______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 19.09.1997          ISSN 1067-4020             nr 157
_______________________________________________________________________
 
W numerze:
   
             Izabela Bozek - "Landscape and Memory" Simona Schamy
            Jan Jaworowski - Augustow i okolice
           Caroline Fraser - W glucha dzicz
       Izabella Wroblewska - Chagall w Krakowie
      Tadeusz K. Gierymski - Marc Chagall i Varian Fry
            Jurek Krzystek - Sir Georg Solti

_______________________________________________________________________

[Od red. Czestotliwosc ukazywania sie "Spojrzen" ulegla, hmmm,
deregulacji. Nic nie poradzimy, zalezymy od tego, co naplynie,
a rowniez od wlasnych mozliwosci czasowych i natchnienia. Bedziemy
sie starali przwyrocic pewien rytm, ale nie obiecujemy. JK]

_______________________________________________________________________


Izabela Bozek 


                "LANDSCAPE AND MEMORY" SIMONA SCHAMY
                 ====================================
             
             
Latem 1995 roku znalazlam sie nagle i niespodziewanie dla samej siebie w
Brytyjskiej Kolumbii, w polnocnych jej rejonach, wlasciwie juz pod
granica Yukonu. W malym przydroznym moteliku, mieszczacym sie zreszta w
dawnym szpitalu wojskowym, wzniesionym napredce podczas budowy Alaska
Highway w 1942, przyszlo mi spedzic niemal cztery miesiace, ktore
pozniej okazaly sie byc jednym z piekniejszych momentow mego zycia,
pelnym wzruszajacych obcowan z przyroda, nieoczekiwanych spotkan z
nieznanymi ludzmi, rodzacych sie przyjazni i trwalych zwiazkow, o
ktorych nigdy nie sadzilam, ze moga byc mozliwe. Poczatkiem sierpnia,
kiedy juz zadomowilam sie na 496. mili Alaska Highway do tego stopnia,
ze okoliczni rancherzy pozdrawiali mnie przyjaznie, przybyl w odwiedziny
moj serdeczny wieloletni przyjaciel i - razem juz wyruszylismy na
polnoc. Cel nasz byl nieokreslony: zobaczyc jak najwiecej, znaczylo
jechac przed siebie pokonujac dziesiatki mil i milczec w dlawiacym
gardlo zachwycie. Ktoregos wieczora zatrzymalismy sie nad szerokim i
chlodnym w swym blekicie brzegiem Lake Laberge. Jezioro porazalo swa
krystalicznoscia, na otaczajacych je gorach rozlewalo sie swiatlo dnia,
ktory nie chcial odejsc mimo poznej pory. Wokol stal las, male ognisko
nie moglo ochronic przed nadciagajacym chlodem. I wtedy towarzysz mojej
podrozy otworzyl trzymana w reku ksiazke i powiedzial: "Posluchaj:"


     "It took me the mound at Giby to make grasp just what was
     meant by 'landscape and memory'. At first glance, when it
     flashed by the window of the ancient Mercedes, it looked
     nondescript, just a scrubby hill on which someone had
     planted a makeshift cross; another parochial fetish in a
     place still agitated with piety. But something about it
     snagged my attention, made me feel uneasy, required I take
     another look. We turned the car round."


W tym niesamowitym, obcym Slowianinowi krajobrazie kanadyjskiej polnocy
zabrzmialy slowa napisane przez brytyjskiego potomka litewskich Zydow,
opisujace Bialowiez - polska puszcze.


Tak zaczela sie moja fascynacja ksiazka Simona Schamy "Landscape and
Memory". Dla czytelnika jest to nieskonczona zachwycajaca podroz przez
historie symboli zachodniej kultury, od puszczy Bialowieskiej poprzez
niemieckie bory, w ktorych ksztaltowal sie duch germanski, do lasow
Yosemite. Trzy pierwsze czesci koncentruja sie na trzech podstawach. Sa
to: Puszcza, Woda i Skala - trzy elementy - symbole trwania i
wiecznosci, trzej straznicy historii i pamieci. Czym jest krajobraz -
zadaje pytanie Schama - krajobraz trwajacy w jednej chwili i krajobraz
mityczny, zalegajacy poklady naszej duszy? Czy las jest tylko lasem, a
woda tylko woda? Otoz nie - to co nas otacza, ksztaltuje nasza pamiec,
ksztaltuje nasze wyobrazenia i wierzenia.  Krajobraz posiada milczaca
sile, odciskajaca sie w pamieci. Tak wiec pamiec ludzka posiada swoj
wlasny krajobraz, pozwalajacy na przeksztalcanie Smiertelnego w
Niesmiertelne. I to pozwala nam przetrwac.


---------------------

Simon Schama


                 "Landscape and Memory", Random House, 1995.
                           
                             Rozdzial I.
                             

Potrzeba mi bylo tego kopca w Gibach, abym mogl ostatecznie zrozumiec co
oznacza "krajobraz i pamiec".

W pierwszej chwili, kiedy przemknal tylko za oknem starego mercedesa,
wydal sie byc miejscem calkiem nieokreslonym, zapuszczonym wzniesieniem,
na ktorego szczycie ktos postawil prowizoryczny krzyz, lub jeszcze
jednym miejscowym fetyszem nadal trwajacej pokornej naboznosci. Cos
jednak w tym obrazie poruszylo moja uwage, sprawiajac ze poczulem
niepokoj nakazujacy mi jeszcze raz obejrzec to miejsce. Zawrocilismy
samochod.

Jechalismy wlasnie przez polnocno-wschodni zakatek Polski, przez kraj,
gdzie granice panstw maszeruja w przod i w tyl pod twarda batuta nakazow
historii. Te same pola pszenicy i zyta, pochylajace sie pod lagodnymi
powiewami wiatru bywaly kolejno litewskie, niemieckie, rosyjskie,
polskie. I kiedy nasz samochod polykal kilometry szos pomiedzy
srodjeziornym Augustowem a sredniowieczno-koscielnymi Sejnami, wydalo
sie nam, ze cofamy sie w czasie. Plugi prowadzone przez konie. Te same
konie - wielkie, niezgrabne, wysokozadne kasztany i gniadosze, ciagnace
koleinami drog i drozek wozy wypelnione opalonymi sloncem wiejskimi
dzieciakami. Ziemia pachnaca bydlem. Wczesnowieczorne jasne szerokie
niebo nie zaklocone ani halasem samolotow, ani bialymi pregami
odrzutowcow. Na czubkach kominow, w ogromnych gniazdach, jak w nie
dokonczonych fortyfikacjach z patykow i galezi, stajace na warcie pary
bocianow, towarzyszy na cale zycie, wszczynajace od czasu do czasu rundy
malzenskich pojedynkow, klekoczace na siebie halasliwie niesamowicie
rozowymi dziobami. Zas od wschodu ciemna sciana lasu - najstarszego w
Europie - wyrastajacego niewzruszenie na tle horyzontu.

Przyjechalem do Polski, aby zobaczyc ten las. Co wlasciwie chcialem
zobaczyc, nie bylem calkiem pewien... Historycy maja podobno dosiegac
przeszlosci glownie poprzez teksty, czasem przez obrazy; uchwycone
wydarzenia spoczywaja bezpiecznie w slojach akademickiej konwencji:
patrz, ale nie dotykaj. Ale jeden z moich najbardziej ulubionych
nauczycieli, intelektualny awanturnik i ekscentryczny w swoim
pismiennictwie smialek, naciskal zawsze koniecznosc bezposredniego
doswiadczania "sensu miejsca", na docieranie do niego "na nogach".
Wlasnie przedmiotem moich dociekan byl mit krajobrazu i pamiec, i
wlasnie ta dzika lesnosc, ta puszcza... Rozciagajaca sie ponad granica
dzielaca Polske od Bialorusi i Litwy kraina bywala ojczyzna zarowno
pisarzy wspolczesnosci, takich jak Czeslaw Milosz i Tadeusz Konwicki,
jak i pisarzy przeszlosci jak Adam Mickiewicz. Z pokolenia na pokolenie
pisarze ci tworzyli zgodny mit lesistego kraju, jaki przetrwal
niepokalanie, niezaleznie od nieszczesc, jakie spadaly na Polske. I ze
szczegolnym brakiem logiki, ktory tylko znawcy polskiej historii moga
docenic, ten  odwieczny kraj celebrowany byl zawsze przez Polakow
jako... "Litwa".


     Litwo! Ojczyzno moja! Ty jestes jak zdrowie,
     Ile Cie trzeba cenic ten tylko sie dowie,
     Kto Cie stracil...


"Pomysl tylko", zauwazyl moj towarzysz podrozy, "wy, Amerykanie,
spiewajacy: 'Canada, the Beautiful'"..

Tozsamosci bez korzeni staja sie latwym lupem historii. Wiedzialem, ze
tam, pod warstwami zieleni gleboko ukrytych polan, i debowo-jodlowych
lasow kryja sie groby i krew. Wszak te pola i bory i rzeki byly niemymi
swiadkami wojen i terroru, szlachetnych zrywow i desperacji, smierci i
odrodzenia; litewscy krolowie i teutonscy rycerze, partyzanci i Zydzi,
gestapowcy i enkawudzisci, wszyscy brali w tym udzial. Jest to kraj
pelen duchow przeszlosci, gdzie guziki wojskowych szyneli nalezacych do
szesciu pokolen zolnierzy spoczywaja pod lesna paprocia.

Mercedes zatrzymal sie na podjezdzie malowniczego litewskiego
kosciolka, z drewna koloru palonej umbry, z dachem zwienczonym cebulasta
kopula, pokryta szara dachowka. Brazowa girlanda z klosow zwisala wiotko
nad drzwiami. Wlasnie cale rodziny zaczynaly przychodzic na nieszpory;
ponad ich glowami krazyly scigajace sie jaskolki. Mali chlopcy ociagali
sie, wpychani do wnetrza kosciola przez matki, trzymajace w nie zajetych
rekach bukiety blawatkow i lubinow.

Jakies sto metrow dalej, cofniety nieco od drogi, na stromo wznoszacej
sie krawedzi stal drewniany krzyz. Oswietlony przedwieczornym sloncem,
wygladal jak przeniesiony z obrazu Caspara Davida Friedricha.
Niedowierzajacy pielgrzymi, ktorymi bylismy przeciez przybywajac do
kraju znanego z nie konczacych sie martyrologii, sceptycznie podeszlismy
do tego krzyza po trawiastej pochylosci, oznaczonej glazami, setkami
glazow, stojacych rzedami jak zbiorowisko, jak batalion strzegacy
swietej drogi. Juz w pol drogi do szczytu mozna bylo odczytac na malej
kartce przybitej do krzyza napis, mowiacy ze z poczatkiem roku 1945,
wlasnie tu, w Gibach, NKWD, stalinowska policja bezpieczenstwa,
zamordowala setki kobiet i mezczyzn, oskarzonych o wspolprace z Armia
Krajowa. Maly wzgorek wlasnie osypano swiezym zoltym piaskiem, wewnatrz
spoczywaly niedbale odrabane plyty polerowanego granitu. Na nich wyryto
z piecset chyba  nazwisk, ulozonych alfabetycznie od A do Z. Potem,
znienacka, znow nazwiska zaczynaly sie od pierwszej litery alfabetu, jak
gdyby ktos, pozna noca uderzyl sie nagle w czolo mowiac: "Jezus, Maria,
a co ze Stefanem, i Janem, i Marta?", i tymi, ktorzy nie mieli nazwisk,
albo nawet imion, a ktorzy takze pojawili sie na szarych plytach. Jedna
z plyt, lezaca na boku nieco dalej od reszty nosila napis: "umarli
poniewaz byli Polakami".

Postkomunistyczna Polska wypelniona jest takimi miejscami, wszedzie
przeziera zywa, jeszcze nie zaskorupiala historia wyrwana z dekad
oficjalnego milczenia, nie calkiem zrekonstruowana: nagrobki swiezo
odkopane albo odkryte... Jednak prawdziwy szok czekal nas dopiero na
szczycie wzgorka. Zaraz bowiem za krzyzem grunt opadal ostro odkrywajac
przed nami krajobraz o niespotykanym  pieknie. Rzad jasnych mlodych
drzew zaznaczal najblizszy krag horyzontu, ale za nimi, jak wielkoludy
trzymajace male dzieci za raczki, stala murem czarnozielona falanga
pierwotnego lasu. Posrodku obrazu srebrna wstazka wody, jedna z wielu
rzek, jezior i strumieni splywajacych do biegu Niemna, wila sie przez
trzcina porosle bagna i pola zielonych zboz. Okna odleglych drewnianych
chat pochwycily promienie zachodzacego za brzeg spokojnego stawu slonca,
gdzie stadko gesi stalo sobie, nie majac nic innego do roboty.
"Patrz!", niemal slyszalo sie Mickiewicza, deklamujacego w swej
najwspanialszej manierze retorycznej: "Oto - Litwa!" Z cala pewnoscia
taki obraz wypelnial oko jego jazni na paryskim wygnaniu.


     Tymczasem przenos moja dusze uteskniona.....
     Do tych pagorkow lesnych do tych pol zielonych
     szeroko nad blekitnym Niemnem rozciagnionych.
     Gdzie bursztynowy swierzop, gryka jak snieg biala,
     Gdzie panienskim rumiencem dziecielina pala.


To, co wypelnialo pole mojego widzenia, formowalo sie w kszalt okna
bodaj, albo obrazu, w prostokatna przestrzen skomponowana z poziomo
ulozonego krajobrazu. Tu znajdowala sie ta ojczyna, za ktora umierali
mieszkancy Gibow, i do ktorej, jak do worka pamieci, zostali teraz
dolaczeni. Pamiec o nich przybrala forme krajobrazu. Metafory -
przerodzonej w realnosc; nieobecnosci - zamienionej w obecnosc.

Trawiaste wypuklosci spotykane w tych okolicach - tumuli - byly
pierwszymi znakami dodanymi do krajobrazu Europy przez czlowieka.
Wewnatrz cmentarnych kurhanow ciala szlachetnych zmarlych laczyc sie
mialy z ziemia, z ktorej powstali, uwalniajac tym samym ich dusze, aby
mogly podjac wedrowke do innej siedziby. I chociaz Litwa byla ostatnim
poganskim narodem nawroconym na chrzescijanstwo, a stalo sie to nie
wczesniej niz w XIV wieku, jej starozytna tradycja przetrwala wlasnie w
czczeniu pamieci narodowych meczennikow i bohaterow w formie kopca,
pokrytego trawa wzgorza, czasem wznoszonego na plaskim gruncie, czasem
dodawanego do czubka naturalnego juz wzniesienia. Na peryferiach dawnej
polskiej stolicy - Krakowa, inny syn litewskiego narodu - Tadeusz
Kosciuszko, pokonany w z gory skazanej na niepowodzenie walce przeciw
Rosji, w latach 1790., jest uswiecony przez taki wlasnie kopiec.
Nienaturalnie stozkowy, usypany zostal z ziem, o ktorych sie mowi, ze
zostaly przywiezione z pol bitew bohatera. Teraz jest to tarasowe piekne
miejsce, z ktorego wierzcholka trzymajacy sie za rece kochankowie moga
obserwowac eleganckie stare miasto, duszace sie skazonymi wyziewami
Nowej Huty wiszacymi nad zaciemnionym horyzontem. U stop tego wzgorza -
swiete relikwie Kosciuszki, plaszcz i miecz, wisza we wnetrzu swietemu
przybytkowi podobnej, zabawnej niby-fortecy, zbudowanej jeszcze przez
Austriakow.

Pod glazami Gibow nie lezy nic, tylko ziemia. Kilka miesiecy wczesniej
w pobliskim lesie w Augustowie odkryto masowy grob, o ktorym mowiono, ze
jest to wlasnie to miejsce, gdzie NKWD dokonalo egzekucji calej wioski,
za to, ze popierala AK zamiast komunistow. Kiedy jednak odkopano ciala,
znalezione w grobie paski, klamry i buty okazaly sie nalezec do
niemieckich zolnierzy: znaczki trupiej czaszki pomieszane z koscmi;
mordercy zamordowani.

A zatem ta piecsetka z Gibow to nadal duchy w podrozy; zaciagnieci nie
wiadomo gdzie, wrzuceni do lodowej dziury gdzies za kolem polarnym,
razem z milionami innych skazancow. Ale wioska widac wytrwala w zamiarze
dokonania aktu ich repatriacji. Zolty piasek znaczacy sciezke u wzgorza
zostal wlasnie usypany z mysla o ceremonii majacej odbyc sie za kilka
tygodni. I jesli pamiec ocalalych ujawni wiecej nazwisk, zostana one
dodane do granitowych plyt. Tak czy inaczej, dokona sie ich powrot na
lono rodziny.

Byla tam kiedys rowniez i inna, przynalezna do tego krajobrazu ludnosc,
dla ktorej powrot na lono rodziny jest juz niemozliwy. Polskim Zydom,
zmierzajacym do kostnicy, spojrzenie na krajobraz zabito deskami w
oknach wagonow towarowych, monotonnie stukajacych na torach w drodze do
obozow smierci. Widziany oczami naszej duszy Holocaust nie ma zadnego
krajobrazu - albo owiniety noca i mgla, pozbawiony jest obiektow i
koloru, pokryty nie konczaca sie zima, zlamany odcieniem burosci i
szarosci; siwego dymu, popiolu, sproszkowanych kosci, wapna. Jest zatem
calkiem zaskakujace zdac sobie sprawe, ze Treblinka nalezy takze do
kategorii jasnego zywego krajobrazu, do lekko gorzystych ziem dorzecza
Bugu i Wisly, poprzecinanych liniami topoli i jesionow. Jej niezliczone
groby, podobnie jak pomnik w Gibach, sa oznaczone surowo ociosanymi na
sztorc glazami...


tlum. Izabela Bozek


Simon Schama urodzil sie w 1945 roku w Londynie. Od 1966 wykladal
historie kolejno na uniwersytetach Cambridge, Oxford i Harvarda. Obecnie
pracuje na wydzialach historii i historii sztuki na uniwersytecie
Columbia. Jest autorem takich ksiazek jak: "Patriots and Liberators:
Revolution in the Netherlands 1780-1813", "The Embarrassment of Riches:
An Interpretation of Dutch Culture in the Golden Age", "Citizens: A
Chronicle of the French Revolution", "Dead Certainties". Schama jest
takze prezenterem dokumentarnych programow telewizyjnych dla BBC.


________________________________________________________________________

Jan Jaworowski 


                        AUGUSTOW I OKOLICE
                        ==================


Bardzo mnie zaciekawilo to co Pani Izabela B. napisala o kziazce Simon
Schama  "Landscape and Memory". Do okolic augustowsko-sejnensko-
suwalskich mam wielki sentyment. Urodzilem sie w Augustowie i tam
spedzilem bardzo wczesne dziecinstwo, do wybuchu wojny w 1939 i do 1941.

Pamietam ostatnie dni sierpnia 1939, goraczkowe napiecie tych dni,
kopanie okopw pod miastem (w czym tez, razem z dziecmi z mojej szkoly
bralem udzial). O swicie 1 wrzesnia obudzily nas huki niemieckich
samolotow i bomb. Zbiegalismy wtedy ciagle do piwnicy aby sie schronic
przed bombami. Pamietam ze wtedy nie zachowywalem sie zbyt bohatersko:
moj strach objawial sie bardzo nieprzyjemnym i niewygodnym
rozwolnieniem.

Mieszkalismy wtedy w naszym domu z Mama, moja starsza siostra, i z moja
Niania. W niedziele, 3 wrzesnia, Mama zorganizowala furmanke ktora nas
miala wywiezc do lasow, w glab Puszczy Augustowskiej - tak przeciez
kiedys ludzie chronili sie i uciekali przed wojna, tak bylo w czasach
opisywanych przez Sienkiewicza.

Zamowiony woznica zaladowal nas czworo na woz drabiniasty, z roznymi
koszami i tobolami. Dla mnie to wtedy nie wydawalo sie takie straszne -
bylo to jakby wyjazd na wakacje. Furmanka wywiozla nas do lesniczowki
Lozki, niedaleko Gib. Byl to maly, sliczny, drewniany domek stojacy nad
stromym brzegu Czarnej Hanczy. Lesniczym byl Pan L. Przyjal On nas
bardzo goscinnie; tam, u niego, bylismy przez wrzesien.

Pan L. mial radio. Przez radio sluchalismy wiadomosci o wojnie. W
niedziele, 17 wrzesnia, jak jechalismy furmanka na msze do kosciola w
Mikaszowce, ktos powiedzial ze od Wschodu wkroczyli do Polski
bolszewicy. Pamietam jak straszne to na mnie zrobilo wrazenie -
wiedzialem, ze to juz koniec.

Sluchalismy przez radio Prezydenta Starzynskego z Warszawy - prawie
pamietam Jego zalamujacy sie glos. Pamietam tez ostatnie slowa speakera
z Raszyna: cos jak "to straszne; to juz koniec..." - i wtedy radio juz
na dobre zamilklo.

W poczatku pazdziernika bylo juz wiadomo ze tereny, gdzie byla Puszcza i
Lozki, beda zajete przez Niemcow, a Augustow zajma Sowieci. Wtedy Mama
nas wziela na furmanke i wiozla z powrotem do Augustowa. Z tego powrotu
mam koszmarne wspomnienia: pierwszy widok sowieckiego wojska, w dlugich,
szarych, brudnych i obszarpanych plaszczach, ze szpiczastymi czapkami i 
bagnetami o trojkatnym przekroju. Twarze ich wydawaly mi sie dzikie i
straszne. Zapach dziegciu dobiegal nas od nich z daleka, nawet z
drugiego brzegu rzeki. Cale miasteczko wydawalo sie przesiakniete tym
zapachem; towarzyszyl nam on przez caly czas sowieckiej okupacji.
Dziegciu uzywali Sowieci do roznych celow, takze do tepienia wszy.

Z naszego domu rodzinnego wyrzucila nas rodzina sowieckiego pulkownika;
wiekszosc naszych rodzinnych rzeczy i pamiatek nam zabrano.
Zamieszkalismy wtedy katem u jakichs znajomych, biednych chlopow - ale
dla mnie to tez nie wydawalo sie takie straszne - ot, taka jakby
przygoda.

Pamietam wywozki ludzi na Syberie w te bardzo mrozne zimy 1939/40 i
1940/41. Stalismy wtedy przy oknach z szybami pokrytymi lodowymi
kwiatami, patrzac czy nie jada po nas. Mysmy jakims cudem unikneli
wywozki; ale wywieziono moja starsza siostre z dziecmi (jej dwuletnia
coreczka w drodze zamarzla, i kazano jej trupka wyrzucic z
pociagu); meza tej siostry, oficera 1-go Pulku Ulanow Krechowieckich,
Sowieci po prostu zstrzelili. Wywieziono wielu naszych przyjaciol i
znajomych.

Moj starszy brat byl wlasnie po maturze. Sowieci zlapali go jako
"szpiega niemieckiego" i wywiezli do lagru pod Archangielskiem. 
Siedzial on tam w jednym miejscu przez 8 lat i rabal las. Wrocil do PRL
w strasznym stanie, dopiero w 1948 roku.

Pamietam jak w niedziele, 22 czerwca 1941 o 4-ej rano, obudzil nas huk
bomb i armat. O 8-ej juz zaczeli wkraczac do Augustowa Niemcy. Na
stacji kolejowej stal wlasnie pociag pelen ludzi, gotowy do
wywiezienia ich na Syberie. Niemcy tych ludzi uwolnili i wypuscili. 
Takie i podobne zdarzenia sprawialy, ze poczatkowo wejscie Niemcow bywalo
przez niektorych z nas odczuwane z pewna ulga - choc wszyscy
wiedzielismy kim Niemcy sa. Niemcy nie wydawali sie jednak tak
odrazajacy, tak brudni i dzicy, jak Sowieci: byli zorganizowani, czasem
na swoj sposob "eleganccy", choc okrutni i bezwzgledni. Potem zreszta i
Niemcy zaczeli szybko robic swoje. Mysmy w jesieni 1941 wyjechali do
Warszawy i tam juz zostalismy przez dalszy czas wojny.

W jakims czasie potem dowiedzielismy sie ze partyzanci z AK uznali Pana
L. za agenta niemieckiego i zabili Go. Nie wiem czy to bylo
sprawiedzliwe; o Panu L. mam tylko bardzo dobre wspomnienia: byl
bardzo dla nas dobry w tym trudnym czasie. Inna moja (przyrodnia)
siostra, duzo starsza ode mnie, mieszkala z mezem w Kamiennej Dolinie na
Wolyniu.  Ona byla nauczycielka; On lekarzem. Tam Ja i Meza Ukraincy
zamordowali w jakis potworny sposob w 1941 roku, popobno przez
ukrzyzowanie na drzwiach ich domu.

Gdy teraz patrzylem na Serial CBS "Russia's War", wiele z tych rzeczy
wrocilo do mojej pamieci. Byl to bardzo dobry serial.

Rodzina mojej Mamy pochodzila spod Sejn. Po wojnie chodzilem pieszo po
tamtych okolicach i plywalem kajakiem po jeziorach, po Czarnej Hanczy i
Kanalem Augustowskim.  Wedrujac i plywajac po tamtych okolicach
poznalem rodziny osob, ktore byly uwiezione i pomordowane przez Sowietow
pod Gibami czy wywiezione na Syberie juz po wojnie, w 1945. Jedna z
takich osob byla Pani S., obslugujaca (urocza!) sluze Perkuc na Kanale
Augustowskim (bylo to niedaleko lesniczowki Lozki). Czesto zatrzymywalem
sie u niej w domku przy sluzie (albo w stojacej obok stodole, na
sianie).  Ona opowiadala mi o Mezu. Zostal on, tak jak inni,
uprowadzony i zamordowany przez NKWD w 1945. Pojechalem tam znow, po
wielu latach, w 1990. Pani S. juz nie zyla; sluze oslugiwal jej syn. 
Duzo z nim rozmawialem. Zaluje, ze go od tamtego czasu nie widzialem.

W czasie jednej z moich wedrowek po lasach, polach i wsiach tamtejszych
w latach 1950-tych wstapilem raz do chatki chlopskiej poprosic o
szklanke wody czy mleka. Gospodyni zaprowadzila mnie do pokoju
paradnego. I tam, w tym pokoju, ze zdumieniem poznalem meble i inne
rzeczy z naszego rodzinnego domu w Augustowie. Nie mialem watpliwosci,
ze byly to nasze rzeczy; znalem je bardzo dobrze. Nic o tym gospodyni
nie wspomnialem.

Bylem w tamtych okolicach znow w tym roku, 1997. W czasach PRL,
zwlaszcza w latach pozniejszych, jeziora augustowskie, kanal i lasy byly
dosc popularne turystycznie. Okolice Sejn i Punska byly mniej
uczeszczane. Zachowaly przez to wielki urok, byly raczej odludnym i
cichym zakatkiem Polski. Po roku 1989, po otwarciu granicy litewskiej
w Ogrodnikach, powstala tam jedna z waznych tras handlowych z polnocnego
wschodu do Polski. Jak zwykle w takich sytuacjach, wzdluz tej trasy, w
okolicach Sejn, Suwalk i Augustowa, nie jest juz teraz tak bezpiecznie i
zjawiska bandytyzmu sa czeste. Gdy podjezdza sie do granicy w
Ogrodnikach, po obu stronach tak kiedys odludnej szosy widac wielkie
parkingi dla aut, zapelnione przewaznie autami niemieckimi; przydrozne
stodoly uzywane sa na garaze; odbywa sie tam ozywiony handel - nie wiem
w jakim stopniu legalny.

Okaolice polozone dalej, w stone Punska i Raczek, zachowaly ciagle
jeszcze swoj specyficzny, kresowy charakter, piekno i urok.

jj

________________________________________________________________________

Caroline Fraser
 
 
Recenzja ksiazki Jona Krakauera "Into the Wild", Anchor/Doubleday, 207
s. Tekst pochodzi z "New York Review of Books" z dnia 14 sierpnia 1997.
 
 
                          W GLUCHA DZICZ
                          ==============
 
 
13 wrzesnia 1992 r. w "New York Times'ie" ukazal sie za "Associated
Press" artykul pod tytulem: "Smierc w gluchej dziczy, Koszmar spisany
przez samego wedrowce". Zwloki niezidentyfikowanego czlowieka, ktory
najwyrazniej zostal poraniony i ktory zablakal sie na bezludziu na
Alasce, zostaly znalezione wraz z tajemniczym dziennikiem rejestrujacym
wiele miesiecy wyczerpania i strachu. Zdania w dzienniku byly
telegraficznie skrotowe: "Oslabienie", "Zasypanie sniegiem",
"Katastrofa", "Osuniecie sie pod lod". Wydawalo sie, ze jest to zwykle
doniesienie o makabrycznym wypadku, takim jakie zdarzaja sie na Alasce w
wyniku braku doswiadczenia czy tez niesprzyjajacego zbiegu okolicznosci.
Alaska jest tak rozlegla i niegoscinna, ze kazda aktywnosc turystyczna,
poczynajac od niedzielnej pieszej wyprawy w okolice Anchorage a konczac
na przelocie helikopterem nad gorami, moze przerodzic sie w koszmar.
Jednakze po dokonaniu autopsji i przeprowadzeniu sledztwa okazalo sie,
ze zagubiony i poraniony turysta w rzeczywistosci nie odniosl
powazniejszych ran i wskutek najbardziej dziwacznego obrotu spraw
zagubil sie sam naumyslnie.
 
Tajemnica tozsamosci tego czlowieka oraz zagadkowe okolicznosci zwiazane
zarowno z jego smiercia jak i lapidarna relacja z ostatnich dni jego
zycia wzbudzily ogromne zainteresowanie mediow; pojawily sie liczne
artykuly w czasopismach takich jak "Outside" i "New Yorker", a potem
jeszcze ksiazka autora artykulu w "Outside", Jona Krakauera.
 
Wedrowiec nazywal sie Christopher McCandless; w chwili smierci mial 24
lata. Byl synem uczonego pracujacego dla NASA'y, prawie cale dziecinstwo
spedzil w Annandale w Virginii. Wszyscy potwierdzaja, ze Chris
McCandless byl zdolnym mlodziencem, mial talent do muzyki i do atletyki;
w mlodym wieku odniosl rowniez sukces jako przedsiebiorca; jednego lata
tuz przed ukonczeniem szkoly sredniej zarobil siedem tysiecy dolarow jako
sprzedawca czegos tam. Niedlugo po tym jak skonczyl Uniwersytet Emory w
Atlancie, slad po nim zaginal. Bez wiedzy swojej rodziny przekazal
wszystkie swoje oszczednosci, prawie 25 tys. dolarow, charytatywnej
organizacji OXFAM, opuscil zajmowane przez siebie mieszkanie i odjechal
w sina dal. Jego rodzina nigdy go juz nie widziala ani nie miala od
niego wiadomosci.
 
Jego podroze, dziwaczna odyseja w kierunku zachodnim, ktora sie
skonczyla smiercia na Alasce, byla spiralnym schodzeniem w dol, podczas
ktorego wyzbyl sie wszystkiego, co kiedykolwiek posiadal, oraz odrzucil
wszystkich, ktorym byl bliski. Przyjal przydomek "Aleksander
Superwloczega" i zaczal prowadzic brulion-dziennik, w ktorym opowiadal
ze szczegolami o swoich przygodach piszac w melodramatycznej trzeciej
osobie i ilustrujac go fotografiami.
 
Po opuszczeniu Atlanty latem 1990 r. pojechal do Lake Mead, jeziora,
ktore jest rezerwuarem wody utworzonym przez zapore Hoovera w poblizu Las
Vegas; tam zjechawszy z drogi i utknawszy w piachu porzucil swoj
samochod z kluczykami w stacyjce i kartka papieru: "Ten wrak zostal
porzucony. Ktokolwiek go stad wyciagnie, niech go sobie bierze".
Wedlug zapisu w dzienniku wtedy wlasnie Chris spalil wszystkie swoje
pieniadze, 123 dolary, i zaczal lazic po pustyni w poblizu Lake Mead, az
od udaru slonecznego dostal halucynacji. Przez nastepne kilka miesiecy
przemierzal autostopem Zachod wzdluz i wszerz, spedzil kilka tygodni
jako robotnik w elewatorze zbozowym w Poludniowej Dakocie i nastepnie,
gdy wrocil do podrozowania, postanowil kupic sobie "canoe", zeby w ten
sposob przeplynac czterysta mil w dol rzeki Colorado do Zatoki
Kalifornijskiej, czyli dokonac wyczynu technicznie niemozliwego z powodu
rozlicznych zapor wodnych, kanalow i odwrocen koryta rzeki w dolnym jej
biegu.
 
Dziennik McCandlessa rejestruje szereg maniakalnych wzlotow i upadkow
ducha w tym z gory przesadzonym podboju swiata: gdy wkracza do stanu
Meksyk: "Aleksander triumfuje!"; gdy sie zgubil: "Aleks oslupial"; nieco
pozniej: "Nie posiada sie z radosci i nadzieja wtargnela znow w jego
serce"; pozniej jednak, kiedy odkryl, ze rzeka Colorado zamienia sie w
Baja w bagno: "Cala nadzieja zalamuje sie!... Jedna wielka rozpacz". Z
upodobaniem wkraczal w niedozwolone miejsca oraz naruszal prawo.
Przeszlo miesiac przebyl sam jeden na opustoszalej plazy w Baja, za cale
pozywienie majac piec funtow ryzu; raz o malo co nie zabil sie sam z
wlasnej winy, kiedy wioslowal po morzu podczas sztormu. W lutym 1991
napisal w dzienniku: "Czy to ciagle jest ten sam Aleks, ktory wyruszyl w
podroz w lipcu 1990? Niedozywienie oraz ciagle bycie w drodze odbily sie
na jego organizmie. Stracil przeszlo 25 funtow. Ale jego duch  s z y-
b u j e  w y s o k o". Robil wrazenie silnie zdecydowanego na wyzbycie
sie wszelkich oznak swego wcielenia jako mlodego mezczyzny oraz na
przeksztalcenie sie w postac wyidealizowanego, calkowicie
samowystarczalnego, nie potrzebujacego nikogo, wedrowca.
 
W kwietniu 1992 McCandless dojechal autostopem do Fairbanks, kupil
uzywana strzelbe, ksiazke o jadalnych roslinach oraz worek ryzu. Wyslal
widokowke do czlowieka, dla ktorego pracowal w Poludniowej Dakocie.
Tekst mial nastepujace zakonczenie: "Jesli ta przygoda zakonczy sie
tragicznie i nigdy juz ode mnie nie otrzymasz zadnej wiadomosci, chce ci
powiedziec, ze jestes wspanialym czlowiekiem. Teraz udaje sie w glucha
dzicz. Aleks".
 
Jim Gallien, elektryk z Alaski, ktory podwiozl McCandlessa ze skraju
Fairbanks do Parku Narodowego Denali, z pewnym zdumieniem dowiedzial
sie o jego planach, zwlaszcza ze widzial jak wielkie mial on braki w
ekwipunku oraz jak marnie byl odziany na dluzszy pobyt w tym odludnym
terenie. Wciaz jeszcze naokolo lezal snieg; McCandless nie mial kompasu,
odpowiedniej mapy, butow do pieszej turystyki, siekiery, a jego strzelba
nie wystarczylaby do zabicia wiekszego zwierza. Kiedy mu sie nie udalo
odwiesc Chrisa od jego zamiarow, wcisnal mu na sile pare swoich starych
kaloszy, kanapki na droge i podwiozl go do poczatku wybranej przez niego
sciezki, uczeszczanej glownie przez lokalnych mysliwych.
 
McCandless przeszedl okolo 12 mil w kierunku parku lezacego przy tym
szlaku, przeprawil sie przez Teklanike, typowa dla Alaski wijaca sie
rzeke, ktora rozszerza sie niepomiernie podczas topnienia lodow w lecie,
i zatrzymal sie wreszcie w porzuconym autobusie uzywanym na jesieni
przez polujacych na losie, ktory stal niedaleko innej rzeki zwanej
Sushana. W pewnym momencie probowal wedrowac dalej w kierunku parku, ale
zrezygnowal zniechecony trudami zwiazanymi z wyrabywaniem drogi w gestym
poszyciu lesnym a takze tym jak wiele czasu pochlanialo lowienie
wiewiorek, jezozwierzy i ptakow a takze pladrowanie okolicy w
poszukiwaniu jagod i korzonkow; wrocil wtedy do autobusu. W dzienniku
zarejestrowal swoje uniesienie, kiedy zastrzelil losia, ale zaraz po tym
z gorycza wyrzucal sobie, ze wiekszosc miesa zjadly muchy. Czytal Jacka
Londona, Tolstoja, "Waldena" i "Doktora Ziwago", nagryzmolil na scianach
w srodku autobusu: "Wszyscy Pozdrawiaja Dominujaca Pierwotna Bestie! I
Kapitana Ahaba Tez! Aleksander Superwloczega". W lipcu doszedl do
wniosku, ze jego przygoda zakonczyla sie i usilowal wydostac sie
stamtad, ale odkryl, ze Teklanika zrobila sie tak bystra i gleboka, ze
przeprawa przez nia byla niemozliwa. A wiec wrocil do autobusu.
 
Juz w dziewietnastym wieku podroznicy i zdobywcy Arktyki dokladnie
zarejestrowali, co sie dzieje z ludzkim cialem w okolicznosciach, w
jakich znalazl sie McCandless. Jean Aspen w "Corce Arktyki",
sprawozdaniu opisujacym trudy zycia na terenie polozonym w Brooks
Range na Alasce, wspomina o efektach stopniowego zaglodzenia sie w 1972
r., kiedy to wlasnie ona i jej przyjaciel probowali przetrwac na diecie
zlozonej z chudego miesa, spozywajac mniej kalorii niz zuzywaly ich
organizmy: "Poruszalismy sie powoli jak gdyby we snie. Zrobienie
czegokolwiek zabieralo nieskonczenie wiele czasu. Nie umielismy podjac
zadnej decyzji i nie ozywial nas zaden duch -- juz  nie potrafilismy ani
jasno myslec, ani dzialac, ani podejmowac decyzji".
 
Fotografie, ktore McCandless zrobil sobie w ostatnich miesiacach swojego
zycia, pokazuja do jakiego stopnia jego organizm byl wycienczony, a jego
apatyczna reakcja na dylemat spowodowany przez stan rzeki sugeruje, ze
jego zdolnosc rozumowania, jak rowniez jego fizyczna wytrzymalosc
zostaly nadwyrezone. Po jego smierci podkreslano, ze gdyby zbadal
sytuacje chocby kilka mil dalej wzdluz rzeki Teklanika, moglby znalezc
tam wciaz jeszcze funkcjonujacy prom linowy nalezacy do sluzb
mierniczych, albo tez i miejsce, w ktorym moglby przekroczyc rzeke na
wlasnych nogach.
 
W ostatnich dniach swojego zycia w sierpniu 1992 McCandless zrozumial w
koncu, w jak niebezpiecznej jest sytuacji i zrezygnowal z
pretensjonalnych przydomkow, umieszczajac znak SOS na autobusie,
blagajacy o pomoc i podpisany jego wlasnym nazwiskiem. Autopsja
wykazala, ze zmarl prawdopodobnie 18 sierpnia, dziewietnascie dni przed
przypadkowym i jednoczesnym dotarciem roznych grup mysliwych i turystow
do autobusu, gdzie odkryli jego zwloki.
 
Krakauer sugeruje jeden prawdopodobny powod odrzucenia przez McCandlessa
jego rodziny i jego bezladnych wedrowek. Podczas pierwszej podrozy po
Stanach, zaraz po ukonczeniu szkoly sredniej, przypadkiem odkryl on
przykra tajemnice rodzinna. Podczas wizyty u starych swoich znajomych
dowiedzial sie, ze w czasie kiedy McCandless sie urodzil, jego ojciec
zyl rownoczesnie z jego matka jak i z kobieta, ktora wciaz byla jego
zona i z ktora mial juz kilkoro dzieci. Teoria Krakauera -- ze
McCandless zawzial sie na swoich rodzicow za ukrywanie tego bolesnego
sekretu -- ma pozory prawdopodobienstwa, ale nie wyjasnia calkowicie
jego postepowania. Wielu mlodych ludzi przezywa silne rozczarowanie do
swoich rodzin; niewielu jednak wyniszcza siebie w tak spektakularny
sposob, jak uczynil to McCandless.

Najwiekszym jednak problemem ksiazki "W glucha dzicz" jest jej teza, ze
Chris McCandless byl kims takim jak owi slynni poszukiwacze i mistycy,
ktorzy udawali sie w odludne tereny w poszukiwaniu duchowej
transcendencji. A przeciez McCandless nie mial wybitnego talentu
pisarskiego, ani nie byl wybitnym myslicielem; mimo to jednak
Krakauer stara sie utozsamic go z wieloma pisarzami, ktorych ksiazki
McCandless obsesyjnie czytal wciaz na nowo -- Jacka Londona, Tolstoja,
Thoreau. Posuwa sie on prawie az do przesyconej opiekunczoscia obrony
McCandlessa; nazywa go "chlopcem" i porownuje go do naturalisty Johna
Muira i innego mlodego podroznika i mistyka zwacego sie Everett Ruess,
ktorego wielkimi przyjaciolmi stali sie Edward Weston i Ansel Adams, i
ktory w koncu zniknal z tego swiata na niezamieszkalych terenach
Escalante w poludniowym Utah w latach trzydziestych. Odrzuca domysly, ze
McCandless mogl byc czlowiekiem oblakanym: "McCandless nie byl umyslowo
chorym... Nie byl wariatem, nie byl sociopata ani wyrzutkiem spolecznym.
McCandless byl kims innym -- chociaz trudno powiedziec kim dokladnie.
Moze byl pielgrzymem". Krakauer rowniez sam sie z nim identyfikuje.
 
Dwa rozdzialy ksiazki "W glucha dzicz" sa niemal doslownie przepisane z
ostatniego rozdzialu pierwszej ksiazki Krakauera "Sny Eigeru: Proba sil
mezczyzn i gor", zbioru esejow o przygodach na lonie przyrody. (Nie musi
to byc akt scisle nieetyczny: plagiaryzowanie siebie samego, ale
redaktor z ktorym raz pracowalam, z upodobaniem okreslal ten proceder
jako "sprzedawanie tego samego szczeniaka dwa razy".) W rozdziale w
oryginale zatytulowanym "Kciuk diabla", a tutaj pod zmienionym tytulem
"Lodowa czapa Stikine", opowiesc Krakauera o tym, jak w wieku dwudziestu
trzech lat, bedac w depresji i niezadowolonym ze swojego zycia,
poprobowal samotnej wspinaczki wysokogorskiej tak szalonej i ryzykownej,
ze mial szczescie, ze ja przezyl, jest opowiescia, ktora w swym
oryginalnym miejscu robi wielkie wrazenie, ale tutaj wydaje sie
zagadkowa. Tym, co natchnelo Krakauera do przeniesienia jej do jego
drugiej ksiazki, wydaje sie byc jego przekonanie, ze McCandless podobnie
jak on sam znalazl sie na mieliznie zyciowej, poroznil sie z ojcem i
mial sklonnosc do czynow dramatycznych. Ignorowanie przez niego
samobojczych sklonnosci McCandlessa jest szczegolnie zastanawiajace w
swietle jego napomnknienia o zalamaniu nerwowym jego wlasnego ojca i o
usilowaniu popelnienia przez niego samobojstwa.
 
Krakauer, kiedy wspinal sie na Kciuk Diabla, strzelista skale wznoszaca
sie szesc tysiecy stop w gore ponad lodowcem w poblizu Petersburga na
Alasce, byl doswiadczonym amatorem w dziedzinie wspinaczki
wysokogorskiej, byl dobrze zaopatrzony i wyekwipowany na te wyprawe.
Jego chec zdobycia Kciuka Diabla byla moze nieroztropna, ale do tej
proby byl przygotowany. I w rzeczywistosci, po kilku niepowodzeniach,
udalo mu sie tego dokonac. Przeciwnie Chris Candless, zrobil prawie
wszystko co w jego mocy, zeby siebie samego zabic. Nie bylo jego
zamiarem zostac wizjonerem czy bohaterskim awanturnikiem. McCandless byl
po prostu nieszczesnym, umyslowo niestabilnym mlodym czlowiekiem.
 
 
tlum. Mirek Bielewicz

________________________________________________________________________


Izabella Wroblewska 


                          CHAGALL W KRAKOWIE
                          ==================


# Donosy #2143, 1997-09-05 14:51 GMT

# W Krakowie wydarzenie roku - otwarcie pierwszej w Polsce wystawy
# prac Marca Chagalla. Prace wypozyczono z nie eksponowanych kolekcji,
# przede wszystkim od rodziny artysty. Gazety podkreslaja oryginalna
# scenografie wystawy: ciemne wnetrza, obrazy eksponowane na metalowych
# kratach. Nie ma juz  biletow wstepu na wrzesien

                           *  *  *

Rzeka widzow plynela w piatkowe poludnie przez wielkie sale gmachu
Muzeum Narodowego w Krakowie. Bylo dobrze ponad 1000 osob. Nie wszystkim
udalo sie przecisnac, zeby zobaczyc obrazy, rysunki, gwasze i gobeliny
Marca Chagalla, jednego z najpopularniejszych i najbardziej slawnych
artystow XX wieku.

Krakowska ekspozycje prac z kolekcji rodziny artysty, obejmujaca dziela
z lat 1925-1983, zorganizowano dzieki wspolpracy muzeum z Instytutem
Francuskim w Krakowie i krakowskim Konsulatem Generalnym Francji. Jest
pierwsza w Polsce prezentacja prac Chagalla.

Na wernisaz przyjechala z Francji wnuczka Chagalla - Meret Meyer-
-Graber z rodzina. Na codzien kieruje ona pracami Fundacji "L'Indivision
Ida Chagall", ktora jest wlascicielem prezentowanej kolekcji. Kolekcja
obejmuje zestaw 35 obrazow olejnych, 10 gwaszy, 10 rysunkow i 5
gobelinow. W ubieglym roku o wypozyczenie do Krakowa jednego dziela
artysty poprosila pania Meret Meyer-Graber jej przyjaciolka Jolanta
Sell, tlumaczka napisanej przez Ide Chagall ksiazki "Plonace swiece".
Wnuczka Chagalla postanowila jednak udostepnic od razu 60 prac z
rodzinnej kolekcji.

W piatek powiedziala w Krakowie :


     "Swego czasu Marc i Bella Chagallowie zostali zaproszeni
      na otwarcie Instytutu Zydowskiego w Wilnie i odbyli przy
      okazji pierwsza i jedyna podroz do Polski. Podczas pobytu
      w Polsce rozmaite spotkania do glebi wstrzasnely Chagallem
      i umocnily w nim potrzebe poswiecenia sie tematom, ktore
      odzwierciedlalyby powage czasow poprzedzajacych wojne.

      Dlatego wlasnie jestesmy szczegolnie poruszeni tym, ze
      dziela naszego dziadka moga w tym roku odbyc pierwsza
      podroz do Krakowa, do Polski.

      Po smierci dziadka moja matka zwrocila sie do rzadu
      francuskiego z prosba o zorganizowanie muzeum Chagalla.
      Niestety, pomysl ten nie wzbudzil zainteresowania.
      Dlatego te obrazy spoczywaja jedynie w sejfach, ale
      niekiedy wypozyczamy je na wystawy. Prowadzimy obecnie
      inwentaryzacje tego, co pozostalo po Chagallu i nie 
      jestem w stanie powiedziec jak duza czesc rodzinnej
      kolekcji przyjechala do Polski.

      Moim podstawowym kryterium przy wyborze tego co 
      pokazujemy byla powierzchnia ekspozycyjna. Chcialam
      pokazac obrazy duze i monumentalne, a takze ekspresyjne.
      Mam nadzieje, ze uszczesliwimy wszystkich tych, ktorzy
      przyjda obejrzec dziela dziadka."


Jak poinformowano, na co dzien kolekcja Chagallow przechowywana jest w
bankowych sejfach w Bazylei i Paryzu. Na czas podrozy krakowskie muzeum
ubezpieczylo obrazy w niemieckiej firmie Frank Bulow. Wysokosci
ubezpieczenia nie ujawniono.

Na uroczystosc otwarcia przybyli tez oczywiscie oficjalni goscie z
konsulem generalnym Francji, kardynalem krakowskim i wojewoda na czele.
Dyrektor muzeum Tadeusz Chruscicki, otwierajac wystawe, nazwal
tworzacego w Paryzu zydowskiego artyste z Witebska jedna z
najjasniejszych gwiazd Ecole de Paris.

Kontrowersje wzbudza w Krakowie i chyba nie tylko specjalna aranzacja,
majaca w zamierzeniach tworcow ekspozycji podkreslac range wystawy.
Aranzacja wnetrza jest bardzo surowa. Obrazy powieszono na metalowych
kratach, na tle pomalowanych w abstrakcyjne wzory ekranow. W salach
panuje polmrok, dziela oswietlaja tylko punktowe reflektory.

Obrazy sa eksponowane w czterech grupach tematycznych. Pierwsza
dedykowana jest kobiecie, druga przedstawia tematy biblijne, trzecia -
uroki miasteczek i wiosek, natomiast czwarta tworza dziela stworzone pod
wplywem fascynacji sztuka cyrkowa.

Wsrod prezentowanych prac sa m.in.: portrety zony Belli - "Bella z
gozdzikiem" (1925) i "Zona z dwiema twarzami" (1927), martwe natury -
"Kandelabr i biale roze" (1929), "Zegar z blekitnym skrzydlem" (1949),
sceny z zycia cyrku - "Zolty clown" (1959), oraz kompozycje o tematyce
biblijnej: "Sen Jakuba" (1930-1932), "Psalm" (1977) oraz "Piesn krola
Dawida" (1983). Tematy biblijne powtarzaja takze gobeliny zrealizowane
na podstawie projektow Marca Chagalla - "Stworzenie swiata" (1971) i
"Mojzesz" (1973).

Istnieje, nie bez racji, opinia, ze obrazy Chagalla i Modiglianiego
bezblednie rozpozna kazdy, nawet laik, przecietny inteligent, ktory nie
interesuje sie specjalnie historia sztuki. Ale tylko jednego z tej
dwojki, Chagalla, natychmiast uzna za Zyda. Bo kimze moglby byc ktos,
kto w ten sposob, jaki widzimy na wystawie, portretowal swiat
"sztetele", malego zydowskiego miasteczka.

Wystawie towarzyszy katalog z tekstami krytycznymi i wspomnieniowymi,
ktore sa ilustrowane zdjeciami archiwalnymi. Przypomniano zwiazki
malarza z kubizmem, jego przyjazn z Apollinaire'em. Przypomniano takze
jego flirt z rewolucja, kiedy to zostal w Witebsku komisarzem sztuk
pieknych. Wtedy jeszcze literatura i sztuka nie zostaly wtloczone w
gorset doktryny.

Gdyby w 1922 roku Chagall nie wyemigrowal, nie wrocil do Paryza, w
ktorym studiowal w latach 1910-1914, stalby sie prawdopodobnie jeszcze
jedna z ofiar systemu, jak Bulhakow, Babel czy Jesienin.

Szczesliwy okres paryski, kiedy jego malarstwo zdobywalo swiat, trwal do
ostatniej wojny. Juz w latach, ktore ja poprzedzily, w jego sztuce
pojawilo sie jakby glebokie przeczucie tragicznych losow narodu
zydowskiego. Zdolal tego losu uniknac, gdy krajem jego wojennego
wygnania stala sie Ameryka.

Komisarzem wystawy zaprojektowanej przez Malgorzate i Janusza Kuchejdow
i Ryszarda Michalskiego jest Stefania Kozakowska. Ekspozycja bedzie
czynna do 2 listopada.


Izabella Wroblewska

________________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 


                    MARC CHAGALL I VARIAN FRY 
                    =========================


W swym opisie jeszcze trwajacej w Krakowie wystawy obrazow Marca 
Chagalla (ur. 7 lipca 1887 r. w Witebsku, Bialorus, zm. 28 marca 1985 r. 
w Saint Paul, Alpes-Maritimes, Francja), napisala p. Wroblewska:


  Szczesliwy okres paryski, kiedy jego malarstwo zdobywalo swiat,
  trwal do ostatniej wojny. Juz w latach, ktore ja poprzedzily,
  w jego sztuce pojawilo sie jakby glebokie przeczucie tragicznych
  losow narodu zydowskiego. Zdolal tego losu uniknac, gdy krajem
  jego wojennego wygnania stala sie Ameryka.


Gdy wybuchla druga wojna, Francja okazala sie byc zludnym schroniskiem 
dla Zydow i innych uchodzcow. Wspomina Varian Fry*:


	Upadek Francji w czerwcu 1940 roku byl nie tylko 
	porazka dla narodu francuskiego; byl takze  
	stworzeniem najwiekszej w historii pulapki na ludzi. 

	Rosyjscy bialogwardzisci, rosyjscy mienszewicy; 
	liberalowie wloscy, republikanie i socjalisci; 
	Niemcy ze wszystkich, za wyjatkiem Nazi, partyj; 
	Austriacy o wachlarzu pogladow politycznych od 
	komunistow do monarchistow; Hiszpanie z lewicy, 
	o republikanskich przekonaniach; Czesi, Polacy, 
	Holendrzy, Belgowie -- jedni po drugich szukali 
	schronienia we Francji.


Artykul 19 kapitulacji zobowiazywal Francje do oddania Niemcom 
wszystkich wojennych i cywilnych wiezniow niemieckich, i na zadanie 
wszystkich Niemcow z Francji, z posiadlosci, kolonii, terytoriow i 
mandatow francuskich, co pozniej w praktyce znaczylo kogolwiek 
zazadanego przez Niemcow. Ze wzgledu na terytorialne roszczenia Rzeszy 
termin 'Niemiec' byl wygodnie elastyczny i zaden uchodzca polityczny nie 
czul sie bezpieczny. Wielu popelnilo samobojstwo. 

Warto moze jest wiec wspomniec, ze wyjazd Chagalla do Ameryki zaliczany 
jest na konto chwalebnej dzialalnosci Variana Fry, jedynego Amerykanina, 
ktory odznaczony zostal w zeszlym roku Medalem Sprawiedliwych przez Yad 
Vashem. 

Byl to wychowanek Harvardu, pisarz i redaktor, ktory w 1940 roku 
wyladowal w Marsylii z trzema tysiacami dolarow zebranymi przez 
Emergency Rescue Committee, zalozonego, czytalem, przez Alberta 
Einsteina, poprzednika dzisiejszego International Rescue Committee. 
Wielka w tym komitecie role odegrala Eleanor Roosevelt, zona Prezydenta 
USA, ktora wydebila od niechetnego meza wizy dla artystow, naukowcow, 
muzykow, mezow stanu, politykow i innych ludzi, ktorych zycie zagrozone 
bylo przez kolaboracyjna postawe i przesladowania rzadu Vichy.

Fry zgodzil sie na te niepozbawiona niebezpieczenstwa misje z powodow
sentymentalnych i ideologicznych: podziwial tworczosc tych artystow,
pisarzy, muzykow; uwazal, ze demokracji bronic trzeba na szerokim,
miedzynarodowym froncie, odczuwal wielka sympatie dla niemieckich i
austriackich partii socjalistycznych. Pisal:


	Osobiscie doswiadczylem, co znaczyloby zwyciestwo 
	Hitlera. Bylem w Niemczech w 1935 r., odczulem 
	atmosfere opresjii wprowadzona tam przez rezym 
	Hitlera. Rozmawialem z wieloma anti-nazistami i z 
	Zydami, dzielilem ich niepokoj i ich bezradnosc, 
	widzialem beznadziejna sytuacje w jakiej sie znalezli. 


Widzial napady bojowek na Zydow, rozbijanie witryn, wywlekanie ludzi na 
ulice i bezlitosne bicie ich.


	A gdy ta sama opresja ukazala sie we Francji, nie
	moglem pozostac biernym, gdy istniala szansa, ze 
	chocby tylko niektore z jej ofiar da mi sie uratowac.


Fry dostal liste 200 prominentow, ktorym przez trzynascie miesiecy swej 
dzialalnosci pomagal wyjechac z Francji do Portugalii, Hiszpanii i 
Afryki, skad rozjezdzali sie do roznych krajow obu Ameryk. 

Gdy, gotujac sie na organizowany przez niego wyjazd, panstwo Chagall 
przyjechali do Marsylii z Gordes, Marc Chagall zostal zatrzymany w akcji 
masowych aresztowan Zydow w hotelach i gospodach tego miasta w kwietniu 
1941 roku. 

Zawiadomiony o tym natychmiast przez zone Chagalla, Fry pobiegl na
policje i zagral na narodowej dumie, straszac Francuzow reakcja swiata
na wiesc o aresztowaniu tego slawnego artysty. Twierdzil, ze bedzie to
wielkim zaambarasowaniem dla rzadu Vichy. Chagalla zwolniono i wkrotce
udalo sie go wyekspediowac z zona do Stanow.

Twierdzi sie, ze Fry i jego wspolpracownicy uratowali okolo 2500 osob 
(widzialem nawet duzo wieksze liczby), a miedzy nimi, oprocz Marca 
Chagalla, byly takie slawy jak pisarka Hannah Arendt, Golo Mann, syn 
Tomasza Manna, powiescio-pisarze Heinrich Mann i Franz Werfel, rzezbiarz 
Jacques Lipschitz, surrealista Max Ernst, protegowany Picassa malarz 
kubanski Wilfredo Lam, noblista Otto Meyerhof, hebraista Oscar Goldberg.

Miedzy uchodzcami wspomina Fry pianistke i klawesynistke Wande
Landowska, ale nie pisze wyraznie, ze mial z nia osobisty kontakt i czy
byla na jego oryginalnej liscie dwustu. Wspomina ja jednak w tym samym
akapicie z Chagallem, Werflem, Lipchitzem. Wymienieni sa takze przez
niego katolicki filozof hiszpanski Alfredo Mendizabel, Jacques Hadamard,
matematyk francuski, pisarz Hans Habe.

Wspomina natomiast, ze polski konsul w Marsylii dal jego organizacji 
polskie paszporty, tak bardzo potrzebne nielegalnym uchodzcom. Podobnie, 
pisze, postapili Czesi i konsul litewski. 

Pani Mary Jane Gold i Fry wyciagneli takze kilkanascie osob z obozu w Le
Vernet i umozliwili im opuszczenie Francji. 

W 1967 roku rzad Francji nadal mu Legioe Honorowa, 2 lutego 1996 r.
Warren Christopher, wtedy Sekretarz Stanu USA, zasadzil upamietniajace 
go drzewko w Alei Sprawiedliwych, a w lipcu znow czesc mu oddal podczas 
wystawy na waszyngtonskim Kapitolu. Proponowana jest ustawa, by 23 
listopada 1997 r. nazwac Narodowym Dniem Variana Fry.

Co za kontrast ze stanowiskiem Departamentu Stanu Stanow Zjednoczonych z 
tamtych lat! 

Utrudniali mu jego urzednicy akcje, radzili powrot do Stanow, konsul w 
Marsylii staral sie go pozbyc, sam Fry oskarza w swej ksiazce z 1945 r. 
amerykanska ambasade o wspolprace z policja francuska, by go do 
opuszczenia Francji zmusic. 

Grozono mu aresztowaniem, rewidowano biuro i mieszkanie, w grudniu 1940 
roku przetrzymywany byl incomunicado przez trzy dni na statku SS Sinaia. 
Pretekstem byla wizyta Marszalka Petain'a, przed ktora aresztowano 
tysiace podejrzanych o zagrozenie jego bezpieczenstwa. 

W styczniu 1941 r. skonfiskowano mu paszport; sekretarz ambasady
amerykanskiej powiedzial mu, ze dostanie paszport tylko na powrot do
Stanow, wazny tylko na dwa tygodnie. Przez szereg miesiecy Fry, ktory,
mimo nalegan Amerykanow i Francuzow, odmowil wyjazdu w przekonaniu, ze
bez jego obecnosci i protekcji jego ekipa zostanie aresztowana i wyslana
do kacetu, byl bez paszportu.

Podczas jednej z rozmow w komisariacie policji kapitan de Rodellec du 
Porzic, ktory zajmowal sie jego sprawa, powiedzial panu Fry, ze sprawia 
on bez przerwy klopot konsulowi amerykanskiemu. Na pytanie: "Dlaczego 
jestescie tak przeciw mnie?" odpowiedzial: "Parce que vous avez trop 
protege des juifs et des anti-Nazis".

Francuski minister Spraw Wewnetrznych kazal aresztowac go 27 sierpnia 
1941 r. Dano mu jedna godzine na spakowanie i deportowano do Hiszpanii. 

Pisze Fry:


	Po przyjezdzie do Nowego Jorku dowiedzialem sie, ze 
	Department Stanu wymyslil nowy i okrutnie trudny 
	formularz dla ubiegajacych sie o amerykanska wize, 
	ktory prawie ze uniemozliwil uciekinierom wjazd do 
	Stanow. 

	Na szczescie Kuba i Meksyk zachowaly sie bardziej po 
	ludzku i nasze biuro w Marsylii, dzialajace po moim 
	wyjezdzie az do rewizji i zamkniecia go w czerwcu 1942 
	r., wyekspediowalo jeszcze jakies 300 osob. 


International Rescue Committee i Walter Meyerhof, syn wspomnianego
powyzej Otto Meyerhofa zorganizowali Varian Fry Foundation Project,
ktory popiera upamietnienie p. Fry Narodowym Dniem jego imienia, i
przygotowuje dla uzytku nauczycieli szkolnych komplet materialow (jego
ksiazka "Assignment Rescue", kaseta video o jego dzialalnosci w czasie
wojny, katalog materialow pomocniczych).

Dr. Guy Stern, Distinguished Professor na wydziale German and Slavic 
Studies wyglosi prelekcje o "Rescuers of Culture During the Nazi Era: A 
Study of Altruism and its Global Impact", wystawy artystow ocalonych 
przez p. Fry, jak np. w Harvard University Art Museum, dano fundusze dla 
Jewish Muzeum w Nowym Jorku by zorganizowalo konferencje o akcji w 
Marsylii, US Holocaust muzeum zorganizowlo wystawe o nim, ukazywac sie 
beda ogloszenia w gazetach w roznych miejscowosciach o podobnych 
imprezach upamietniajacych zaslugi tego zacnego czlowieka. 



	      TEN JEST Z OJCZYZNY MOJEJ


	Ten, co o wlasnym kraju zapomina
	Na wiesc, jak krwia/ oplywa narod czeski,
	Bratem sie/ czuje Jugoslowianina,
	Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski,

	Z matka/ zydowska/ nad pobite syny
	Schyla sie/, re/ce zalamuja/c zalem,
	Gdy Moskal pada - czuje sie/ Moskalem,
	Z Ukraincami placze Ukrainy,

	Ten, ktory wszystkim serce swe otwiera,
	Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem -
	Gdy narod Grecki z glodu obumiera,
	Ten jest z ojczyzny mojej. Jest czlowiekiem.


	                Antoni Slonimski


	                ***



* Fry, Varian, "Surrender on Demand", 
  Random House, Inc., New York, 1945.

  Fry, Varian, "Assignment: Rescue",
  Four Winds Press, New York, 1968.


tkg

________________________________________________________________________


Jurek Krzystek 


                  SIR GEORG SOLTI (1912 - 1997)
                  =============================
                  

W tym tak obfitujacym w zgony tygodniu zauwazmy rowniez odejscie
wybitnego dyrygenta, Sir Georga Soltiego, ktory zmarl w piatek, 5
wrzesnia w Antibes we Francji w wieku 84 lat.

Byl byc moze ostatnim reprezentantem "Wielkich Wegrow" w dyrygenturze.
Wspomnijmy tu takie nazwiska jak Fritz Reiner, George Szell, Eugene
Ormandy, Antal Dorati -- nie kazdy wie, ze wszyscy oni urodzili sie na
Wegrzech. Dodajmy jeszcze nazwiska bardziej znane w Europie niz w
Ameryce: Ferenc Fricsay, Istvan Kertesz, a uzyskamy obraz niezwyklej
kultury muzycznej, charakteryzujacej przedwojenne Wegry, polaczonej
niewatpliwie z tradycja wiedenska, a jednak niemniej bogatej i
oryginalnej.

Solti byl "wunderkindem", szkolonym pierwotnie jako pianista. Byl tez
uczniem Bartoka i Kodaly'ego. Kontakt z Toscaninim, zwlaszcza w zwiazku
z festiwalem w Salzburgu, gdzie byl asystentem w latach 1937-38
ukierunkowal go w strone dyrygentury. W roku 1939 zostal dyrektorem
muzycznym Opery Budapesztenskiej, nie na dlugo jednak - przeszkodzila
wojna. Solti jako Zyd musial sie ratowac. USA odmowily wizy; dzieki
Toscaniniemu udalo mu sie przetrwac wojne w Szwajcarii, cala jednak
rodzina zginela w Holocauscie.

Powojenna kariera nie byla blyskawiczna. Wprawdzie juz w 1946 roku Solti
objal kierownictwo opery w Monachium, a pozniej innych scen operowych w
Niemczech wlaczajac Frankfurt, jednak nie byla to kariera miedzynarodowa
na skale, powiedzmy, Karajana czy Furtwanglera. Przelomem okazalo sie
nagranie calosci wagnerowskiej tetralogii "Pierscien Nibelunga" dokonane
w ciagu 8 lat, 1958-1965 w Wiedniu silami Wiener Philharmoniker i
wybitnych solistow takich jak Kirsten Flagstad, Birgit Nilsson, Wolfgang
Windgassen. Bylo to pierwsze takie przedsiewziecie w historii
dyskografii swiatowej i przynioslo malo wczesniej znanemu dyrygentowi
nagrode "Grammy" i uznanie w skali tym razem uniwersalnej. Po pierwszej
tej nagrodzie przyszlo jeszcze 31 nastepnych -- Solti byl najczesciej
nagradzanym muzykiem w dziedzinie muzyki powaznej. Co wazniejsze,
nagranie "Ringu" bylo niezwyklym sukcesem od strony artystycznej i do
dzis, mimo postepu w technice nagran, stanowi wzorzec, do ktorego zawsze
mozna powrocic.

Kariera Soltiego zaczela sie wiec pozno, ale mimo to byla godna uwagi. W
latach 1961-1971 byl dyrektorem artystycznym londynskiej Covent Garden,
ktory to okres krytycy zgodnie okreslaja jako zloty wiek tej opery. W
uznaniu zaslug otrzymal obywatelstwo brytyjskie, a w 1972 roku rowniez i
tytul szlachecki. W tym samym czasie opuscil Londyn i przeniosl sie za
ocean, aby objac kierownictwo Chicago Symphony, osieroconej pare lat
wczesniej przez innego wielkiego Wegra, Fritza Reinera.

Okres pracy w Chicago byl najbardziej plodny w dziedzinie zarowno nagran
jak i koncertow i trwal ponad 20 lat. W 1991 roku Solti pozostawil te
orkiestre Danielowi Barenboimowi pozostawszy dyrygentem goscinnym. Nie
byl to jednak koniec jego dzialanosci muzycznej - sily zarowno umyslowe
jak i fizyczne sluzyly mu szczesliwie do konca dlugiego zycia.

Pora wiec zastanowic sie na koniec nad rodzajem uprawianej przez
Soltiego muzyki. Jego najwiekszym osiagnieciem pozostanie zapewne
nagranie "Pierscienia". Jak trudne i skomplikowane bylo to
przedsiewziecie, ile wymagalo przygotowan, pracy, uporu, mozna
przeczytac w ksiazce Johna Culshawa, producenta tego nagrania: "Ring
Resounding" (New York: Viking Press, 1967). Firma Decca, ktora nagrania
dokonala, postawila na nieznanego niemal muzyka, czyjego jedynym
wczesniejszym nagraniem byla plyta, jesli dobrze pamietam, z uwerturami
Franza von Suppe'go, a wiec nie najbardziej wazki rodzaj muzyki. Bardzo
to byla szczesliwa decyzja.

Pozniejsze nagrania Soltiego nie pozostawialy na mnie specjalnie
glebokich wrazen. W ostatnich zas latach to, co slyszalem, bylo mocno
niepokojace. W polowie lat 80-tych nagral "Wesele Figara" Mozarta, byc
moze najlepsza opere kiedykolwiek skomponowana. W nagraniu byly same
gwiazdy, orkiestra rowniez najwyzszego lotu, a calosc byla -- po prostu
-- niedobra. Najlepiej byc moze podsumowuje ten okres dzialalnosci
Soltiego Tim Page w "The Washington Post":


     Toward the end, Solti occasionally seemed to be descending
     into self-parody; there were times when he didn't play the
     pieces on his programs so much as conquer them. A 1994
     rendition of Wagner's Overture to "Die Meistersinger" began
     with a good solid mezzo-forte chord that was already louder
     than most orchestras at full volume -- and it only got
     louder. The strings surged, the brass blared, the strings
     surged some more, and the brass blared harder. It was as if
     the orchestra had fallen into an Olympian musical game of
     "Can You Top This?"


A jednak ci, ktorzy sluchali go na zywo (ja osobiscie nigdy) przyznawali
mu ogromna zarliwosc w przezywaniu muzyki, niemal czar.


RIP


Oparte po czesci na nekrologach Soltiego z "The Washington Post" piora
Tima Page'a i C. Petera Andrewsa z 6 i 7 wrzesnia 1997.

________________________________________________________________________
 
Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie
zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej
"Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego
.

Redakcja "Spojrzen": [email protected], oraz
                     [email protected]
 
Archiwa: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz
           
Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek)
                   [email protected] (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Kazde powielanie wymaga
zgody redakcji i autora danego tekstu.
 
_____________________________koniec numeru 157__________________________