie ta dzika lesnosc, ta puszcza... Rozciagajaca sie ponad granica dzielaca Polske od Bialorusi i Litwy kraina bywala ojczyzna zarowno pisarzy wspolczesnosci, takich jak Czeslaw Milosz i Tadeusz Konwicki, jak i pisarzy przeszlosci jak Adam Mickiewicz. Z pokolenia na pokolenie pisarze ci tworzyli zgodny mit lesistego kraju, jaki przetrwal niepokalanie, niezaleznie od nieszczesc, jakie spadaly na Polske. I ze szczegolnym brakiem logiki, ktory tylko znawcy polskiej historii moga docenic, ten odwieczny kraj celebrowany byl zawsze przez Polakow jako... "Litwa". Litwo! Ojczyzno moja! Ty jestes jak zdrowie, Ile Cie trzeba cenic ten tylko sie dowie, Kto Cie stracil... "Pomysl tylko", zauwazyl moj towarzysz podrozy, "wy, Amerykanie, spiewajacy: 'Canada, the Beautiful'".. Tozsamosci bez korzeni staja sie latwym lupem historii. Wiedzialem, ze tam, pod warstwami zieleni gleboko ukrytych polan, i debowo-jodlowych lasow kryja sie groby i krew. Wszak te pola i bory i rzeki byly niemymi swiadkami wojen i terroru, szlachetnych zrywow i desperacji, smierci i odrodzenia; litewscy krolowie i teutonscy rycerze, partyzanci i Zydzi, gestapowcy i enkawudzisci, wszyscy brali w tym udzial. Jest to kraj pelen duchow przeszlosci, gdzie guziki wojskowych szyneli nalezacych do szesciu pokolen zolnierzy spoczywaja pod lesna paprocia. Mercedes zatrzymal sie na podjezdzie malowniczego litewskiego kosciolka, z drewna koloru palonej umbry, z dachem zwienczonym cebulasta kopula, pokryta szara dachowka. Brazowa girlanda z klosow zwisala wiotko nad drzwiami. Wlasnie cale rodziny zaczynaly przychodzic na nieszpory; ponad ich glowami krazyly scigajace sie jaskolki. Mali chlopcy ociagali sie, wpychani do wnetrza kosciola przez matki, trzymajace w nie zajetych rekach bukiety blawatkow i lubinow. Jakies sto metrow dalej, cofniety nieco od drogi, na stromo wznoszacej sie krawedzi stal drewniany krzyz. Oswietlony przedwieczornym sloncem, wygladal jak przeniesiony z obrazu Caspara Davida Friedricha. Niedowierzajacy pielgrzymi, ktorymi bylismy przeciez przybywajac do kraju znanego z nie konczacych sie martyrologii, sceptycznie podeszlismy do tego krzyza po trawiastej pochylosci, oznaczonej glazami, setkami glazow, stojacych rzedami jak zbiorowisko, jak batalion strzegacy swietej drogi. Juz w pol drogi do szczytu mozna bylo odczytac na malej kartce przybitej do krzyza napis, mowiacy ze z poczatkiem roku 1945, wlasnie tu, w Gibach, NKWD, stalinowska policja bezpieczenstwa, zamordowala setki kobiet i mezczyzn, oskarzonych o wspolprace z Armia Krajowa. Maly wzgorek wlasnie osypano swiezym zoltym piaskiem, wewnatrz spoczywaly niedbale odrabane plyty polerowanego granitu. Na nich wyryto z piecset chyba nazwisk, ulozonych alfabetycznie od A do Z. Potem, znienacka, znow nazwiska zaczynaly sie od pierwszej litery alfabetu, jak gdyby ktos, pozna noca uderzyl sie nagle w czolo mowiac: "Jezus, Maria, a co ze Stefanem, i Janem, i Marta?", i tymi, ktorzy nie mieli nazwisk, albo nawet imion, a ktorzy takze pojawili sie na szarych plytach. Jedna z plyt, lezaca na boku nieco dalej od reszty nosila napis: "umarli poniewaz byli Polakami". Postkomunistyczna Polska wypelniona jest takimi miejscami, wszedzie przeziera zywa, jeszcze nie zaskorupiala historia wyrwana z dekad oficjalnego milczenia, nie calkiem zrekonstruowana: nagrobki swiezo odkopane albo odkryte... Jednak prawdziwy szok czekal nas dopiero na szczycie wzgorka. Zaraz bowiem za krzyzem grunt opadal ostro odkrywajac przed nami krajobraz o niespotykanym pieknie. Rzad jasnych mlodych drzew zaznaczal najblizszy krag horyzontu, ale za nimi, jak wielkoludy trzymajace male dzieci za raczki, stala murem czarnozielona falanga pierwotnego lasu. Posrodku obrazu srebrna wstazka wody, jedna z wielu rzek, jezior i strumieni splywajacych do biegu Niemna, wila sie przez trzcina porosle bagna i pola zielonych zboz. Okna odleglych drewnianych chat pochwycily promienie zachodzacego za brzeg spokojnego stawu slonca, gdzie stadko gesi stalo sobie, nie majac nic innego do roboty. "Patrz!", niemal slyszalo sie Mickiewicza, deklamujacego w swej najwspanialszej manierze retorycznej: "Oto - Litwa!" Z cala pewnoscia taki obraz wypelnial oko jego jazni na paryskim wygnaniu. Tymczasem przenos moja dusze uteskniona..... Do tych pagorkow lesnych do tych pol zielonych szeroko nad blekitnym Niemnem rozciagnionych. Gdzie bursztynowy swierzop, gryka jak snieg biala, Gdzie panienskim rumiencem dziecielina pala. To, co wypelnialo pole mojego widzenia, formowalo sie w kszalt okna bodaj, albo obrazu, w prostokatna przestrzen skomponowana z poziomo ulozonego krajobrazu. Tu znajdowala sie ta ojczyna, za ktora umierali mieszkancy Gibow, i do ktorej, jak do worka pamieci, zostali teraz dolaczeni. Pamiec o nich przybrala forme krajobrazu. Metafory - przerodzonej w realnosc; nieobecnosci - zamienionej w obecnosc. Trawiaste wypuklosci spotykane w tych okolicach - tumuli - byly pierwszymi znakami dodanymi do krajobrazu Europy przez czlowieka. Wewnatrz cmentarnych kurhanow ciala szlachetnych zmarlych laczyc sie mialy z ziemia, z ktorej powstali, uwalniajac tym samym ich dusze, aby mogly podjac wedrowke do innej siedziby. I chociaz Litwa byla ostatnim poganskim narodem nawroconym na chrzescijanstwo, a stalo sie to nie wczesniej niz w XIV wieku, jej starozytna tradycja przetrwala wlasnie w czczeniu pamieci narodowych meczennikow i bohaterow w formie kopca, pokrytego trawa wzgorza, czasem wznoszonego na plaskim gruncie, czasem dodawanego do czubka naturalnego juz wzniesienia. Na peryferiach dawnej polskiej stolicy - Krakowa, inny syn litewskiego narodu - Tadeusz Kosciuszko, pokonany w z gory skazanej na niepowodzenie walce przeciw Rosji, w latach 1790., jest uswiecony przez taki wlasnie kopiec. Nienaturalnie stozkowy, usypany zostal z ziem, o ktorych sie mowi, ze zostaly przywiezione z pol bitew bohatera. Teraz jest to tarasowe piekne miejsce, z ktorego wierzcholka trzymajacy sie za rece kochankowie moga obserwowac eleganckie stare miasto, duszace sie skazonymi wyziewami Nowej Huty wiszacymi nad zaciemnionym horyzontem. U stop tego wzgorza - swiete relikwie Kosciuszki, plaszcz i miecz, wisza we wnetrzu swietemu przybytkowi podobnej, zabawnej niby-fortecy, zbudowanej jeszcze przez Austriakow. Pod glazami Gibow nie lezy nic, tylko ziemia. Kilka miesiecy wczesniej w pobliskim lesie w Augustowie odkryto masowy grob, o ktorym mowiono, ze jest to wlasnie to miejsce, gdzie NKWD dokonalo egzekucji calej wioski, za to, ze popierala AK zamiast komunistow. Kiedy jednak odkopano ciala, znalezione w grobie paski, klamry i buty okazaly sie nalezec do niemieckich zolnierzy: znaczki trupiej czaszki pomieszane z koscmi; mordercy zamordowani. A zatem ta piecsetka z Gibow to nadal duchy w podrozy; zaciagnieci nie wiadomo gdzie, wrzuceni do lodowej dziury gdzies za kolem polarnym, razem z milionami innych skazancow. Ale wioska widac wytrwala w zamiarze dokonania aktu ich repatriacji. Zolty piasek znaczacy sciezke u wzgorza zostal wlasnie usypany z mysla o ceremonii majacej odbyc sie za kilka tygodni. I jesli pamiec ocalalych ujawni wiecej nazwisk, zostana one dodane do granitowych plyt. Tak czy inaczej, dokona sie ich powrot na lono rodziny. Byla tam kiedys rowniez i inna, przynalezna do tego krajobrazu ludnosc, dla ktorej powrot na lono rodziny jest juz niemozliwy. Polskim Zydom, zmierzajacym do kostnicy, spojrzenie na krajobraz zabito deskami w oknach wagonow towarowych, monotonnie stukajacych na torach w drodze do obozow smierci. Widziany oczami naszej duszy Holocaust nie ma zadnego krajobrazu - albo owiniety noca i mgla, pozbawiony jest obiektow i koloru, pokryty nie konczaca sie zima, zlamany odcieniem burosci i szarosci; siwego dymu, popiolu, sproszkowanych kosci, wapna. Jest zatem calkiem zaskakujace zdac sobie sprawe, ze Treblinka nalezy takze do kategorii jasnego zywego krajobrazu, do lekko gorzystych ziem dorzecza Bugu i Wisly, poprzecinanych liniami topoli i jesionow. Jej niezliczone groby, podobnie jak pomnik w Gibach, sa oznaczone surowo ociosanymi na sztorc glazami... tlum. Izabela Bozek Simon Schama urodzil sie w 1945 roku w Londynie. Od 1966 wykladal historie kolejno na uniwersytetach Cambridge, Oxford i Harvarda. Obecnie pracuje na wydzialach historii i historii sztuki na uniwersytecie Columbia. Jest autorem takich ksiazek jak: "Patriots and Liberators: Revolution in the Netherlands 1780-1813", "The Embarrassment of Riches: An Interpretation of Dutch Culture in the Golden Age", "Citizens: A Chronicle of the French Revolution", "Dead Certainties". Schama jest takze prezenterem dokumentarnych programow telewizyjnych dla BBC. ________________________________________________________________________ Jan Jaworowski AUGUSTOW I OKOLICE ================== Bardzo mnie zaciekawilo to co Pani Izabela B. napisala o kziazce Simon Schama "Landscape and Memory". Do okolic augustowsko-sejnensko- suwalskich mam wielki sentyment. Urodzilem sie w Augustowie i tam spedzilem bardzo wczesne dziecinstwo, do wybuchu wojny w 1939 i do 1941. Pamietam ostatnie dni sierpnia 1939, goraczkowe napiecie tych dni, kopanie okopw pod miastem (w czym tez, razem z dziecmi z mojej szkoly bralem udzial). O swicie 1 wrzesnia obudzily nas huki niemieckich samolotow i bomb. Zbiegalismy wtedy ciagle do piwnicy aby sie schronic przed bombami. Pamietam ze wtedy nie zachowywalem sie zbyt bohatersko: moj strach objawial sie bardzo nieprzyjemnym i niewygodnym rozwolnieniem. Mieszkalismy wtedy w naszym domu z Mama, moja starsza siostra, i z moja Niania. W niedziele, 3 wrzesnia, Mama zorganizowala furmanke ktora nas miala wywiezc do lasow, w glab Puszczy Augustowskiej - tak przeciez kiedys ludzie chronili sie i uciekali przed wojna, tak bylo w czasach opisywanych przez Sienkiewicza. Zamowiony woznica zaladowal nas czworo na woz drabiniasty, z roznymi koszami i tobolami. Dla mnie to wtedy nie wydawalo sie takie straszne - bylo to jakby wyjazd na wakacje. Furmanka wywiozla nas do lesniczowki Lozki, niedaleko Gib. Byl to maly, sliczny, drewniany domek stojacy nad stromym brzegu Czarnej Hanczy. Lesniczym byl Pan L. Przyjal On nas bardzo goscinnie; tam, u niego, bylismy przez wrzesien. Pan L. mial radio. Przez radio sluchalismy wiadomosci o wojnie. W niedziele, 17 wrzesnia, jak jechalismy furmanka na msze do kosciola w Mikaszowce, ktos powiedzial ze od Wschodu wkroczyli do Polski bolszewicy. Pamietam jak straszne to na mnie zrobilo wrazenie - wiedzialem, ze to juz koniec. Sluchalismy przez radio Prezydenta Starzynskego z Warszawy - prawie pamietam Jego zalamujacy sie glos. Pamietam tez ostatnie slowa speakera z Raszyna: cos jak "to straszne; to juz koniec..." - i wtedy radio juz na dobre zamilklo. W poczatku pazdziernika bylo juz wiadomo ze tereny, gdzie byla Puszcza i Lozki, beda zajete przez Niemcow, a Augustow zajma Sowieci. Wtedy Mama nas wziela na furmanke i wiozla z powrotem do Augustowa. Z tego powrotu mam koszmarne wspomnienia: pierwszy widok sowieckiego wojska, w dlugich, szarych, brudnych i obszarpanych plaszczach, ze szpiczastymi czapkami i bagnetami o trojkatnym przekroju. Twarze ich wydawaly mi sie dzikie i straszne. Zapach dziegciu dobiegal nas od nich z daleka, nawet z drugiego brzegu rzeki. Cale miasteczko wydawalo sie przesiakniete tym zapachem; towarzyszyl nam on przez caly czas sowieckiej okupacji. Dziegciu uzywali Sowieci do roznych celow, takze do tepienia wszy. Z naszego domu rodzinnego wyrzucila nas rodzina sowieckiego pulkownika; wiekszosc naszych rodzinnych rzeczy i pamiatek nam zabrano. Zamieszkalismy wtedy katem u jakichs znajomych, biednych chlopow - ale dla mnie to tez nie wydawalo sie takie straszne - ot, taka jakby przygoda. Pamietam wywozki ludzi na Syberie w te bardzo mrozne zimy 1939/40 i 1940/41. Stalismy wtedy przy oknach z szybami pokrytymi lodowymi kwiatami, patrzac czy nie jada po nas. Mysmy jakims cudem unikneli wywozki; ale wywieziono moja starsza siostre z dziecmi (jej dwuletnia coreczka w drodze zamarzla, i kazano jej trupka wyrzucic z pociagu); meza tej siostry, oficera 1-go Pulku Ulanow Krechowieckich, Sowieci po prostu zstrzelili. Wywieziono wielu naszych przyjaciol i znajomych. Moj starszy brat byl wlasnie po maturze. Sowieci zlapali go jako "szpiega niemieckiego" i wywiezli do lagru pod Archangielskiem. Siedzial on tam w jednym miejscu przez 8 lat i rabal las. Wrocil do PRL w strasznym stanie, dopiero w 1948 roku. Pamietam jak w niedziele, 22 czerwca 1941 o 4-ej rano, obudzil nas huk bomb i armat. O 8-ej juz zaczeli wkraczac do Augustowa Niemcy. Na stacji kolejowej stal wlasnie pociag pelen ludzi, gotowy do wywiezienia ich na Syberie. Niemcy tych ludzi uwolnili i wypuscili. Takie i podobne zdarzenia sprawialy, ze poczatkowo wejscie Niemcow bywalo przez niektorych z nas odczuwane z pewna ulga - choc wszyscy wiedzielismy kim Niemcy sa. Niemcy nie wydawali sie jednak tak odrazajacy, tak brudni i dzicy, jak Sowieci: byli zorganizowani, czasem na swoj sposob "eleganccy", choc okrutni i bezwzgledni. Potem zreszta i Niemcy zaczeli szybko robic swoje. Mysmy w jesieni 1941 wyjechali do Warszawy i tam juz zostalismy przez dalszy czas wojny. W jakims czasie potem dowiedzielismy sie ze partyzanci z AK uznali Pana L. za agenta niemieckiego i zabili Go. Nie wiem czy to bylo sprawiedzliwe; o Panu L. mam tylko bardzo dobre wspomnienia: byl bardzo dla nas dobry w tym trudnym czasie. Inna moja (przyrodnia) siostra, duzo starsza ode mnie, mieszkala z mezem w Kamiennej Dolinie na Wolyniu. Ona byla nauczycielka; On lekarzem. Tam Ja i Meza Ukraincy zamordowali w jakis potworny sposob w 1941 roku, popobno przez ukrzyzowanie na drzwiach ich domu. Gdy teraz patrzylem na Serial CBS "Russia's War", wiele z tych rzeczy wrocilo do mojej pamieci. Byl to bardzo dobry serial. Rodzina mojej Mamy pochodzila spod Sejn. Po wojnie chodzilem pieszo po tamtych okolicach i plywalem kajakiem po jeziorach, po Czarnej Hanczy i Kanalem Augustowskim. Wedrujac i plywajac po tamtych okolicach poznalem rodziny osob, ktore byly uwiezione i pomordowane przez Sowietow pod Gibami czy wywiezione na Syberie juz po wojnie, w 1945. Jedna z takich osob byla Pani S., obslugujaca (urocza!) sluze Perkuc na Kanale Augustowskim (bylo to niedaleko lesniczowki Lozki). Czesto zatrzymywalem sie u niej w domku przy sluzie (albo w stojacej obok stodole, na sianie). Ona opowiadala mi o Mezu. Zostal on, tak jak inni, uprowadzony i zamordowany przez NKWD w 1945. Pojechalem tam znow, po wielu latach, w 1990. Pani S. juz nie zyla; sluze oslugiwal jej syn. Duzo z nim rozmawialem. Zaluje, ze go od tamtego czasu nie widzialem. W czasie jednej z moich wedrowek po lasach, polach i wsiach tamtejszych w latach 1950-tych wstapilem raz do chatki chlopskiej poprosic o szklanke wody czy mleka. Gospodyni zaprowadzila mnie do pokoju paradnego. I tam, w tym pokoju, ze zdumieniem poznalem meble i inne rzeczy z naszego rodzinnego domu w Augustowie. Nie mialem watpliwosci, ze byly to nasze rzeczy; znalem je bardzo dobrze. Nic o tym gospodyni nie wspomnialem. Bylem w tamtych okolicach znow w tym roku, 1997. W czasach PRL, zwlaszcza w latach pozniejszych, jeziora augustowskie, kanal i lasy byly dosc popularne turystycznie. Okolice Sejn i Punska byly mniej uczeszczane. Zachowaly przez to wielki urok, byly raczej odludnym i cichym zakatkiem Polski. Po roku 1989, po otwarciu granicy litewskiej w Ogrodnikach, powstala tam jedna z waznych tras handlowych z polnocnego wschodu do Polski. Jak zwykle w takich sytuacjach, wzdluz tej trasy, w okolicach Sejn, Suwalk i Augustowa, nie jest juz teraz tak bezpiecznie i zjawiska bandytyzmu sa czeste. Gdy podjezdza sie do granicy w Ogrodnikach, po obu stronach tak kiedys odludnej szosy widac wielkie parkingi dla aut, zapelnione przewaznie autami niemieckimi; przydrozne stodoly uzywane sa na garaze; odbywa sie tam ozywiony handel - nie wiem w jakim stopniu legalny. Okaolice polozone dalej, w stone Punska i Raczek, zachowaly ciagle jeszcze swoj specyficzny, kresowy charakter, piekno i urok. jj ________________________________________________________________________ Caroline Fraser Recenzja ksiazki Jona Krakauera "Into the Wild", Anchor/Doubleday, 207 s. Tekst pochodzi z "New York Review of Books" z dnia 14 sierpnia 1997. W GLUCHA DZICZ ============== 13 wrzesnia 1992 r. w "New York Times'ie" ukazal sie za "Associated Press" artykul pod tytulem: "Smierc w gluchej dziczy, Koszmar spisany przez samego wedrowce". Zwloki niezidentyfikowanego czlowieka, ktory najwyrazniej zostal poraniony i ktory zablakal sie na bezludziu na Alasce, zostaly znalezione wraz z tajemniczym dziennikiem rejestrujacym wiele miesiecy wyczerpania i strachu. Zdania w dzienniku byly telegraficznie skrotowe: "Oslabienie", "Zasypanie sniegiem", "Katastrofa", "Osuniecie sie pod lod". Wydawalo sie, ze jest to zwykle doniesienie o makabrycznym wypadku, takim jakie zdarzaja sie na Alasce w wyniku braku doswiadczenia czy tez niesprzyjajacego zbiegu okolicznosci. Alaska jest tak rozlegla i niegoscinna, ze kazda aktywnosc turystyczna, poczynajac od niedzielnej pieszej wyprawy w okolice Anchorage a konczac na przelocie helikopterem nad gorami, moze przerodzic sie w koszmar. Jednakze po dokonaniu autopsji i przeprowadzeniu sledztwa okazalo sie, ze zagubiony i poraniony turysta w rzeczywistosci nie odniosl powazniejszych ran i wskutek najbardziej dziwacznego obrotu spraw zagubil sie sam naumyslnie. Tajemnica tozsamosci tego czlowieka oraz zagadkowe okolicznosci zwiazane zarowno z jego smiercia jak i lapidarna relacja z ostatnich dni jego zycia wzbudzily ogromne zainteresowanie mediow; pojawily sie liczne artykuly w czasopismach takich jak "Outside" i "New Yorker", a potem jeszcze ksiazka autora artykulu w "Outside", Jona Krakauera. Wedrowiec nazywal sie Christopher McCandless; w chwili smierci mial 24 lata. Byl synem uczonego pracujacego dla NASA'y, prawie cale dziecinstwo spedzil w Annandale w Virginii. Wszyscy potwierdzaja, ze Chris McCandless byl zdolnym mlodziencem, mial talent do muzyki i do atletyki; w mlodym wieku odniosl rowniez sukces jako przedsiebiorca; jednego lata tuz przed ukonczeniem szkoly sredniej zarobil siedem tysiecy dolarow jako sprzedawca czegos tam. Niedlugo po tym jak skonczyl Uniwersytet Emory w Atlancie, slad po nim zaginal. Bez wiedzy swojej rodziny przekazal wszystkie swoje oszczednosci, prawie 25 tys. dolarow, charytatywnej organizacji OXFAM, opuscil zajmowane przez siebie mieszkanie i odjechal w sina dal. Jego rodzina nigdy go juz nie widziala ani nie miala od niego wiadomosci. Jego podroze, dziwaczna odyseja w kierunku zachodnim, ktora sie skonczyla smiercia na Alasce, byla spiralnym schodzeniem w dol, podczas ktorego wyzbyl sie wszystkiego, co kiedykolwiek posiadal, oraz odrzucil wszystkich, ktorym byl bliski. Przyjal przydomek "Aleksander Superwloczega" i zaczal prowadzic brulion-dziennik, w ktorym opowiadal ze szczegolami o swoich przygodach piszac w melodramatycznej trzeciej osobie i ilustrujac go fotografiami. Po opuszczeniu Atlanty latem 1990 r. pojechal do Lake Mead, jeziora, ktore jest rezerwuarem wody utworzonym przez zapore Hoovera w poblizu Las Vegas; tam zjechawszy z drogi i utknawszy w piachu porzucil swoj samochod z kluczykami w stacyjce i kartka papieru: "Ten wrak zostal porzucony. Ktokolwiek go stad wyciagnie, niech go sobie bierze". Wedlug zapisu w dzienniku wtedy wlasnie Chris spalil wszystkie swoje pieniadze, 123 dolary, i zaczal lazic po pustyni w poblizu Lake Mead, az od udaru slonecznego dostal halucynacji. Przez nastepne kilka miesiecy przemierzal autostopem Zachod wzdluz i wszerz, spedzil kilka tygodni jako robotnik w elewatorze zbozowym w Poludniowej Dakocie i nastepnie, gdy wrocil do podrozowania, postanowil kupic sobie "canoe", zeby w ten sposob przeplynac czterysta mil w dol rzeki Colorado do Zatoki Kalifornijskiej, czyli dokonac wyczynu technicznie niemozliwego z powodu rozlicznych zapor wodnych, kanalow i odwrocen koryta rzeki w dolnym jej biegu. Dziennik McCandlessa rejestruje szereg maniakalnych wzlotow i upadkow ducha w tym z gory przesadzonym podboju swiata: gdy wkracza do stanu Meksyk: "Aleksander triumfuje!"; gdy sie zgubil: "Aleks oslupial"; nieco pozniej: "Nie posiada sie z radosci i nadzieja wtargnela znow w jego serce"; pozniej jednak, kiedy odkryl, ze rzeka Colorado zamienia sie w Baja w bagno: "Cala nadzieja zalamuje sie!... Jedna wielka rozpacz". Z upodobaniem wkraczal w niedozwolone miejsca oraz naruszal prawo. Przeszlo miesiac przebyl sam jeden na opustoszalej plazy w Baja, za cale pozywienie majac piec funtow ryzu; raz o malo co nie zabil sie sam z wlasnej winy, kiedy wioslowal po morzu podczas sztormu. W lutym 1991 napisal w dzienniku: "Czy to ciagle jest ten sam Aleks, ktory wyruszyl w podroz w lipcu 1990? Niedozywienie oraz ciagle bycie w drodze odbily sie na jego organizmie. Stracil przeszlo 25 funtow. Ale jego duch s z y- b u j e w y s o k o". Robil wrazenie silnie zdecydowanego na wyzbycie sie wszelkich oznak swego wcielenia jako mlodego mezczyzny oraz na przeksztalcenie sie w postac wyidealizowanego, calkowicie samowystarczalnego, nie potrzebujacego nikogo, wedrowca. W kwietniu 1992 McCandless dojechal autostopem do Fairbanks, kupil uzywana strzelbe, ksiazke o jadalnych roslinach oraz worek ryzu. Wyslal widokowke do czlowieka, dla ktorego pracowal w Poludniowej Dakocie. Tekst mial nastepujace zakonczenie: "Jesli ta przygoda zakonczy sie tragicznie i nigdy juz ode mnie nie otrzymasz zadnej wiadomosci, chce ci powiedziec, ze jestes wspanialym czlowiekiem. Teraz udaje sie w glucha dzicz. Aleks". Jim Gallien, elektryk z Alaski, ktory podwiozl McCandlessa ze skraju Fairbanks do Parku Narodowego Denali, z pewnym zdumieniem dowiedzial sie o jego planach, zwlaszcza ze widzial jak wielkie mial on braki w ekwipunku oraz jak marnie byl odziany na dluzszy pobyt w tym odludnym terenie. Wciaz jeszcze naokolo lezal snieg; McCandless nie mial kompasu, odpowiedniej mapy, butow do pieszej turystyki, siekiery, a jego strzelba nie wystarczylaby do zabicia wiekszego zwierza. Kiedy mu sie nie udalo odwiesc Chrisa od jego zamiarow, wcisnal mu na sile pare swoich starych kaloszy, kanapki na droge i podwiozl go do poczatku wybranej przez niego sciezki, uczeszczanej glownie przez lokalnych mysliwych. McCandless przeszedl okolo 12 mil w kierunku parku lezacego przy tym szlaku, przeprawil sie przez Teklanike, typowa dla Alaski wijaca sie rzeke, ktora rozszerza sie niepomiernie podczas topnienia lodow w lecie, i zatrzymal sie wreszcie w porzuconym autobusie uzywanym na jesieni przez polujacych na losie, ktory stal niedaleko innej rzeki zwanej Sushana. W pewnym momencie probowal wedrowac dalej w kierunku parku, ale zrezygnowal zniechecony trudami zwiazanymi z wyrabywaniem drogi w gestym poszyciu lesnym a takze tym jak wiele czasu pochlanialo lowienie wiewiorek, jezozwierzy i ptakow a takze pladrowanie okolicy w poszukiwaniu jagod i korzonkow; wrocil wtedy do autobusu. W dzienniku zarejestrowal swoje uniesienie, kiedy zastrzelil losia, ale zaraz po tym z gorycza wyrzucal sobie, ze wiekszosc miesa zjadly muchy. Czytal Jacka Londona, Tolstoja, "Waldena" i "Doktora Ziwago", nagryzmolil na scianach w srodku autobusu: "Wszyscy Pozdrawiaja Dominujaca Pierwotna Bestie! I Kapitana Ahaba Tez! Aleksander Superwloczega". W lipcu doszedl do wniosku, ze jego przygoda zakonczyla sie i usilowal wydostac sie stamtad, ale odkryl, ze Teklanika zrobila sie tak bystra i gleboka, ze przeprawa przez nia byla niemozliwa. A wiec wrocil do autobusu. Juz w dziewietnastym wieku podroznicy i zdobywcy Arktyki dokladnie zarejestrowali, co sie dzieje z ludzkim cialem w okolicznosciach, w jakich znalazl sie McCandless. Jean Aspen w "Corce Arktyki", sprawozdaniu opisujacym trudy zycia na terenie polozonym w Brooks Range na Alasce, wspomina o efektach stopniowego zaglodzenia sie w 1972 r., kiedy to wlasnie ona i jej przyjaciel probowali przetrwac na diecie zlozonej z chudego miesa, spozywajac mniej kalorii niz zuzywaly ich organizmy: "Poruszalismy sie powoli jak gdyby we snie. Zrobienie czegokolwiek zabieralo nieskonczenie wiele czasu. Nie umielismy podjac zadnej decyzji i nie ozywial nas zaden duch -- juz nie potrafilismy ani jasno myslec, ani dzialac, ani podejmowac decyzji". Fotografie, ktore McCandless zrobil sobie w ostatnich miesiacach swojego zycia, pokazuja do jakiego stopnia jego organizm byl wycienczony, a jego apatyczna reakcja na dylemat spowodowany przez stan rzeki sugeruje, ze jego zdolnosc rozumowania, jak rowniez jego fizyczna wytrzymalosc zostaly nadwyrezone. Po jego smierci podkreslano, ze gdyby zbadal sytuacje chocby kilka mil dalej wzdluz rzeki Teklanika, moglby znalezc tam wciaz jeszcze funkcjonujacy prom linowy nalezacy do sluzb mierniczych, albo tez i miejsce, w ktorym moglby przekroczyc rzeke na wlasnych nogach. W ostatnich dniach swojego zycia w sierpniu 1992 McCandless zrozumial w koncu, w jak niebezpiecznej jest sytuacji i zrezygnowal z pretensjonalnych przydomkow, umieszczajac znak SOS na autobusie, blagajacy o pomoc i podpisany jego wlasnym nazwiskiem. Autopsja wykazala, ze zmarl prawdopodobnie 18 sierpnia, dziewietnascie dni przed przypadkowym i jednoczesnym dotarciem roznych grup mysliwych i turystow do autobusu, gdzie odkryli jego zwloki. Krakauer sugeruje jeden prawdopodobny powod odrzucenia przez McCandlessa jego rodziny i jego bezladnych wedrowek. Podczas pierwszej podrozy po Stanach, zaraz po ukonczeniu szkoly sredniej, przypadkiem odkryl on przykra tajemnice rodzinna. Podczas wizyty u starych swoich znajomych dowiedzial sie, ze w czasie kiedy McCandless sie urodzil, jego ojciec zyl rownoczesnie z jego matka jak i z kobieta, ktora wciaz byla jego zona i z ktora mial juz kilkoro dzieci. Teoria Krakauera -- ze McCandless zawzial sie na swoich rodzicow za ukrywanie tego bolesnego sekretu -- ma pozory prawdopodobienstwa, ale nie wyjasnia calkowicie jego postepowania. Wielu mlodych ludzi przezywa silne rozczarowanie do swoich rodzin; niewielu jednak wyniszcza siebie w tak spektakularny sposob, jak uczynil to McCandless. Najwiekszym jednak problemem ksiazki "W glucha dzicz" jest jej teza, ze Chris McCandless byl kims takim jak owi slynni poszukiwacze i mistycy, ktorzy udawali sie w odludne tereny w poszukiwaniu duchowej transcendencji. A przeciez McCandless nie mial wybitnego talentu pisarskiego, ani nie byl wybitnym myslicielem; mimo to jednak Krakauer stara sie utozsamic go z wieloma pisarzami, ktorych ksiazki McCandless obsesyjnie czytal wciaz na nowo -- Jacka Londona, Tolstoja, Thoreau. Posuwa sie on prawie az do przesyconej opiekunczoscia obrony McCandlessa; nazywa go "chlopcem" i porownuje go do naturalisty Johna Muira i innego mlodego podroznika i mistyka zwacego sie Everett Ruess, ktorego wielkimi przyjaciolmi stali sie Edward Weston i Ansel Adams, i ktory w koncu zniknal z tego swiata na niezamieszkalych terenach Escalante w poludniowym Utah w latach trzydziestych. Odrzuca domysly, ze McCandless mogl byc czlowiekiem oblakanym: "McCandless nie byl umyslowo chorym... Nie byl wariatem, nie byl sociopata ani wyrzutkiem spolecznym. McCandless byl kims innym -- chociaz trudno powiedziec kim dokladnie. Moze byl pielgrzymem". Krakauer rowniez sam sie z nim identyfikuje. Dwa rozdzialy ksiazki "W glucha dzicz" sa niemal doslownie przepisane z ostatniego rozdzialu pierwszej ksiazki Krakauera "Sny Eigeru: Proba sil mezczyzn i gor", zbioru esejow o przygodach na lonie przyrody. (Nie musi to byc akt scisle nieetyczny: plagiaryzowanie siebie samego, ale redaktor z ktorym raz pracowalam, z upodobaniem okreslal ten proceder jako "sprzedawanie tego samego szczeniaka dwa razy".) W rozdziale w oryginale zatytulowanym "Kciuk diabla", a tutaj pod zmienionym tytulem "Lodowa czapa Stikine", opowiesc Krakauera o tym, jak w wieku dwudziestu trzech lat, bedac w depresji i niezadowolonym ze swojego zycia, poprobowal samotnej wspinaczki wysokogorskiej tak szalonej i ryzykownej, ze mial szczescie, ze ja przezyl, jest opowiescia, ktora w swym oryginalnym miejscu robi wielkie wrazenie, ale tutaj wydaje sie zagadkowa. Tym, co natchnelo Krakauera do przeniesienia jej do jego drugiej ksiazki, wydaje sie byc jego przekonanie, ze McCandless podobnie jak on sam znalazl sie na mieliznie zyciowej, poroznil sie z ojcem i mial sklonnosc do czynow dramatycznych. Ignorowanie przez niego samobojczych sklonnosci McCandlessa jest szczegolnie zastanawiajace w swietle jego napomnknienia o zalamaniu nerwowym jego wlasnego ojca i o usilowaniu popelnienia przez niego samobojstwa. Krakauer, kiedy wspinal sie na Kciuk Diabla, strzelista skale wznoszaca sie szesc tysiecy stop w gore ponad lodowcem w poblizu Petersburga na Alasce, byl doswiadczonym amatorem w dziedzinie wspinaczki wysokogorskiej, byl dobrze zaopatrzony i wyekwipowany na te wyprawe. Jego chec zdobycia Kciuka Diabla byla moze nieroztropna, ale do tej proby byl przygotowany. I w rzeczywistosci, po kilku niepowodzeniach, udalo mu sie tego dokonac. Przeciwnie Chris Candless, zrobil prawie wszystko co w jego mocy, zeby siebie samego zabic. Nie bylo jego zamiarem zostac wizjonerem czy bohaterskim awanturnikiem. McCandless byl po prostu nieszczesnym, umyslowo niestabilnym mlodym czlowiekiem. tlum. Mirek Bielewicz ________________________________________________________________________ Izabella Wroblewska CHAGALL W KRAKOWIE ================== # Donosy #2143, 1997-09-05 14:51 GMT # W Krakowie wydarzenie roku - otwarcie pierwszej w Polsce wystawy # prac Marca Chagalla. Prace wypozyczono z nie eksponowanych kolekcji, # przede wszystkim od rodziny artysty. Gazety podkreslaja oryginalna # scenografie wystawy: ciemne wnetrza, obrazy eksponowane na metalowych # kratach. Nie ma juz biletow wstepu na wrzesien * * * Rzeka widzow plynela w piatkowe poludnie przez wielkie sale gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie. Bylo dobrze ponad 1000 osob. Nie wszystkim udalo sie przecisnac, zeby zobaczyc obrazy, rysunki, gwasze i gobeliny Marca Chagalla, jednego z najpopularniejszych i najbardziej slawnych artystow XX wieku. Krakowska ekspozycje prac z kolekcji rodziny artysty, obejmujaca dziela z lat 1925-1983, zorganizowano dzieki wspolpracy muzeum z Instytutem Francuskim w Krakowie i krakowskim Konsulatem Generalnym Francji. Jest pierwsza w Polsce prezentacja prac Chagalla. Na wernisaz przyjechala z Francji wnuczka Chagalla - Meret Meyer- -Graber z rodzina. Na codzien kieruje ona pracami Fundacji "L'Indivision Ida Chagall", ktora jest wlascicielem prezentowanej kolekcji. Kolekcja obejmuje zestaw 35 obrazow olejnych, 10 gwaszy, 10 rysunkow i 5 gobelinow. W ubieglym roku o wypozyczenie do Krakowa jednego dziela artysty poprosila pania Meret Meyer-Graber jej przyjaciolka Jolanta Sell, tlumaczka napisanej przez Ide Chagall ksiazki "Plonace swiece". Wnuczka Chagalla postanowila jednak udostepnic od razu 60 prac z rodzinnej kolekcji. W piatek powiedziala w Krakowie : "Swego czasu Marc i Bella Chagallowie zostali zaproszeni na otwarcie Instytutu Zydowskiego w Wilnie i odbyli przy okazji pierwsza i jedyna podroz do Polski. Podczas pobytu w Polsce rozmaite spotkania do glebi wstrzasnely Chagallem i umocnily w nim potrzebe poswiecenia sie tematom, ktore odzwierciedlalyby powage czasow poprzedzajacych wojne. Dlatego wlasnie jestesmy szczegolnie poruszeni tym, ze dziela naszego dziadka moga w tym roku odbyc pierwsza podroz do Krakowa, do Polski. Po smierci dziadka moja matka zwrocila sie do rzadu francuskiego z prosba o zorganizowanie muzeum Chagalla. Niestety, pomysl ten nie wzbudzil zainteresowania. Dlatego te obrazy spoczywaja jedynie w sejfach, ale niekiedy wypozyczamy je na wystawy. Prowadzimy obecnie inwentaryzacje tego, co pozostalo po Chagallu i nie jestem w stanie powiedziec jak duza czesc rodzinnej kolekcji przyjechala do Polski. Moim podstawowym kryterium przy wyborze tego co pokazujemy byla powierzchnia ekspozycyjna. Chcialam pokazac obrazy duze i monumentalne, a takze ekspresyjne. Mam nadzieje, ze uszczesliwimy wszystkich tych, ktorzy przyjda obejrzec dziela dziadka." Jak poinformowano, na co dzien kolekcja Chagallow przechowywana jest w bankowych sejfach w Bazylei i Paryzu. Na czas podrozy krakowskie muzeum ubezpieczylo obrazy w niemieckiej firmie Frank Bulow. Wysokosci ubezpieczenia nie ujawniono. Na uroczystosc otwarcia przybyli tez oczywiscie oficjalni goscie z konsulem generalnym Francji, kardynalem krakowskim i wojewoda na czele. Dyrektor muzeum Tadeusz Chruscicki, otwierajac wystawe, nazwal tworzacego w Paryzu zydowskiego artyste z Witebska jedna z najjasniejszych gwiazd Ecole de Paris. Kontrowersje wzbudza w Krakowie i chyba nie tylko specjalna aranzacja, majaca w zamierzeniach tworcow ekspozycji podkreslac range wystawy. Aranzacja wnetrza jest bardzo surowa. Obrazy powieszono na metalowych kratach, na tle pomalowanych w abstrakcyjne wzory ekranow. W salach panuje polmrok, dziela oswietlaja tylko punktowe reflektory. Obrazy sa eksponowane w czterech grupach tematycznych. Pierwsza dedykowana jest kobiecie, druga przedstawia tematy biblijne, trzecia - uroki miasteczek i wiosek, natomiast czwarta tworza dziela stworzone pod wplywem fascynacji sztuka cyrkowa. Wsrod prezentowanych prac sa m.in.: portrety zony Belli - "Bella z gozdzikiem" (1925) i "Zona z dwiema twarzami" (1927), martwe natury - "Kandelabr i biale roze" (1929), "Zegar z blekitnym skrzydlem" (1949), sceny z zycia cyrku - "Zolty clown" (1959), oraz kompozycje o tematyce biblijnej: "Sen Jakuba" (1930-1932), "Psalm" (1977) oraz "Piesn krola Dawida" (1983). Tematy biblijne powtarzaja takze gobeliny zrealizowane na podstawie projektow Marca Chagalla - "Stworzenie swiata" (1971) i "Mojzesz" (1973). Istnieje, nie bez racji, opinia, ze obrazy Chagalla i Modiglianiego bezblednie rozpozna kazdy, nawet laik, przecietny inteligent, ktory nie interesuje sie specjalnie historia sztuki. Ale tylko jednego z tej dwojki, Chagalla, natychmiast uzna za Zyda. Bo kimze moglby byc ktos, kto w ten sposob, jaki widzimy na wystawie, portretowal swiat "sztetele", malego zydowskiego miasteczka. Wystawie towarzyszy katalog z tekstami krytycznymi i wspomnieniowymi, ktore sa ilustrowane zdjeciami archiwalnymi. Przypomniano zwiazki malarza z kubizmem, jego przyjazn z Apollinaire'em. Przypomniano takze jego flirt z rewolucja, kiedy to zostal w Witebsku komisarzem sztuk pieknych. Wtedy jeszcze literatura i sztuka nie zostaly wtloczone w gorset doktryny. Gdyby w 1922 roku Chagall nie wyemigrowal, nie wrocil do Paryza, w ktorym studiowal w latach 1910-1914, stalby sie prawdopodobnie jeszcze jedna z ofiar systemu, jak Bulhakow, Babel czy Jesienin. Szczesliwy okres paryski, kiedy jego malarstwo zdobywalo swiat, trwal do ostatniej wojny. Juz w latach, ktore ja poprzedzily, w jego sztuce pojawilo sie jakby glebokie przeczucie tragicznych losow narodu zydowskiego. Zdolal tego losu uniknac, gdy krajem jego wojennego wygnania stala sie Ameryka. Komisarzem wystawy zaprojektowanej przez Malgorzate i Janusza Kuchejdow i Ryszarda Michalskiego jest Stefania Kozakowska. Ekspozycja bedzie czynna do 2 listopada. Izabella Wroblewska ________________________________________________________________________ Tadeusz K. Gierymski MARC CHAGALL I VARIAN FRY ========================= W swym opisie jeszcze trwajacej w Krakowie wystawy obrazow Marca Chagalla (ur. 7 lipca 1887 r. w Witebsku, Bialorus, zm. 28 marca 1985 r. w Saint Paul, Alpes-Maritimes, Francja), napisala p. Wroblewska: Szczesliwy okres paryski, kiedy jego malarstwo zdobywalo swiat, trwal do ostatniej wojny. Juz w latach, ktore ja poprzedzily, w jego sztuce pojawilo sie jakby glebokie przeczucie tragicznych losow narodu zydowskiego. Zdolal tego losu uniknac, gdy krajem jego wojennego wygnania stala sie Ameryka. Gdy wybuchla druga wojna, Francja okazala sie byc zludnym schroniskiem dla Zydow i innych uchodzcow. Wspomina Varian Fry*: Upadek Francji w czerwcu 1940 roku byl nie tylko porazka dla narodu francuskiego; byl takze stworzeniem najwiekszej w historii pulapki na ludzi. Rosyjscy bialogwardzisci, rosyjscy mienszewicy; liberalowie wloscy, republikanie i socjalisci; Niemcy ze wszystkich, za wyjatkiem Nazi, partyj; Austriacy o wachlarzu pogladow politycznych od komunistow do monarchistow; Hiszpanie z lewicy, o republikanskich przekonaniach; Czesi, Polacy, Holendrzy, Belgowie -- jedni po drugich szukali schronienia we Francji. Artykul 19 kapitulacji zobowiazywal Francje do oddania Niemcom wszystkich wojennych i cywilnych wiezniow niemieckich, i na zadanie wszystkich Niemcow z Francji, z posiadlosci, kolonii, terytoriow i mandatow francuskich, co pozniej w praktyce znaczylo kogolwiek zazadanego przez Niemcow. Ze wzgledu na terytorialne roszczenia Rzeszy termin 'Niemiec' byl wygodnie elastyczny i zaden uchodzca polityczny nie czul sie bezpieczny. Wielu popelnilo samobojstwo. Warto moze jest wiec wspomniec, ze wyjazd Chagalla do Ameryki zaliczany jest na konto chwalebnej dzialalnosci Variana Fry, jedynego Amerykanina, ktory odznaczony zostal w zeszlym roku Medalem Sprawiedliwych przez Yad Vashem. Byl to wychowanek Harvardu, pisarz i redaktor, ktory w 1940 roku wyladowal w Marsylii z trzema tysiacami dolarow zebranymi przez Emergency Rescue Committee, zalozonego, czytalem, przez Alberta Einsteina, poprzednika dzisiejszego International Rescue Committee. Wielka w tym komitecie role odegrala Eleanor Roosevelt, zona Prezydenta USA, ktora wydebila od niechetnego meza wizy dla artystow, naukowcow, muzykow, mezow stanu, politykow i innych ludzi, ktorych zycie zagrozone bylo przez kolaboracyjna postawe i przesladowania rzadu Vichy. Fry zgodzil sie na te niepozbawiona niebezpieczenstwa misje z powodow sentymentalnych i ideologicznych: podziwial tworczosc tych artystow, pisarzy, muzykow; uwazal, ze demokracji bronic trzeba na szerokim, miedzynarodowym froncie, odczuwal wielka sympatie dla niemieckich i austriackich partii socjalistycznych. Pisal: Osobiscie doswiadczylem, co znaczyloby zwyciestwo Hitlera. Bylem w Niemczech w 1935 r., odczulem atmosfere opresjii wprowadzona tam przez rezym Hitlera. Rozmawialem z wieloma anti-nazistami i z Zydami, dzielilem ich niepokoj i ich bezradnosc, widzialem beznadziejna sytuacje w jakiej sie znalezli. Widzial napady bojowek na Zydow, rozbijanie witryn, wywlekanie ludzi na ulice i bezlitosne bicie ich. A gdy ta sama opresja ukazala sie we Francji, nie moglem pozostac biernym, gdy istniala szansa, ze chocby tylko niektore z jej ofiar da mi sie uratowac. Fry dostal liste 200 prominentow, ktorym przez trzynascie miesiecy swej dzialalnosci pomagal wyjechac z Francji do Portugalii, Hiszpanii i Afryki, skad rozjezdzali sie do roznych krajow obu Ameryk. Gdy, gotujac sie na organizowany przez niego wyjazd, panstwo Chagall przyjechali do Marsylii z Gordes, Marc Chagall zostal zatrzymany w akcji masowych aresztowan Zydow w hotelach i gospodach tego miasta w kwietniu 1941 roku. Zawiadomiony o tym natychmiast przez zone Chagalla, Fry pobiegl na policje i zagral na narodowej dumie, straszac Francuzow reakcja swiata na wiesc o aresztowaniu tego slawnego artysty. Twierdzil, ze bedzie to wielkim zaambarasowaniem dla rzadu Vichy. Chagalla zwolniono i wkrotce udalo sie go wyekspediowac z zona do Stanow. Twierdzi sie, ze Fry i jego wspolpracownicy uratowali okolo 2500 osob (widzialem nawet duzo wieksze liczby), a miedzy nimi, oprocz Marca Chagalla, byly takie slawy jak pisarka Hannah Arendt, Golo Mann, syn Tomasza Manna, powiescio-pisarze Heinrich Mann i Franz Werfel, rzezbiarz Jacques Lipschitz, surrealista Max Ernst, protegowany Picassa malarz kubanski Wilfredo Lam, noblista Otto Meyerhof, hebraista Oscar Goldberg. Miedzy uchodzcami wspomina Fry pianistke i klawesynistke Wande Landowska, ale nie pisze wyraznie, ze mial z nia osobisty kontakt i czy byla na jego oryginalnej liscie dwustu. Wspomina ja jednak w tym samym akapicie z Chagallem, Werflem, Lipchitzem. Wymienieni sa takze przez niego katolicki filozof hiszpanski Alfredo Mendizabel, Jacques Hadamard, matematyk francuski, pisarz Hans Habe. Wspomina natomiast, ze polski konsul w Marsylii dal jego organizacji polskie paszporty, tak bardzo potrzebne nielegalnym uchodzcom. Podobnie, pisze, postapili Czesi i konsul litewski. Pani Mary Jane Gold i Fry wyciagneli takze kilkanascie osob z obozu w Le Vernet i umozliwili im opuszczenie Francji. W 1967 roku rzad Francji nadal mu Legioe Honorowa, 2 lutego 1996 r. Warren Christopher, wtedy Sekretarz Stanu USA, zasadzil upamietniajace go drzewko w Alei Sprawiedliwych, a w lipcu znow czesc mu oddal podczas wystawy na waszyngtonskim Kapitolu. Proponowana jest ustawa, by 23 listopada 1997 r. nazwac Narodowym Dniem Variana Fry. Co za kontrast ze stanowiskiem Departamentu Stanu Stanow Zjednoczonych z tamtych lat! Utrudniali mu jego urzednicy akcje, radzili powrot do Stanow, konsul w Marsylii staral sie go pozbyc, sam Fry oskarza w swej ksiazce z 1945 r. amerykanska ambasade o wspolprace z policja francuska, by go do opuszczenia Francji zmusic. Grozono mu aresztowaniem, rewidowano biuro i mieszkanie, w grudniu 1940 roku przetrzymywany byl incomunicado przez trzy dni na statku SS Sinaia. Pretekstem byla wizyta Marszalka Petain'a, przed ktora aresztowano tysiace podejrzanych o zagrozenie jego bezpieczenstwa. W styczniu 1941 r. skonfiskowano mu paszport; sekretarz ambasady amerykanskiej powiedzial mu, ze dostanie paszport tylko na powrot do Stanow, wazny tylko na dwa tygodnie. Przez szereg miesiecy Fry, ktory, mimo nalegan Amerykanow i Francuzow, odmowil wyjazdu w przekonaniu, ze bez jego obecnosci i protekcji jego ekipa zostanie aresztowana i wyslana do kacetu, byl bez paszportu. Podczas jednej z rozmow w komisariacie policji kapitan de Rodellec du Porzic, ktory zajmowal sie jego sprawa, powiedzial panu Fry, ze sprawia on bez przerwy klopot konsulowi amerykanskiemu. Na pytanie: "Dlaczego jestescie tak przeciw mnie?" odpowiedzial: "Parce que vous avez trop protege des juifs et des anti-Nazis". Francuski minister Spraw Wewnetrznych kazal aresztowac go 27 sierpnia 1941 r. Dano mu jedna godzine na spakowanie i deportowano do Hiszpanii. Pisze Fry: Po przyjezdzie do Nowego Jorku dowiedzialem sie, ze Department Stanu wymyslil nowy i okrutnie trudny formularz dla ubiegajacych sie o amerykanska wize, ktory prawie ze uniemozliwil uciekinierom wjazd do Stanow. Na szczescie Kuba i Meksyk zachowaly sie bardziej po ludzku i nasze biuro w Marsylii, dzialajace po moim wyjezdzie az do rewizji i zamkniecia go w czerwcu 1942 r., wyekspediowalo jeszcze jakies 300 osob. International Rescue Committee i Walter Meyerhof, syn wspomnianego powyzej Otto Meyerhofa zorganizowali Varian Fry Foundation Project, ktory popiera upamietnienie p. Fry Narodowym Dniem jego imienia, i przygotowuje dla uzytku nauczycieli szkolnych komplet materialow (jego ksiazka "Assignment Rescue", kaseta video o jego dzialalnosci w czasie wojny, katalog materialow pomocniczych). Dr. Guy Stern, Distinguished Professor na wydziale German and Slavic Studies wyglosi prelekcje o "Rescuers of Culture During the Nazi Era: A Study of Altruism and its Global Impact", wystawy artystow ocalonych przez p. Fry, jak np. w Harvard University Art Museum, dano fundusze dla Jewish Muzeum w Nowym Jorku by zorganizowalo konferencje o akcji w Marsylii, US Holocaust muzeum zorganizowlo wystawe o nim, ukazywac sie beda ogloszenia w gazetach w roznych miejscowosciach o podobnych imprezach upamietniajacych zaslugi tego zacnego czlowieka. TEN JEST Z OJCZYZNY MOJEJ Ten, co o wlasnym kraju zapomina Na wiesc, jak krwia/ oplywa narod czeski, Bratem sie/ czuje Jugoslowianina, Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski, Z matka/ zydowska/ nad pobite syny Schyla sie/, re/ce zalamuja/c zalem, Gdy Moskal pada - czuje sie/ Moskalem, Z Ukraincami placze Ukrainy, Ten, ktory wszystkim serce swe otwiera, Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem - Gdy narod Grecki z glodu obumiera, Ten jest z ojczyzny mojej. Jest czlowiekiem. Antoni Slonimski *** * Fry, Varian, "Surrender on Demand", Random House, Inc., New York, 1945. Fry, Varian, "Assignment: Rescue", Four Winds Press, New York, 1968. tkg ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek SIR GEORG SOLTI (1912 - 1997) ============================= W tym tak obfitujacym w zgony tygodniu zauwazmy rowniez odejscie wybitnego dyrygenta, Sir Georga Soltiego, ktory zmarl w piatek, 5 wrzesnia w Antibes we Francji w wieku 84 lat. Byl byc moze ostatnim reprezentantem "Wielkich Wegrow" w dyrygenturze. Wspomnijmy tu takie nazwiska jak Fritz Reiner, George Szell, Eugene Ormandy, Antal Dorati -- nie kazdy wie, ze wszyscy oni urodzili sie na Wegrzech. Dodajmy jeszcze nazwiska bardziej znane w Europie niz w Ameryce: Ferenc Fricsay, Istvan Kertesz, a uzyskamy obraz niezwyklej kultury muzycznej, charakteryzujacej przedwojenne Wegry, polaczonej niewatpliwie z tradycja wiedenska, a jednak niemniej bogatej i oryginalnej. Solti byl "wunderkindem", szkolonym pierwotnie jako pianista. Byl tez uczniem Bartoka i Kodaly'ego. Kontakt z Toscaninim, zwlaszcza w zwiazku z festiwalem w Salzburgu, gdzie byl asystentem w latach 1937-38 ukierunkowal go w strone dyrygentury. W roku 1939 zostal dyrektorem muzycznym Opery Budapesztenskiej, nie na dlugo jednak - przeszkodzila wojna. Solti jako Zyd musial sie ratowac. USA odmowily wizy; dzieki Toscaniniemu udalo mu sie przetrwac wojne w Szwajcarii, cala jednak rodzina zginela w Holocauscie. Powojenna kariera nie byla blyskawiczna. Wprawdzie juz w 1946 roku Solti objal kierownictwo opery w Monachium, a pozniej innych scen operowych w Niemczech wlaczajac Frankfurt, jednak nie byla to kariera miedzynarodowa na skale, powiedzmy, Karajana czy Furtwanglera. Przelomem okazalo sie nagranie calosci wagnerowskiej tetralogii "Pierscien Nibelunga" dokonane w ciagu 8 lat, 1958-1965 w Wiedniu silami Wiener Philharmoniker i wybitnych solistow takich jak Kirsten Flagstad, Birgit Nilsson, Wolfgang Windgassen. Bylo to pierwsze takie przedsiewziecie w historii dyskografii swiatowej i przynioslo malo wczesniej znanemu dyrygentowi nagrode "Grammy" i uznanie w skali tym razem uniwersalnej. Po pierwszej tej nagrodzie przyszlo jeszcze 31 nastepnych -- Solti byl najczesciej nagradzanym muzykiem w dziedzinie muzyki powaznej. Co wazniejsze, nagranie "Ringu" bylo niezwyklym sukcesem od strony artystycznej i do dzis, mimo postepu w technice nagran, stanowi wzorzec, do ktorego zawsze mozna powrocic. Kariera Soltiego zaczela sie wiec pozno, ale mimo to byla godna uwagi. W latach 1961-1971 byl dyrektorem artystycznym londynskiej Covent Garden, ktory to okres krytycy zgodnie okreslaja jako zloty wiek tej opery. W uznaniu zaslug otrzymal obywatelstwo brytyjskie, a w 1972 roku rowniez i tytul szlachecki. W tym samym czasie opuscil Londyn i przeniosl sie za ocean, aby objac kierownictwo Chicago Symphony, osieroconej pare lat wczesniej przez innego wielkiego Wegra, Fritza Reinera. Okres pracy w Chicago byl najbardziej plodny w dziedzinie zarowno nagran jak i koncertow i trwal ponad 20 lat. W 1991 roku Solti pozostawil te orkiestre Danielowi Barenboimowi pozostawszy dyrygentem goscinnym. Nie byl to jednak koniec jego dzialanosci muzycznej - sily zarowno umyslowe jak i fizyczne sluzyly mu szczesliwie do konca dlugiego zycia. Pora wiec zastanowic sie na koniec nad rodzajem uprawianej przez Soltiego muzyki. Jego najwiekszym osiagnieciem pozostanie zapewne nagranie "Pierscienia". Jak trudne i skomplikowane bylo to przedsiewziecie, ile wymagalo przygotowan, pracy, uporu, mozna przeczytac w ksiazce Johna Culshawa, producenta tego nagrania: "Ring Resounding" (New York: Viking Press, 1967). Firma Decca, ktora nagrania dokonala, postawila na nieznanego niemal muzyka, czyjego jedynym wczesniejszym nagraniem byla plyta, jesli dobrze pamietam, z uwerturami Franza von Suppe'go, a wiec nie najbardziej wazki rodzaj muzyki. Bardzo to byla szczesliwa decyzja. Pozniejsze nagrania Soltiego nie pozostawialy na mnie specjalnie glebokich wrazen. W ostatnich zas latach to, co slyszalem, bylo mocno niepokojace. W polowie lat 80-tych nagral "Wesele Figara" Mozarta, byc moze najlepsza opere kiedykolwiek skomponowana. W nagraniu byly same gwiazdy, orkiestra rowniez najwyzszego lotu, a calosc byla -- po prostu -- niedobra. Najlepiej byc moze podsumowuje ten okres dzialalnosci Soltiego Tim Page w "The Washington Post": Toward the end, Solti occasionally seemed to be descending into self-parody; there were times when he didn't play the pieces on his programs so much as conquer them. A 1994 rendition of Wagner's Overture to "Die Meistersinger" began with a good solid mezzo-forte chord that was already louder than most orchestras at full volume -- and it only got louder. The strings surged, the brass blared, the strings surged some more, and the brass blared harder. It was as if the orchestra had fallen into an Olympian musical game of "Can You Top This?" A jednak ci, ktorzy sluchali go na zywo (ja osobiscie nigdy) przyznawali mu ogromna zarliwosc w przezywaniu muzyki, niemal czar. RIP Oparte po czesci na nekrologach Soltiego z "The Washington Post" piora Tima Page'a i C. Petera Andrewsa z 6 i 7 wrzesnia 1997. ________________________________________________________________________ Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego . Redakcja "Spojrzen": [email protected], oraz [email protected] Archiwa: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek) [email protected] (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Kazde powielanie wymaga zgody redakcji i autora danego tekstu. _____________________________koniec numeru 157__________________________