________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| ________________________________________________________________________ Sobota, 17.05.1997 ISSN 1067-4020 nr 150 ________________________________________________________________________ W numerze: Tadeusz K. Gierymski - Smierc i pogrzeb Marszalka Ted Morawski - Wladyslaw kardynal Rubin Izabella Wroblewska - Co dalej z Piwnica pod Baranami? Mieczyslaw Zajac - Paul Sacher Beata Kupiec - Czarnohora Katarzyna Zajac - Sztynort ________________________________________________________________________ Tadeusz K. GierymskiSMIERC I POGRZEB MARSZALKA ========================== Wiadomo jest, ze Wieniawa oddany byl swemu Komendantowi i w ogien by dla niego skoczyl, a on mial dla Wieniawy specjalnie cieply kacik w swym sercu. Po czesci wiec dlatego opieram to sprawozdanie o smierci Marszalka na biografii Wieniawy. Pisze Tadeusz Wittlin ("Szabla i Kon", Polska Fundacja Kulturalna Londyn 1996): W roku 1935 stan zdrowia Marszalka pogarszal sie z tygodnia na tydzien. Na poczatku maja Pilsudski nie mial sily by sie z lozka podniesc, a nawet by lyzke przy jedzeniu utrzymac. Szklanka wypadala mu z reki. Nie wymowka dyplomatyczna, a smutna prawda bylo wytlumaczenie dane Pierre Lavalowi, ministrowi zagranicznemu Francji, ze Marszalek byl zbyt chory by go przyjac. Laval zjawil sie oficjalnie w Warszawie 10 maja przejazdem do Moskwy, gdzie mial omawiac podpisany przez Francje ze Zwiazkiem Sowieckim pakt o wzajemnej pomocy, pakt, ktory tak bardzo niepokoil i gniewal Pilsudkiego. Nastepnego dnia czul sie Pilsudski lepiej i Wieniawa myslal, ze jego wizyta moglaby Mu pomoc. - Posiedze, poopowiadam facecji, moze choc na chwile o chorobie zapomni, mowil pani Pilsudskiej. Tegoz dnia zatelefonowal do Wieniawy kapitan Mieczyslaw Lepecki, adiutant Marszalka, zapraszajac na wizyte, i tak zawiadomil chorego o jego obecnosci: - Przyszedl Wieniawa, panie Marszalku. Czy moze wejsc? Wittlin uwaza, ze ta nieprzepisowa forma anonsu kapitan Lepecki staral sie przebic mroki juz otaczajace swiadomosc Marszalka. Pilsudski spojrzal na mowiacego niewidzacymi oczyma i nic nie odrzekl. Lepecki powtorzyl pytanie. Dopiero wtedy oczy Marszalka zablysly, a na wyblaklej twarzy ukazal sie usmiech. - Wieniawa ...- wyszeptal Marszalek. Oficer uznal to za wystarczajace, by wpuscic przybylego. Wieniawa wszedl niby na wesolo, lecz widok zmienionego wygladu Komendanta wywarl na nim tak wstrzasajace wrazenie, ze nawet wymuszony humor zamarl w nim i zacisnal gardlo. Dlugoszowski ujrzal juz tylko cien ukochanego wodza. W oczach Wieniawy adiutant wyczytal rozpacz. Pilsudski spojrzal na wchodzacego jak gdyby go nie poznawal, lecz po dluzszej chwili rozjasnil twarz i wyszeptal: - Wieniawa... Dlugoszowski zebral sie w sobie, stuknal obcasami az zadzwieczaly ostrogi, zdobyl sie na usmiech i odrzekl jasnym glosem sluzbiscie, jak za dawnych czasow: - Tak jest, Komendancie. Pilsudski zaczal nerwowo mowic o kims trzecim, kogo nie znosil. - Pan Marszalek wciaz mysli o Lavalu i Francuzach - wyjasnil Wieniawie adiutant. - No tak, wlasnie - przytaknal Pilsudski i dodal - o tej waszej Polsce. Wieniawa, ktory tymczasem opanowal sie calkowicie, powiedzial: - Nie trzeba, Komendancie, o nic sie martwic. Juz tam nimi Beck sie zajmie. On pewno juz Komendantowi wszystko meldowal. Pilsudski wyraznie zachowal pelna swiadomosc umyslu, gdyz chociaz poruszyl sie z trudem, odrzekl: - Tak, meldowal. To przeciez jego obowiazek. Pisze Wittlin, ze przez niemal godzine Wieniawa "gadal swoje bzdurki", opowiadal "cos wesolego", a Pilsudski, choc lezal bez ruchu, widocznie slyszal i rozumial swego najblizszego zolnierza, "gdyz usmiechal sie". Osunela mu sie glowa i adiutant poprawil mu poduszke. Wieczorem nastapil kryzys: krwotok z ust. Choremu podano lod do przelkniecia i srodek nasenny. 12 maja Piludski znow plul krwia. Stracil przytomnosc i w malignie klal Lavala i krzyczal na niego. Marszalkowa i obie corki nie odstepowaly od jego lozka. Godziny Pilsudskiego byly policzone. Lekarz poradzil sprowadzenie ksiedza, poslano wiec po ks. Wladyslawa Kornilowicza, a general Rouppert telefonowal do Skladkowskiego by spieszyl do Belwederu, co ten natychmiast uczynil. W pokoju zastal Wieniawe i Marszalkowa z corkami kleczace przy lozku. Pilsudski lezal przytomny i reka blogoslawil dzieci. Gdy przyszedl ksiadz Kornilowicz Pilsudski lezal z zamknietymi oczami i spokojna twarza. Wszyscy, oprocz ksiedza, wyszli z pokoju. O godzinie 8.45 wieczorem, 12 maja 1935 roku: Zalegla cisza. Tylko slychac swiszczacy oddech konajacego i szept modlitwy ksiedza. W pewnej chwili Marszalek szeroko otworzyl oczy, zakaszlal i podniosl reke do ust. Reka opadla. * * * 13 maja 1935 r., w jeden dzien po smierci Marszalka, dwu lekarzy dokonalo sekcji zwlok, wyjmujac wedlug Jego woli serce na pochowanie w Wilnie. W przeddzien pogrzebu tlumy oblegaly katedre i jej okolice, podobno czekajac nawet przez caly dzien by moc dostac sie do srodka, by pozegnac Marszalka. O drugiej w nocy katedre zamknieto. Uroczystosci pogrzebowe zaczely sie w piatek, 17 maja, msza swieta o dziesiatej rano, po ktorej szesciu generalow wynioslo trumne z katedry i ustawilo ja na armatniej lawecie, ustawialy sie poselstwa i delegacje, ktore tak wspominal nastepnego dnia Cat (Stanislaw Mackiewicz) w swoim wilenskim "Slowie": Na czele poselstw nadzwyczajnych, zmierzajacych ku wyjsciu, niedaleko za trumna, zwracal uwage premier pruski Goering o postaci tura, w zielonkawym mundurze, przepasany zielona wstega. Wsrod czlonkow delegacji wyrozniali sie Anglicy w szkarlatnych mundurach. Oczy wszystkich biegly za elegancka sylwetka marszalka Francji Petaina. Tlumy oblegaly ulice, ktorymi przechodzil dlugi kondukt od Katedry na Pole Mokotowskie, gdzie odbyc sie miala ostatnia defilada wojskowa. Pole Mokotowskie to wtedy ogromne, rowne blonia. Ustawiono trumne na miejscu gdzie zazwyczaj przyjmowal On defilady, okryto ja bialymi i czerwonymi atlasami i sztandarem z Orlem Bialym. Na lewo od trumny niebo bylo jasne, ale za nia i na prawo od niej zaczely zbierac sie chmury, skupiajace sie, pisal Cat, w sinoczarna kopule, przeszywana od czasu do czasu malymi blyskawicami. I oto przed ta trumna, a w kierunku tych czarnych chmur i blyskawic maszerowalo wojsko: poczty sztandarowe wszystkich pulkow armii, ktorej on dal zycie, ktora stworzyl. Jakby Bog chcial wskazac, ze po smierci Wodza czeka nas niepewnosc, ciemnosc, walki i burze. Szla generalicja, po niej kompanie i szwadrony pod dowodztwem generala Orlicz-Dreszera, reprezentacje wszystkich pulkow kawalerii pod dowodztwem Wieniawy. Szlo wojsko, ktore On tworzyc zaczal w malym mieszkanku przy ulicy Lobzowskiej w Krakowie, pierwszej siedziby Zwiazku Strzeleckiego, szlo w milczeniu, pod gluchy warkot bebnow ulokowanych blisko trumny przechodzila piechota, kawaleria, artyleria, przelatywaly nad polem samoloty, szli, szli i szli, w tej ostatniej defiladzie... Po skonczonej paradzie nakryta sztandarem trumne przeniesiono na lawete na platformie kolejowej, ulozono wience, zaciagnieto warte honorowa, i pociag z wolna ruszyl w droge do Krakowa. Zanim zapadla noc, ulewna i grzmotami rozbrzmiewajaca, widzial i tak Wieniawe zapamietal Jan Lechon: Kiedy Pilsudski umarl Wieniawa jechal na czele nocnego widmowego konduktu i wygladal tak, ze w oczach jego kazdy, nawet najbardziej przesmiewcy czytali owa grecka tragedie, ktora kryla sie dla naszego narodu w tej smierci. A nazajutrz, 18 maja 1935 r., przyjal zwloki na spoczynek Krakow, o ktorym tak wyrazil sie kiedys Marszalek: Krakow pamietajmy, nie jest tylko olbrzymia, czarowna, usidlajaca serce mogila wielkiego Narodu... Krakow jest wspolczesnym wielkim miastem i jedna ze stolic Polski. Wlasnie Krakow wyroznia sie miedzy innymi miastami naszemi tym, ze latwiej w nim bylo zawsze przeprowadzic wspolprace ludzi i stronnictw. Najmniej tutaj bylo wyklinan i stawiania poza nawias narodu, przypisywania sobie tylko przywileju milosci dla Ojczyzny i wylacznosci w wytyczonych przez siebie drogach ku zbawieniu. Tu, jak juz wspomnialem, organizowal Strzelca, z tego to przeciez miasta wyruszyla 6 sierpnia 1914 r. do boju 1 Kadrowa pod Jego dowodztwem. Oczekiwali nan przedstawiciele miasta, duchowienstwa i wojska gdy powoli wtoczyl sie na dworzec wagon zalobny z wyprostowanym jak struna przy trumnie Wieniawa z szabla na ramieniu. Znow wyniesli i na lawecie ustawili ja generalowie, straz honorowa z wydobytymi szablami zajela miejsca po obu jej stronach. Ruszyl orszak na Wawel. Po mszy sw. w Katedrze Wawelskiej wniesli generalowie trumne do Krypty sw. Leonarda, co zostalo uprzednio uzgodnione z arcybiskupem Adamem Sapieha, metropolita krakowskim. Zabrzmial wtedy "Zygmunt", ze wzgorza wawelskiego bily armaty sto-i-jedno-strzalowa salwe, odegrala orkiestra hymn i "Pierwsza Brygade". Tak zlozono na spoczynek wieczny jego cialo. A serce? Serce przelozono w Belwederze ze szklanej do srebrnej urny, uroczyscie, [...] w obecnosci wdowy i corek, Prezydenta Rzeczpospolitej oraz dwunastu osob, ktore podpisaly dokument: akt spelnienia ceremonii. Jednym z sygnatariuszy byl Dlugoszowski, by je do Wilna przewiezc i tam pochowac, pisze Wittlin. Przy lsniacej plycie z czarnego marmuru zawsze stala warta honorowa. 17 wrzesnia 1939 roku trzech zolnierzy z ostatniej warty nie posluchalo rozkazu oddania broni i zginelo od kul sowieckich, ktorych odpryski do dzis marmur zachowal. Czytalem, ze na wieczystej sa teraz warcie, pochowani blisko grobu serca Marszalka. W "Krzyzach i Mieczach" z 1946 roku tak suplikowal Kazimierz Wierzynski SERCE NA ROSSIE Serce, serce na Rossie, ktores tam usne/lo, By jeszcze jednym w ziemi ostrobramskiej ziarnem Obradzac, jak Mickiewicz, i trwac, jak Jagiello, Pod niebem prawd tak zywych, ze az legendarnem - Dzisiaj, gdy noc okrutna z wszystkich stron zapadla I od zachodu mroczy po wschod widnokre/gi, Odezwij sie/ w tym kraju, gdzie bla/dza/ widziadla I duchy dawnych czasow i dawnej pote/gi, Uderz glosno pod plyta/ i wyjdz mie/dzy ludzi I niezbe/dne zakle/cie w te/ noc straszna/ wymow: Niech nam sie/ swiat odnowi i w nim sie/ obudzi Serce wolnych Polakow i wolnych LItwinow. * * * tkg ________________________________________________________________________ Ted Morawski WLADYSLAW KARDYNAL RUBIN ======================== Wspomniano na "Papirusie": Nie wiem, a chetnie dowiedzialabym sie, czy po smierci [biskupa] Gawliny stanowisko (tytul?) Opiekuna Emigracji zostalo odnowione, czy tez razem z nim przestalo istniec. Watykan oficjalnie nadal utrzymywal duszpasterstwo nad emigracja polska. Przez dlugie lata obowiazek ten sprawowal Wladyslaw kardynal Rubin, tytularny biskup Serty (historyczne biskupstwo w Afryce). Ksiadz Rubin byl znany wiekszosci polskiej emigracji na swiecie jako biskup Rubin, gdyz kardynalem zostal mianowany dosc pozno. Ja go nazywam ksiedzem, gdyz jego kaplanstwo bylo sednem jego poslannictwa, a mnie osobiscie takim w pamieci na zawsze pozostanie. Ksiadz Rubin zostal jako mlody czlowiek wywieziony do Rosji przez bolszewikow po zajeciu wschodnich obszarow kraju w 1939 r. Wyjechal z Rosji z armia generala Andersa, ale czul powolanie do kaplanstwa. Przygotowanie i swiecenia kaplanskie otrzymal on i inni w ramach staran biskupa Gawliny. Zaraz po wojnie mlody ksiadz Rubin pelnil swe obowiazki duszpasterza wsrod Polakow w Bejrucie. Byl tam jeszcze jeden mlody ksiadz Zaorski, ktory tez przeszedl Rosje i razem z ksiedzem Rubinem przyjal swiecenia kaplanstwa. Seniorem w Bejrucie byl sedziwy uczony ksiadz Kamil Kantak, ktorego moze niektorzy z Panstwa pamietaja z wczesnych numerow Kultury paryskiej i z niektorych wydawnictw londynskich. Siedziba parafii polskich katolikow w Bejrucie byl wtedy tamtejszy kosciol francuski, ktory sila obecnosci tak wielu Polakow praktycznie zostal w tym okresie kosciolem polskim. Ja chodzilem do polskiej szkoly przez tylko jeden rok w swym zyciu, do pierwszej klasy wlasnie w Bejrucie. Katecheta byl ksiadz Rubin. On nas przygotowywal do pierwszej komunii i z jego rak ja przyjmowalem. Pamietam, ze sie balem jednej srogiej pani nauczycielki i pamietam niezwykla lagodnosc i wesola dobroc ksiedza Rubina. Wszystkie dzieci go bardzo lubily. Ksiadz Rubin byl fizycznie bardzo przystojnym brunetem, ktory mial niezwykly dar lagodnej pogody i przychylnosci w podejsciu do ludzi. Osrodki polskie w Libanie zostaly w wiekszosci zlikwidowane w 1949 r. Przewazajaca ilosc osob wyjechala angielskimi transportami morskimi do Anglii, choc sporo osob wybralo inne kraje anglojezyczne, jak Kanada, Australia, czy Nowa Zelandia. Ksieza Rubin i Zaorski zostali skierowani przez wladze koscielne do Rzymu na dalsze studia. Po ukonczeniu swoich nauk ksiadz Zaorski zostal wyslany do Polski. Odzwiedzil nas w Stanach w latach 70-tych. Byl wowczas wikarym gdzies na Pomorzu. Ksiedza Rubina zatrzymano w Watykanie, gdzie mu przydzielano coraz bardziej wazne obowiazki, az zostal biskupem i formalnym opiekunem duchowym polskiej emigracji. Pisalismy do siebie regularnie. Byl pod tym wzgledem niestrudzony. Prosze zwazyc, ze pisal do mej babci, matki, siostry, mnie i wiem na pewno, ze takze do swych bylych parafian na calym swiecie. Pisal bardzo osobiscie i przyjacielsko. Goscil u siebie w palacyku biskupim swych znajomych pielgrzymow, gdy Rzym odwiedzali z roznych zakatkow swiata. Pamietam, jak moja siostra byla zachwycona Rzymem, ktory jej pokazal podczas jej wizyty turystycznej w latach 50-tych. Zawsze nas odwiedzal, gdy bywal w Nowym Jorku. Wspomne zdarzenie, gdy nas raz poprosil o pokazanie miasta. Wybralem na posilek restauracje z dobrym oszklonym widokiem na szczycie Tishman Building (tzw. Three Sixes - 666 5th Ave.) Uprzednio dokonalem rezerwacji i bylem w marynarce pod krawatem. Ksiadz (juz biskup) Rubin ubral sie po "cywilnemu" bez ksiezowego kolnierzyka i bez marynarki (NYC czasem w lecie lubi rywalizowac w pogodzie z sercem Kongo). Wjezdzamy winda, zglaszam rezerwacje, a uprzejmy glownodowodzacy lokalem z usmiechem ubolewa, iz trzeba tu miec na sobie krawat i marynarke. Zacheca, by sobie gosc na czas pobytu wybral z kompletow, ktore lokal swym gosciom pozycza. Mnie w piety poszlo, ze nie przewidzialem, a ksiadz sie rozesmial i serdecznie przeprosil, ze nie skorzysta i pojdziemy gdzie indziej, bo woli dzis troche mniej formalnie czas spedzic. Z jego wyboru jedlismy "hot dogi" na laweczce wsrod spacerowiczow w Central Parku. Opisuje raczej osobiste aspekty powiazan ksiedza Rubina z jego znajomymi. Prawda, ze odbywalo sie to w jego "wolnym" czasie. Bardziej istotne byly jego formalne obowiazki i pelnomocnictwa jako duszpasterza emigracji. Nie znam tychze dokladnie, ale wspomne kilka spraw, o ktorych wiem, ze sie nimi wsrod innych zajmowal. Trzeba pamietac, ze mimo praktycznej rzeczywistosci episkopatu polskiego w Polsce owczesnych rzadow, istniala legalistyczna sprawa autentycznego rodowodu rzadu warszawskiego vis a vis roszczen i stanowiska Polakow nie tylko na emigracji. Pewne aspekty ciaglosci instytucjonalnej polskiej panstwowosci w Londynie mogly sie wielu wydawac jakims legalistycznym mitem, ale Watykan takie drobnostki traktuje powaznie. Duszpasterstwo polskiej emigracji mialo wiec pewne mniej lub bardziej formalne obowiazki dyplomatyczne wzgledem polskiego Londynu. Jest tez sporo istotnych obowiazkow wzgledem wiernych, ktorzy zostali rozrzuceni po swiecie i oderwani od kontaktow z kosciolem tradycji polskich, do ktorych byli przywiazani. Nalezy przeciwdzialac mozliwemu zniecheceniu tych ludzi. Nie kazdy z wiernych ma silna wiare, a Kosciol winien sluzyc wsparciem i pomoca. W ramach takiego spojrzenia duszpasterstwo polskiej emigracji ma pewien autorytet jako instytucja Watykanu (nie episkopatu polskiego). Z tej pozycji moze wystepowac do biskupow diecezji na calym swiecie w szczegolnych troskach o dobro Polakow w ich parafiach. Czasem lokalni proboszcze, a nawet biskupi, moga nie docenic wagi specyficznych potrzeb swych polskich wiernych. (Jako dosc stary przyklad krancowo drastycznego nieporozumienia mozna wskazac powstanie Polskiego Narodowego Kosciola Katolickiego w Stanach). Trzeci teren obowiazkow duszpasterstwa polskiej emigracji to moze byc zagadnienie ksiezy polskich na obczyznie, ktorzy znajduja sie w roli "wolnego strzelca". Nie chodzi tu o tych duchownych, ktorzy z polecania swego biskupa zostaja przeniesieni do dyspozycji biskupa diecezji w innym kraju w rezultacie spelnionej prosby docelowej diecezji czy zakonu. Chodzi o duchownych, ktorzy z roznych przyczyn na wlasna reke przemieszczaja sie do innego kraju. Nie mam tez na mysli zlej woli czy nieposluszenstwa wsrod wszystkich takich duchownych. Zdarzaja sie jednak sytuacje, gdy polski duchowny rozwija za granica calkiem zbozna i nawet pozyteczna aktywnosc nie tylko bez zgody, porozumienia, ale nawet wiedzy miejscowych struktur koscielnych. Czasem nawet zadne koscielne wladze w Polsce nie wiedza, co on czyni. Znam wypadki, gdzie takie dzialania podporzadkowaly sie wplywom duszpasterstwa polskiej emigracji i wynikla szczesliwa koordynacja z miejscowymi instytucjami koscielnymi. Nie zawsze tak bywa, nie zawsze tak bywa w pore. Piekne przyklady dzialalnosci ksiezy mniej lub bardziej na wlasna reke to powstanie Centrum Slowianskiego w Nowym Jorku i zbudowanie sanktuarium Matki Boskiej Czestochowskiej w Doylestown, PA. Dzis podziwiamy, ale trudnosci byly. Sp. Wladyslaw kardynal Rubin pod koniec swego zycia dlugo i bolesnie chorowal. Ta choroba odebrala polskiej emigracji wiele dobrego, ktore ten bardzo zdolny czlowiek mogl wykonac. Na ostatni list w latach 80-tych otrzymalem od jego sekretarza wiadomosc o jego smierci. Nie mam pewnosci, moze ktos potwierdzi lub skoryguje, ale zdaje mi sie, ze obowiazki podjal biskup Szczepan Wesoly. Ted Morawski ________________________________________________________________________ Izabella Wroblewska CO DALEJ Z PIWNICA POD BARANAMI? ================================ Po pogrzebie Piotra Skrzyneckiego prasa poinformowala o komunikacie Tajnej Rady Kabaretu "Piwnica pod Baranami", rozwiazujacej slynny krakowski kabaret. Wielu jego tworcow nie zgodzilo sie z tym, uznajac te decyzje za przedwczesna i nie skonsultowana. Pikanterii calej sprawie dodawal fakt, ze "Tajna Rade", podpisana pod komunikatem, tworzyl przeciez sam Piotr Skrzynecki. Teraz w tej roli wystapil Piotr Ferster, od 25 lat pelniacy funkcje dyrektora i menadzera kabaretu. Oto co powiedzial Piotr Ferster w wywiadzie dla krakowskiego "Dziennika Polskiego" w piatek 9 maja br. Z Piotrem Fersterem rozmawial Waclaw Krupinski, rowniez zwiazany z Piwnica. * * * WK : 1 lipca ma sie odbyc w Teatrze im. Slowackiego uroczysty koncert poswiecony Piotrowi Skrzyneckiemu. Kto w nim wystapi? PF : W scenariuszu napisano, ze cala Piwnica pod Baranami, a jak rzeczywiscie bedzie, nie potrafie powiedziec... Moze juz nie jestem dyrektorem... To, co sie tu dzieje od wczoraj, stawia wiele spraw pod znakiem zapytania. WK : Kontrowersje wywolal komunikat Tajnej Rady "Piwnicy pod Baranami", ze "w zwiazku ze smiercia Piotra Skrzyneckiego, z dniem 6 maja 1997 roku Kabaret Piwnica pod Baranami zakonczyl swoja dzialalnosc". Ten komunikat sam podpisales, a przeciez wiadomo, ze Tajna Rada to byl sam Piotr Skrzynecki. PF : Uznalem, ze 25 lat spedzonych z Piotrem - dnie i noce, piec wielkich jubileuszy, wyjazdy zagraniczne i niemal codzienny bliski kontakt - mnie do tego upowaznilo. A Tajna Rada? Nieraz podpisywalismy tak nasze komunikaty, nieraz mialy wplyw na nie i inne osoby, ale zgadzam sie - Tajna Rada to cos, co nigdy nie istnialo, albo inaczej - to byl Piotr i ci, ktorzy akurat byli kolo niego. Ja bylem stale przez 25 lat. WK : Czy konsultowales decyzje o zamknieciu kabaretu? PF : Tak, choc naturalnie nie ze wszystkimi, bo to bylo nierealne. Rozmawialem z wiekszoscia sposrod tych, z ktorych zdaniem liczyl sie Piotr Skrzynecki... Nazwisk nie chce wymieniac... WK : To ja wymienie... - dr Janina Garycka, wspoltworczyni kabaretu; z nia nie rozmawiales, jest zaskoczona, oburzona... PF : Janina byla w ostatnim czasie pod ochrona, jest chora... WK : Jan Kanty Pawluskiewicz, Zbigniew Raj - tez sa zaskoczeni... PF : Zaskoczenie wynika z niezrozumienia moich intencji. Generalnie chodzilo mi o to, zeby uprzedzic wszelkie dzialania, a docieraly do mnie wiesci o tworzacych sie grupkach, podgrupkach... Uznalem, ze moim zadaniem jest zablokowanie powstania czterech kabaretow "Piwnica pod Baranami". O. Na przyklad dostalem telegram :"Ludzie, czy wyscie zwariowali? Piwnica ma trwac, a nastepca Piotra ma byc Mietek Swiecicki". Czy ja moge do tego dopuscic? Nie, to byl kabaret Piotra Skrzyneckiego. Fakt, nie rozmawialem ze wszystkimi, ale na przyklad od Ani Szalapak slyszalem, ze nie moze istniec kabaret bez Piotra, podobnie od Zygmunta Koniecznego, Grzegorza Turnaua, Jacka Wojcickiego, Kazia Madeja, Marka Paculy ... WK : Ale jednak czesc osob jest wzburzona, ze podjales decyzje bez konsultacji ... PF : Mialem zwolac zebranie wszystkich czlonkow kabaretu jeszcze przed pogrzebem? To cala ta awantura by sie przetoczyla jeszcze przed pozegnaniem Piotra. WK : Nie bales sie tej decyzji? PF : Bylo to ogromnie trudne, wszak cale dorosle zycie spedzilem z kabaretem. Ale po to Piotr uczynil mnie kiedys dyrektorem, bym teraz nie bal sie decyzji. A to wlasnie dyrekcja jest od tego. Nie artysci. A zebrania w ich gronie to ja nie jeden raz przezylem, i wiem, do czego one prowadzily. Tylko wtedy byl z nami Piotr i on rozstrzygal. WK : Bo odzywaly sie ambicje, animozje, zawisci ... PF : Na przyklad o to, kto ma spiewac dwie, a kto trzy piosenki. A teraz kto mialby decydowac? Wiem od Piotra, przed kim mam chronic kabaret. Zatem chronie. Teraz artysci musza zaczac dzialac na wlasny rachunek. Ja na pewno nie chcialem uniemozliwic im dalszej tworczej aktywnosci, a jedynie uswiadomic, ze cos sie nieodwracalnie skonczylo. WK : Od osob, z ktorymi rozmawialem, wiem jedno: Piotr nie zostawil testamentu, nie wskazal nastepcy... Ale tez wiele osob odczytuje intencje Piotra, ze on by chcial dalszego istnienia kabaretu. PF : Nie jestem o tym przekonany. Piotr tylko nie powiedzial, ze nalezy ten kabaret zamknac. Natomiast walczyl przez ostatnie kilka lat z grupkami, ktore pojawialy sie w roznych miejscach Polski jako Piwnica pod Baranami, mimo, ze bez Piotra, ani bez jego zgody. Teraz nie ma Piotra i nie moze istniec jego kabaret. Natomiast miejsce musi zyc. To tylko kwestia znalezienia odpowiedniej formuly. Niech odbywaja sie recitale, nowe spektakle, wieczory piosenek, np. zawsze w ostatnia sobote miesiaca rewia piosenek, bez konferansjera, bez honorariow, a dochod bylby przeznaczony na utrzymanie lokalu... WK : Np. Piwnicy pod Baranami im. Piotra Skrzyneckiego, co pojawilo sie w liscie pozegnalnym redaktora Jerzego Turowicza? PF : Alez jak najbardziej. Tylko zauwaz, Turowicz nie napisal 'kabaret im. Piotra Skrzyneckiego', tylko 'Piwnica'. A to nie to samo. Piwnica to byl caly krag ludzi: artystow, ale i adwokatow, lekarzy, dziennikarzy, architektow ... WK : To moze powinienes swa decyzje skonsultowac z Towarzystwem Przyjaciol Piwnicy pod Baranami? PF : Uwazam, ze nie. To bylo Towarzystwo Przyjaciol Piwnicy, a nie kabaretu. Ono sie na pewno musi zebrac, zastanowic, co dalej, jak utrzymac to miejsce, za jakie fundusze ... WK : A Ty jak to widzisz ? PF : Nie wiem. Mysle, ze bedzie to nadal miejsce wystepow artystow Piwnicy pod Baranami. Na pewno natomiast nalezalo - jak to ktos nazwal - symbolicznie zdjac pewien szyld, aby uchronic go przed dowolna etykietka, bo nikt nie ma prawa gdziekolwiek wystapic jako Kabaret Piwnica pod Baranami. Podjalem te decyzje, by nikt nie rozmienil na drobne tego, czego Piotr dokonal przez 41 lat, by nie zamienilo sie to w szmire, tandete, w chalture... A granica jest bardzo cienka. I nawet sami artysci jej nie widza. Ja nigdy nie stalem na scenie, patrzylem zza kulis. A stamtad wszystko widac. Pada teraz argument, ze jest tylu mlodych zdolnych, ze nie mozna ich tak zostawic. Ale kto ma sie nimi zajac ? Piotr poswiecal im cale godziny, podpowiadal, uczyl... Kto po nim? To, ze nie wychowal nastepcy, nie wyznaczyl, swiadczy o tym, ze takiego nie widzial. WK : Pojawia sie i argument, ze przeciez w ostatnich latach Piotr Skrzynecki juz nie mial tyle czasu, sil, chorowal ... PF : Ale byl, planowal, czuwal... Ostatnie wyjazdy do Sztokholmu, Ameryki tez precyzyjnie on ustawil... WK : Wyobrazasz sobie, ze bedziesz nadal pracowal w Piwnicy ? PF : Nie wiem, kabaretu nie ma ... Pewnie sie odbedzie zebranie juz poza mna, moze glosowanie... WK : A moze dwa, trzy zebrania roznych grup? I oto wbrew Twoim intencjom zaczna istniec rozne zespoly odwolujace sie do tradycji kabaretu Piotra Skrzyneckiego? PF : Mam nadzieje, ze tak sie nie stanie. Swa decyzja temu wlasnie chcialem zapobiec. WK : Zakonczmy metafizycznie: jak sadzisz, gdy za iles tam lat spotkasz sie z Piotrem Skrzyneckim juz po tej drugiej stronie, pochwali Twoja decyzje? PF : Jestem o tym przekonany. Znalem Piotra bardzo dobrze. WK : To czemu osoby, ktore znaly Piotra jeszcze dluzej, jak pani Garycka, twierdza, ze Piotr takiej decyzji by nie akceptowal? PF : Trudno mi powiedziec ... * * * W ostatnich dniach doszlo do pierwszych spotkan Piotra Ferstera z artystami Piwnicy. * * * Noc w noc - calymi latami Sen w dzien gdy ranek za nami Czas w nas stukal jak zegar Nie wiedzial nikt co nam odmierzal Bo to wszystko przeciez mialo trwac najwyzej piec lat, a moze mniej A to wszystko przeciez mialo trwac najwyzej piec lat Choc sie zmienil caly swiat - jestesmy! Zawiruje jeszcze raz - bedziemy, bedziemy! Nut w brod kazdy wyspiewal, Slow mow sto wypowiedzial W czas zly i niepogode smiech, smiech szedl z nami w droge. Choc to wszystko przeciez mialo trwac najwyzej piec lat, a moze mniej Piotrze! Choc to wszystko przeciez mialo trwac najwyzej piec lat Choc sie zmienil caly swiat - jestesmy! Zawiruje jeszcze raz - bedziemy! Dzis - Piotr - gdy Ciebie nie ma Piesn te wznosimy do nieba Trwaj tam i czuwaj nad nami Noc w noc uslana gwiazdami A to wszystko przeciez mialo trwac Najwyzej piec lat - a moze mniej Piotrze ... A to wszystko przeciez mialo trwac najwyzej piec lat Choc sie zmienil caly swiat - Jestesmy! Zawiruje jeszcze raz - Bedziemy! slowa i muzyka: Zbigniew Preisner ------- Izabella ________________________________________________________________________ Mieczyslaw Zajac PAUL SACHER =========== Po raz drugi w swojej historii krakowska Akademia Muzyczna przyznala zaszczytny tytul doktora honoris causa. Pierwszym laureatem byl nie tak dawno Krzysztof Penderecki. Drugim niedawno - maestro Paul Sacher. Legendarny dyrygent znany jest tez jako najwiekszy mecenas artystow XX wieku, m.inn. Igora Strawinskiego, Beli Bartoka, Arthura Honeggera, Benjamina Brittena, czy tez Witolda Lutoslawskiego. Jest rowniez zalozycielem fundacji swego imienia z najbogatszym na swiecie archiwum muzyki XX wieku. W Krakowie goscil na zaproszenie Katedry Interpretacji Muzyki Wspolczesnej Akademii Muzycznej, kierowanej przez Adama Kaczynskiego. W auli Akademii Muzycznej, zwanej w Krakowie po prostu Florianka, panowal nastroj wyjatkowo uroczysty. Paul Sacher, otoczony przez czlonkow senatu uczelni w tradycyjnych strojach, zasiadl po prawej stronie rektora - Marka Stachowskiego. Po odegraniu hymnow Polski i Szwajcarii, a takze po wykonaniu przez chor Akademii Muzycznej Gaudeamus igitur, glos zabral prof. Adam Walacinski. W pieknej laudacji promocyjnej przyblizyl zebranym niezwykla postac Paula Sachera. Nalezy w tym miejscu przypomniec, ze honorowy doktorat przyznany mu przez krakowska Akademie jest juz siodmym w jego dlugim zyciu. Otrzymal go z rak rektora Marka Stachowskiego. Po uroczystym wreczeniu doktoratu Paul Sacher przypomnial swojego przyjaciela Moje mysli z wielkim wzruszeniem wracaja do Witolda Lutoslawskiego, wielkiego kompozytora, mojego przyjaciela, szlachetnego czlowieka. Skomponowal dla mnie "Koncert podwojny na oboj i harfe", a potem "Lancuch 2". Napisal tez Wariacje Sacherowska na zamowienie Mscislawa Rostropowicza z okazji moich 70-tych urodzin. Ten ostatni utwor - przelozone na jezyk muzyki nazwisko Sacher - uslyszelismy w wykonaniu wiolonczelistki Doroty Imielowskiej na krotkim koncercie po oficjalnej uroczystosci. Natomiast wieczorem Capella Cracoviensis pod batuta Stanislawa Galonskiego przypomniala w obecnosci mistrza dwa kolejne dziela jemu dedykowane: II Symfonie Arthura Honeggera i wspomniany przeze mnie wyzej "Koncert podwojny na oboj i harfe" Witolda Lutoslawskiego. Wielki dyrygent, ktory jako pierwszy wykonal 21 stycznia 1937 roku z bazylejska orkiestra kameralna "Muzyke na instrumenty strunowe, perkusje i celeste" Beli Bartoka, zwykl byl mawiac, ze "sztuka wymaga namietnosci". Przez cale swoje zycie sluzyl muzyce miloscia i oddaniem. Krytycy podkreslaja, ze nigdy nie dazyl do jakiejs specjalizacji. Jego filozofia zyciowa byla konstatacja, ze zamkniecie sie w sferze jednej epoki czy tez jednego stylu ogranicza wrazliwosc i horyzonty. Mial tu na mysli zarowno artystow jak i odbiorcow sztuki, a wiec nas wszystkich. Co ciekawe, on sam, jakby na przekor, kultywowal repertuar, ktory inni zaniedbywali: z jednej strony muzyke dawna, a z drugiej tworczosc kompozytorow XX wieku od Strawinskiego do Lutoslawskiego. Mietek ________________________________________________________________________ Beata Kupiec CZARNOHORA ========== Ostatnio dopadly mnie wspominki z pierwszej po wojnie krakowskiej (moze nawet ogolnopolskiej) wyprawy w Karpaty Wschodnie. Nigdy nie mialam okazji by je opisac, a wspomnienia te wciaz trzymaja sie niezle glownie dzieki opowiesciom imprezowym. Nie jestem pewna tak do konca, czy byla ona na pewno pierwsza, ale na tamte tereny dostep dla Polakow byl zawsze ograniczony przez ca. 50 lat. Rok byl 1990, Ukraina ciagle w ZSRR, a i lato bylo piekne tego roku. Wyjazd organizowany byl przez Studenckie Kolo Przewodnikow Gorskich. Cel: przechadzanie sie po glownym pasmie Czarnohory, wylezienie na Howerle oraz zobaczenie prawdziwego Hucula (prawdziwego, bo podobno, jak pisala nieodzalowana Agnieszka Osiecka, kazdy krakowiak Hucula ma pod skora). Zaczelo sie wszystko b. obiecujaco bo juz na dworcu we Stanislawowie wylezlismy z pociagu wprost na Hucula stojacego sobie ot tak na peronie i pykajacego fajeczke. Jak gdyby zszedl z ilustracji do "Na Wysokiej Poloninie"... Po emocjonujacych doswiadczniach z zelaznymi drogami drogiego sasiada pierwsza noc spedzilismy na kamieniach dworca w Worochcie kontemplujac dobrodziejstwa czasu moskiewskiego, wedlug ktorego chodzily wszystkie pociagi - nawet te lokalne... Oczywiscie wladze ludowe ukochanego sasiedztwa nie puscily nas tak samopas - dostalismy tzw. przewodnika, Dime, ktory co prawda odsluzyl swoje na pustyni Gobi, ale w Czarnohorze nigdy nie byl... Dla jakiej instytucji pracowal, o to nikt z nas sie nie dopytywal. Pozwolenie na wlezienie do Czarnohorskiego parku bylo, Dima byl, a nas naczalstwo w budce nie puscilo, kazalo wracac do Stanislawowa i skladac tam jeszcze jakies podania. A nie daj Boze, zebysmy sie gdzies w pograniczych okolicach platali... Dima mial jednak swoje sposoby - wycofalismy sie grzecznie z pola widzenia, przelezlismy przez kolczaste ogrodzenie (co z 30 kg worami bylo sztuka) i taplajac sie w paskudnych gesto zarosnietych mokradlach wyszlismy na szlaki wiodace pod Howerle. W mapy bylismy dobrze wyposazeni, chociaz niczego aktualnego i dokladnego nie mozna bylo dostac. Jak sie pozniej okazalo, przedwojenna polska topografia tych terenow nie raz uratowala nas przed zbladzeniem. Przed noclegiem u stop kotla pod Howerla, po malej wspinaczce po skalkach strumienia splywajacego z kotla i drapaniu sie w rozowato-liliowych rododendronach, spedzilismy godziny w dzikosci i bujnosci, ktora nawet w srednia zatloczonych Tatrach Slowackich ciezko znalezc. No, moze w niektorych zakatkach Bieszczad, ale one w porownaniu z Czarnohora takie malutkie... Na drugi dzien po pokonaniu 500m roznicy poziomow znalezlismy sie na wymarzonej Howerli, z ktorej pomimo sredniej widocznosci roztaczala sie panorama, ktorej sie nie zapomina, no i ta wielkosc "lysych pagorow". Szalona czesc naszej wyprawy, na czele z panem Bronkiem - marynarzem z Limanowej, fanatykiem tych terenow, ktory chcial oddawac Niemcom Karkonosze za "nasza" czesc Karpat Wschodnich, przeleciala sie na Pietrosa (jeden z wieksiejszych szczytow) bez worow, a normalni ludzie udali sie w okolice Niesamowitego Jeziorka w celach wypoczynkowo- gastronomicznych. Niesamowite Jeziorko polozone w kotle polodowcowym ma to do siebie, ze jest b. cieple i na tej wysokosci (okolice 2000m) w odroznieniu od innych gorskich jezior nadaje sie do kapieli. Po wieczornych kulinarnych ekscesach (ja i moj gorski partner jestesmy bardzo wybredni i poki sie da probujemy utrzymywac sie na suszonych krakowskich, twardych zoltych i oryginalnych jajecznicach, wytwory polskiego przemyslu koncentratow spozywczych pozostawiajac na trudne konce) oraz podzieleniu kosodrzewiny na sektor zenski i meski udalismy sie z powrotem na gran poobserwowac zachod slonca na skalach Szpyci - wlasciwie jedynego bardziej skalistego kawalka Czarnohory. Nastepnego dnia cale towarzystwo udalo sie grania w kierunku slynnego wierzcholka Popa Iwana. Dzien zapowiadal sie slicznie, a skonczylo sie na maszerowaniu w chmurach, sniegu i uciekaniu przed piorunami i deszczem. Na grani jednak byly momenty przejasnien i naprawde fascynujacym bylo odkrycie zasiekow z pierwszej wojny swiatowej. Podobniez tedy bowiem przebiegala linia obrony Austriakow. Jakies paletajace sie pod nogami luski z mozdzierzy, naboi, a wszystko spowite w kwitnace rododendrony... Nb. wrocilam do polski z garscia nabojow z pierwszej wojny wygrzebanych z rozkopanej przy zrywce lasu ziemi - dobrze, ze przyjaciolom nie zachcialo sie sprawdzac naszych wielce nieapetycznych worow. Koniec koncow mokrzy i zli siedzielismy w namiotach nosa nie wystawiajac i czekajac kiedy bedzie mozna przebiec sie na Popa Iwana. Rozbilismy sie wsrod ruin polskiego schroniska, ktore splonelo przed wojna. Na szczycie Popa znajduja sie ruiny polskiego obserwatorium astronomicznego, ktorego budowe ukonczono w 1939, a ktore zostalo zaraz potem zniszczone przez Sowietow. Budynek ten posiada (a raczej posiadal) trzy kondygnacje nadziemne i dwie podziemne, a obserwatorium mialo byc raczej przykrywka dla dzialalnosci wojskowej, bo miejsce to niewatpliwie mialo znaczenie strategiczne. Kiedy dotarlismy na miejsce mimo, ze wchodit' bylo zaprieszczieno, opowiesci sie potwierdzily - jest to ciagle masywny budynek, a z detali pamietam olbrzymi cokol pod teleskop i zniszczone centralne ogrzewanie - przy czym niektore kaloryfery wygladaly calkiem calkiem... Jezeli poplatalam cos w kwestiach merytorycznych, to prosze mi wybaczyc, bo pamiec zawodzi, a moje ksiazkowe zbiory zostaly w Polsce i brak mi zrodel. O reszcie tj. Zabim, Prucie i Czeremoszu, Gorganach, Przeleczy Tatarskiej, zasiekach, polsko-rumunskiej granicy i Rafajlowej, kiedy indziej, jezeli chcecie oczywiscie o tym poczytac. Beata ________________________________________________________________________ Katarzyna Zajac SZTYNORT ======== Powoli zblizaja sie wakacje, a z nimi zaglowki, ogniska, wycieczki... Powrocmy na chwile do pieknych wakacyjnych zakatkow. Co dzieje sie tam dzisiaj, kiedy nie ma jeszcze sezonu ? W drugiej polowie sierpnia zeszlego roku wojazujac po Mazurach zajechalismy pewnego dnia do Sztynortu nad jeziorem Mamry. Jest to piekny zakatek. Wies wraz z przystania wodna polozona jest na terenie malowniczej Krainy Wielkich Jezior, z palacem z XVII wieku otoczonym pieknym parkiem. W parku rosna rozlozyste deby, lipy i buki, niektore w wieku dochodzacym do 300 lat. Na przystani zaglowki, w tym kilka pieknych jachtow niemieckich. Lasy rosnace nad brzegami jeziora Mamry, zwane niegdys Puszcza Sztynorska, od poczatku XV wieku nalezaly do Lehndorffow. Okolo 1554 roku w lasach tych powstala wies Sztynort. W 1570 roku zbudowano tu dwor, ktory zostal zniszczony podczas wojen szwedzkich. W koncu XVII wieku Lehndorffowie zbudowali w Sztynorcie rezydencje otoczona parkiem, glowna siedzibe rodu. Lehndorffowie, wywodzacy sie z polskiego Pomorza, nie zrywali zwiazkow z Polska. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli rodu, wszechstronnie wyksztalcony doradca elektora Fryderyka Wilhelma I - Ahaswer Lehndorff czesto goscil w Sztynorcie polskiego poete Morsztyna. Z kolei wnuk Ahaswera byl serdecznym przyjacielem biskupa Ignacego Krasickiego. Podczas II wojny swiatowej, w latach 1941-1944 w sztynorckim palacu miescila sie polowa kwatera ministra spraw zagranicznych Rzeszy Joachima von Ribbentropa. Ostatni wlasciciel Sztynortu, hrabia Henryk Lehndorff, byl adiutantem feldmarszalka F. von Bocka i razem z nim nalezal do grupy spiskowcow, ktora przygotowywala w 1944 roku zamach na Hitlera. Po nieudanym zamachu dokonanym, jak wiadomo, przez hrabiego Clausa Schenka von Stauffenberga, Lehndorffa aresztowano w Sztynorcie i we wrzesniu 1944 roku powieszono. Po wojnie w zabudowaniach dworskich powstal PGR. W lecie spotkani przez nas mieszkancy wsi twierdzili, ze kiedys byl on dobrze prosperujacy. W czasach Gierka pisano o nim duzo w gazetach, mowiono w radiu, a i pokazywano w telewizji. Dzis w Sztynorcie niestety bieda z nedza. Czesc mieszkancow dojezdza do pracy do Wegorzewa i ci sa w lepszej sytuacji. Jednak wiekszosc, to emeryci i rencisci, byli "pegeerowcy". Mlodzi, ktorym udalo sie znalezc prace w innych miejscowosciach zagladaja tu rzadko. Ci, ktorzy jeszcze nie zapracowali na "kuroniowke" podejmuja sie roznych zajec. Poznalismy m.in. osoby, ktore pracuja w lesie przy sadzonkach, czy prowadza wiejski sklep. W zeszlym tygodniu przeczytalam w "Czasie Krakowskim" reportaz o problemach jakie maja mieszkancy wsi w zwiazku z niewywiazywaniem sie z umowy przez austriackiego biznesmena, ktory zakupil wies z palacem. Austriak planowal rozbudowe Sztynortu jako osrodka turystycznego. W tym celu zobowiazal sie do wybudowania mieszkan dla kilkudziesieciu rodzin i przekwaterowania ich tam. Ostatnio przedstawione propozycje mieszkaniowe nie zadowolily jednak mieszkancow wsi. Nowy wlasciciel Sztynortu nie pali sie do inwestycji, do ktorych sie zobowiazal w umowie. Odremontowal na razie tylko pomost na przystani zeglarskiej. Palac, w ktorym miescil sie kiedys PGR stoi dzis nadal kompletnie zrujnowany. Mieszkancy sprzedanej wsi, nie czekajac na rozwoj sytuacji protestuja. Zapowiedzieli, ze przykuja sie lancuchami i nie pozwola sie ruszyc z domow. Kasia ________________________________________________________________________ Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego . Redakcja "Spojrzen": [email protected], oraz [email protected] Serwer WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek) [email protected] (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. _____________________________koniec numeru 150__________________________