_________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _________________________________________________________________________ Poniedzialek, 31.03.1997 ISSN 1067-4020 nr 143 _________________________________________________________________________ W numerze: Jan Lechon - Wielki Piatek Dabrowka Ujec - Obrzedy Wielkanocne Katarzyna Zajac - Przed Smigusem Ewa Berberyusz - Spowiedz. Wywiad z ks. Romanem Indrzejczykiem Izabella Wroblewska - Ferdynand Goetel Tadeusz K. Gierymski, Izabella Wroblewska - F. Goetel i Katyn, 1943 r. Jerzy Sadecki - Jak chce sie zyc, to trzeba duzo wytrzymac. Wywiad z kompozytorem Zbigniewem Preisnerem _________________________________________________________________________ [Od red. Przypominamy, ze "Spojrzenia" opieraja sie w wiekszosci na materialach listy dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej ostatniej do uzyskania od jej opiekuna, Tadeusza Gierymskiego - adres: [email protected]>] _________________________________________________________________________ Ted MorawskiJan Lechon WIELKI PIATEK ============= Kobieta, ktorej nie stac na kir i zaloby, Lecz z ktorej twarzy czytasz cala Meke Panska, Jak senna w Wielki Piatek idzie Swietojanska I dziecko wynedzniale prowadzi na Groby. I nagle zobaczyla: zamiast kwiatow - skala I nie pachna hiacynty, nie widzi przybrania, I wtedy ta kobieta kamienna zadrzala Ze moze po jej smierci nie byc zmartwychwstania. Lecz oto dzwiek przecudny splynal w cisze glucha, I z choru lekko zstapil aniol urodziwy I tej trupiej kobiecie powiedzial na ucho: "Im cud jest bardziej trudny, tym bardziej prawdziwy". _________________________________________________________________________ Dabrowka Ujec OBRZEDY WIELKANOCNE =================== Chcialabym przypomniec o paru tradycjach zwiazanych z tym wielkim swietem... Malgosia wspomniala niedawno na "Papirusie o palemkach sprzedawanych na krakowskim Rynku. Moja Mama bylaby chyba doskonala, stala klientka jednej z przekupek zarabiajacych wlasnie na recznie robionych palmach wielkacnocnych, bowiem zawsze, co roku, mielismy w domu oryginalna, pol-ludowa, cepliowska zdobycz... Co roku inna, co roku zatem nowy przybytek do kolekcji mojej rodzicielki... Stoja te palmy ciagle na tych samych miejscach... Pochowane w kacikach letnio-zimowa pora, wychodzily barwne i kolorowe na przywitanie wiosny... Tak jak pisanki i kraszanki, ktore wedrowaly do naszego domu z roznych stron Polski, a pozniej i swiata... I te wesolo-barwne, i te miesternie wykanczane, nasze kiczowato-dzieciece, z drewna, jako wydmuszki, zwykle jajka, ktore po latach grzechotaly swoim zasuszonym wnetrzem, wyklejane scinkami materialu, nicmi, oryginalne, niepowtarzalne i te z masowej produkcji fabrycznej... Slowem - nazbieralo sie tego przez lata sporo.... Skad sie jednak ten obrzed malowanego jajka w tradycji wielkanocnej bierze? Wydawaloby sie, ze jajko bylo juz w strozytnosci waznym elementem wierzen i symbolizowalo najprawdopodobniej zmartwychwstanie. Potwierdzaja to znaleziska w grobowcach beockich, gdzie odnajdywano na przyklad posazki Dionizosa z jajkiem w dloni, jako obietnicy powrotu do zycia. Bedace zatem symbolem zmartwychwstania, mozna chyba laczyc jajko rowniez z tradycjami zwycieskich walk wiosny i Slonca z zima i noca... Jajka znajdowano w grobach prehistorycznych, wkladano je w grobowce staroegipskie, do katakumb rzymskich, spozywano je w czasie ceremonii zalobnych, oddawano je w ofierze bogom podczas uroczystosci wiosennych. Chrzescijanie przyjeli je jako symbol zmartwychwstania Chrystusa porownujac akt wskrzeszenia Jezusa z grobu do otwarcia sie skorupki pisklecia... W tradycji zydowskiej pieczone jajko (betzah) podawane jest w czasie uczty paschalnej i symbolizuje ofiare skladana w wiosenne swieto w swiatyni jerozolimskiej... A teraz jeszcze pare slow o palmie, ktora bedac niejako symbolem Drzewa Zycia, tez zajmowala bardzo wazne miejsce w obrzedach i tradycjach wielu religii. Byla utozsamiana ze swiatlem, obfitoscia, sloncem, zyznoscia, szczesciem i niesmiertelnoscia... Galazki palmowe uzywane sa m.in. w pierwszym dniu zydowskiego Swieta Szalasow podczas zabaw i tancow... W chrzescijanstwie kojarzy sie palme glownie jako pamiatke wjazdu Jezusa do Jerozolimy, gdzie witany byl wlasnie galazkami z niej przygotowanymi... Jednak tradycja uzywania ich w celach blogoslawienia wywodzi sie zapewne jeszcze z czasow poganskich, kiedy to podczas ceremonii magicznych zamawiano pioruny, odwracano powodzie, swiecono ziemie czy proszono o powrot do zdrowia chorego bydla.. Wiele zwyczajow, jak na przyklad wysiewanie "zielonosci" typu pszenica, soczewica, siemie czy rzezucha (zielen - symbol zycia) oraz pochody i procesje ku czci zmarlego, mialo najprawdopodobniej zwiazki i korzenie w kulcie Adonisa (zmarlego i rowniez powracajacego do zycia), a pograzona w zalu i zalobie po stracie ukochanego bogini mogla byc niejako wzorcem dla postaci Marii Panny z martwym cialem syna w ramionach... Wstyd sie wlasciwie przyznac, ale zawsze kojarzyly mi sie Swieta Wielkanocy z jednym tylko zywiolem - woda i tym naszym Lanym Poniedzialkiem... Dopiero dzis rano wyczytalam w swoich madrych ksiegach, ze Swieto Zmartwychwstania, w tradycjach europejskich wiaze sie raczej z ... ogniem... Zwyczaj rozpalania ognisk, spiewow i tancow, nie jest w Europie zwyczajem rzadkim... Mnie ogniska kojarza sie przede wszystkim z latem, z noca Kupaly, z wesolymi tradycjami letnimi i wczesno-jesiennymi. Okazuje sie jednak, ze Wielka Sobota i Swieto Ognia bylo niegdys takim dniem, ktory we Francji, Belgii, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, i jak sie okazuje rowniez Holandii, obchodzono bardzo uroczyscie. Zbierano chrust, budowano potezne ognisko (najczesciej poza wsia), bawiono sie i urzadzano zawody w skakaniu przez ogien (dzieci i mlodziez), bowiem ten, kto przeskoczyl nie osmaliwszy sobie ubrania, wstepowal w nadchodzacym roku zwiazki malzenskie... W wigilie Wielkanocy, w krajach katolickich istnial rowniez zwyczaj gaszenia wszystkich swiatel. Pozniej, za pomoca krzesiwa, stali, czy nawet szkla powiekszajacego (sic!) rozpalano nowy ogien, jako symbol nowego zycia. W tym dniu zapala sie tez wielka, paschalna swiece, czasami tez robi ognisko z bukowych, orzechowych i debowych patykow, po to, aby zweglone resztki z ceremonialnego stosu zabrac do wlasnego domu, spalic w "swiezym" ogniu, modlac sie jednoczesnie do Boga o zachowanie domu od piorunow, gradu i pozaru... Pozostale galazki zabierano na pola, mialy bowiem chronic od nieurodzaju, zlej pogody i zarazy... Dabrowka _______________________________________________________________________ Katarzyna Zajac PRZED SMIGUSEM ============== Podstawa wszelkich zabiegow higienicznych byla od wiekow woda. Dawno juz zaniknal zawod nosiwody, ale jeszcze gdzieniegdzie na wsi wspomina sie nieszczesnikow, ktorzy ze stagwiami pelnymi drogocennego plynu, przygarbieni, stapali ostroznie, zeby jak najwiecej wody doniesc do klienta. Za to Krakow prawie od zawsze puszyl sie z duma, bo mial wodociagi. Najpierw do publicznego uzytku, ale juz w XV wieku co bardziej zamozni i wplywowi uzyskiwali mily przywilej posiadania biezacej wody wewnatrz swych domostw. Palacowego woziwode mial za to milosciwie nam panujacy cesarz Franciszek Jozef I. Jeszcze wieczorem na podlodze cesarskiej sypialni rozkladano cerate, i na poranna, najjasniejsza kapiel oczekiwala tez mala gumowa wanna. Cesarza kapal specjalnie do tego celu zatrudniony czlowiek, wlasnie ow palacowy nosiwoda, zwany przez sluzbe "Skopkiem". Nadzwyczaj pracowity Najjasniejszy Pan swoj dzien zaczynal wlasciwie w nocy i biedny "Skopek", aby zdazyc z cesarska kapiela, musial wstawac o trzeciej nad ranem. Brrrr... Nic wiec dziwnego, ze doszedl do jedynego slusznego w tej sytuacji wniosku, ze nie nalezy klasc sie spac w ogole. Aby umilic sobie nocne czuwanie, czesto-gesto siegal po butelczyne i zdarzylo sie kiedys, ze wiernemu sludze zabraklo sil, w odruchu rozpaczy uczepil sie najjasniejszych rak, i malo brakowalo, aby "Skopek" razem z Majestatem znalezli sie razem w malej, gumowej, pelnej wody wannie. Oczywiscie, od tego czasu laziebny-nalogowiec nie mogl nawet marzyc o codziennym pucowaniu Cesarza. Wlasciwie powinien wyleciec z palacu na zbity leb, ale jak wspominal potem cesarski kamerdyner, Franciszek Jozef w swej dobroci nie pozwolil jednak, aby sluge wyrzucono z pracy. Rozkazal tylko, aby mu przydzielono inne zajecie. Nie oznacza to wcale, ze w cesarskim palacu nie bylo biezacej wody. Nie bylo biezacej c i e p l e j wody i dlatego podgrzewano ja w dworskiej kuchni. No, ale Franciszek Jozef kapal sie wprawdzie o dosc dziwnej, ale przynajmniej okreslonej porze. Gorzej bylo z innym wladca, Napoleonem I. Ten byl nieobliczalny, dlatego przez cala dobe trzymano goraca wode na kapiel Cesarza, bo czesto o roznych porach dnia i nocy zachciewalo mu sie kapieli. Te wiadomosc zawdzieczamy takze kamerdynerowi, panu Louisowi Wairy Constant. Jak widac, bez lokajskich niedyskrecji historia bylaby o wiele mniej atrakcyjna. Obaj cesarze zazywali wiec kapieli w taki sam sposob, w jaki w zacnym i swojskim Soplicowie, kapala sie Zosia. Zasada byla taka sama - wanna, lub zgola drewniana balia i podgrzewana w kuchni i donoszona przez sluzbe woda. Wezwano pokojowe i sluzaca dziewke; W naczynie srebrne wody wylano konewke, Zosia, jak wrobel w piasku, trzepoce sie, myje Z pomoca slugi rece, oblicze i szyje. Nie byly to chyba codzienne zwyczaje panienki z bialego dworku. Wlasnie ciotuchna Telimena postanowila po raz pierwszy wprowadzic, dotychczas dziczejace wsrod perliczek i indykow, dziewcze na salony. Mistrz Adam raczy wspominac tylko rece, oblicze i szyje. Czy moze oznaczac to, ze inne czesci ciala nie znaly wody? Chyba nie. To raczej nie wypadalo o nich pisac. W kazdym razie nie zostala wtedy jescze napisana fraszka Sztaudyngera, ktora kiedys na swoj frywolno-pikantny sposob zilustrowala Maja Berezowska Myjcie sie dziewczyny, nie znacie dnia, ani godziny. Wrocmy jednak do historii. Czasami zamilowanie do kapieli konczylo sie tragicznie. W lazni w Gasawie zostal napadniety w 1227 roku Leszk Bialy i nie ocalal, chociaz probowal ucieczki. Dopadli go ludzie Swietopelka i ubili. Jednym slowem - krwawa laznia. Jednak, poza nielicznymi wyjatkami, laznie zaliczano do przyjemnosci. Chyba tez podzial na czesc meska i damska nie zawsze byl konsekwentnie przestrzegany, skoro mozna przeczytac u Kochanowskiego Kachna sie kaze w lazni przypatrowac, jeslibych ja chcial nago wymalowac. O wiele juz pozniej sam krol Stas tez nie gardzil podgladaniem kapiacych sie niewiast, i to uzywajac do tego celu perspektywy, czyli lunety. Antoni Magier pisal Krol Stanislaw mial sposobnosc przypatrywac sie przez s'kl/o kobietom tak wchodzacym jak i wychodzacym z kapieli. Inne to jednak byly czasy i inne laznie, niewiele majace wspolnego z praslowianskimi. Niejaki Schultz - Inflantczyk zostawil po sobie dokladny opis tej instytucji konczac go sentymentalna konstatacja W istocie lazienki sluza czesto za miejsca schadzek dla nieszczesliwych, ucisnionych kochankow, ktorym tu nic nie przeszkadza. Naiwny byl podobno ten przybysz z Inflant. Warszawski ludek nazywal te ucisnione kochanki "kasztelankami". One podobno oplacaly sie wlascicielowi lazni. A po Warszawie krazyl zlosliwy wierszyk: Przy wislanym moscie Czestuja franca~ goscie. Obyczaj kapieli w blaszanej wannie lub drewnianej balii ustawionej na srodku kuchni, wymuszony brakiem cywilizacyjnych udogodnien, przetrwal gdzieniegdzie do lat osiemdziesiatych na polskiej wsi "zabitej dechami". Pamietam, jak jezdzilismy na wakacje i wynajmowalismy pokoje w Kasince wysoko pod samym lasem, gdzie nie bylo biezacej wody. Jeszcze dzis slysze glos gospodyni dobiegajacy z korytarza: "Ta otworz pani, ja ciepla wode na kapiel dziewuszek przyniosla". Kasia -------------------------- W przygotowaniu postingu wykorzystalam artykul Andrzeja Koziola p.t. "Wokol wody" z "Dziennika Polskiego". _______________________________________________________________________ Katarzyna Zajac SPOWIEDZ ======== Jest Wielki Piatek. W Polsce w kosciolach odbywa sie po poludniu uroczyste czytanie ewangelicznego opisu ostatnich godzin zycia i smierci Chrystusa, w sklepach - zwiekszone zakupy wedlin, ciast i trunkow, w domach trwa przedswiateczne sprzatanie i pachna nietykalne dzis potrawy, ktore jutro maja zostac poswiecone. Przy kratkach konfesjonalow topnieja ostatnie kolejki penitentow, a w kaplicach bocznych ukonczono wlasnie ubieranie Bozych Grobow. Kilka tygodni temu czytalam ciekawy wywiad Ewy Berberyusz z proboszczem jednej z parafii warszawskiego Zoliborza na temat spowiedzi. Zainteresowal mnie, bo wywiad niecodzienny, duchowni rzadko wypowiadaja sie publicznie na ten temat. Odszukalam go dzisiaj w stercie gazet przeznaczonych na makulature i przedstawiam. Byl on opublikowany w "Gazecie Swiatecznej" z 1-2 marca na stronie "Arka Noego", redagowanej cotygodniowo przez Jana Turnaua. Ksiadzem udzielajacym wywiadu jest ks. Roman Indrzejczyk - proboszcz parafii Dzieciatka Jezus przy ul. Czarnieckiego. Ewa Berberyusz tak go przedstawia: "Dzieli zycie na spowiedz i katecheze. W oba te zajecia jest ogromnie zaangazowany. Od osmej rano spowiada. Potem szkola w pelnym wymiarze, 20 godzin tygodniowo. Uczy religii od pierwszej podstawowej do czwartej licealnej. Po poludniu znow spowiedz, rowniez na zawolanie. Lapie go w drodze ze szkoly na obiad. Wysoki, ascetyczny, skromny, lagodny, z biala czupryna w sutannie". ___________________________________ Gazeta: Czy spowiadanie jest meczarnia dla ksiedza ? Ksiadz: Nie, przeciwnie. Jezeli rzecz mialbym ujmowac w tych kategoriach, jest ogromna satysfakcja. Gazeta: Czyli nie potwierdza ksiadz powszechnej opinii, ze spowiedz jest ta najmozolniejsza z czynnosci kaplana? Ksiadz: Nie potwierdzam. Spowiadam 40 lat, odkad jestem ksiedzem. Czesto bardzo dlugo. Zdarzylo mi sie raz przed Wielkanoca, ze jednego dnia wyspowiadalem 153 osoby. Ludzie na ogol spowiedz bardzo przezywaja, mecza sie, boja. Wrazliwy ksiadz to wyczuwa. Przezywa razem z nimi. A gdy widzi, ze spowiadajacy sie wewnetrznie odradza, to czesc tego odradzania splywa na niego. To odgania zmeczenie. Bo zmeczenie oczywiscie jest, jest bol karku, kolan, czasem sie zmarznie, czasem jest duszno. Ale nigdy nie traktowalem spowiedzi jako tego ksiezycowego obowiazku, od ktorego sie ucieka, ktory zamecza. Gazeta: To skad opinia, ze ksieza nie tylko usypiaja, ale i naprawde mdleja w konfesjonalach? Ze niejednego wrecz zabily spowiedzi? Podobno nasz niedawny blogoslawiony, ojciec Rafal Kalinowski, zahartowany zolnierz za mlodu, umarl spowiadajac... Ksiadz: Jezeli w tej pracy az sie zameczyl, to chwala mu. Przeciez byl ksiedzem. Gazeta: A ksiadz nie mialby nic przeciw temu, zeby umrzec spowiadajac? Ksiadz: Nie mialbym. Nie tak dawno spowiadalem od pietnastej do wpol do dwunastej w nocy. Ale nie umarlem. Moze dlatego, ze wmowilem sobie, ze mnie wysilek fizyczny nie bierze. Gazeta: Duzo ludzi odprawil ksiadz z kwitkiem, czyli bez rozgrzeszenia? Ksiadz: Tylko raz na czterdziesci lat mi sie to zdarzylo. I do dzis zaluje. Wlasciwie bylo to zawieszenie rozgrzeszenia na okreslony termin dla uregulowania pewnych spraw. Bylem wtedy mlodym ksiedzem. Gdy ta osoba odeszla od konfesjonalu, strasznie sie zle poczulem. Chcialem za nia wybiec, bo widzialem, jak uklekla z boku. Chcialem poprosic, zeby wrocila i udzielic rozgrzeszenia. Ale nie zrobilem tego... Gazeta: Jezeli czlowiek nie zaluje i nie wyraza checi poprawy, to w zasadzie nie powinien dostac rozgrzeszenia, prawda? Ksiadz: W zasadzie nie. Ale od zasady do zywego czlowieka daleko. Skoro przyszedl i zawierzyl mi cos, o czym z nikim prawdopodobnie nie mowil, to moja rola jest ciag dalszy, sprawienie, zeby zrozumial, czym jest spowiedz. Gazeta: Wiele zalezy, na jakiego ksiedza sie trafi, jedni odpuszczaja, drudzy - nie. Ksiadz: Wiele. Ja ufam czlowiekowi, ktory przychodzi. Gazeta: Ksiadz po prostu lubi spowiadac? Ksiadz: Tak, lubie, bardzo lubie, nie moge zaprzeczyc. Gazeta: A ta powtarzalnosc grzechow ludzkich nie meczy? Ksiadz: Nie. Bo w istocie, tylko ten, kto oczekuje rewelacji, uwaza to zajecie za nieciekawe. Ja rewelacji nie szukam, bo ich nie ma. Ale w kazdym czlowieku jest innosc. I sytuacje sa inne. Musze sie do tego ustosunkowac. Musze wywazyc proporcje. Jedni grzech marginalizuja, inni wyolbrzymiaja. Gazeta: Jak na przyklad skrupulanci. Ksiadz: Tych trzeba specjalnie prowadzic. Jest to bardziej terapia, niz spowiedz. Trzeba posluzyc sie wiedza psychologiczna. Gazeta: A zwykli ludzie z czego sie najczesciej w dzisiejszych czasach spowiadaja? Ksiadz: Wcale nie z szostego przykazania! Dzis traktuja je ze znacznie wieksza tolerancja wobec siebie, niz dawniej, kiedy zdarzalo sie, ze pytali, czy pocalunek jest grzechem. Teraz patrza na siebie lagodniej. Niektore zachowania, jak na przyklad wspolzycie przedmalzenskie, uwazaja za normalny przejaw uczucia i koniec. Jezeli mialbym wyroznic cos, co dzis dominuje w spowiedziach, to wskazalbym na dwie sprawy. Pierwsza sprawa jest stosunek wobec Boga; ludzie obwiniaja sie, ze Go zaniedbuja, nie mysla o nim, nie modla sie, opuszczaja niedzielne msze. Druga sprawa jest gniew wobec politykow. Spowiadaja sie z tego, ze im zlorzecza, ze czuja wobec nich agresje, co sprawia, ze sa stale w stanie wewnetrznego wrzenia. Gazeta: Ciekawe. Mnie by nie przyszlo na mysl uwazac te uczucia za grzech... A ze mowili zle o dostojnikach koscielnych, o duchownych, tez sie spowiadaja? Ksiadz: Oczywiscie, ale ten watek wystepowal zawsze. Gazeta: A o wlasnych naduzyciach gospodarczych - przeciez coraz wiecej ludzi gospodaruje dzis na wlasny rachunek, czy mowia? Ksiadz: Malo. Mowia ogolnie "bylem nieuczciwy wobec drugiego czlowieka", albo rzadziej: "dalem czy wzialem lapowke, oszukiwalem przy podatkach". U wielu pokutuje przeswiadczenie, ze oszukac panstwo to oszukac nikogo. Zwlaszcza iz wielu uwaza, ze panstwo zdziera. Gazeta: A spowiadaja sie z antysemityzmu, ktory wedlug dokumentow papieskich jest grzechem? Ksiadz: Prawda ta nie dotarla jeszcze do swiadomosci wszystkich Polakow. Zreszta, do mnie zdeklarowani antysemici z parafii nie przychodza, bo znaja moje poglady. Ale zdarza sie, ze ktos napomknie: "nie lubie Zydow". Gazeta: Wiec jednak sumienie rusza. A co, prosze ksiedza z ta utarta opinia, ze spowiednika interesuje glownie szoste przykazanie, i to sakramentalne pytanie, ile razy? Ksiadz: Mysle, ze to przebrzmialy stereotyp. Co do mnie, to staram sie, jesli to mozliwe, nie zadawac pytan, slucham. Niektorzy ksieza powiedza, ze to blad. Ale ja zakladam, ze moim problemem sa sprawy, ktore penitent ze soba przynosi. I do nich sie odnosze. Gazeta: A jak ksiadz traktuje "rozwodnikow", ktorzy weszli w nowe zwiazki, ale nie stracili wiary i dzieci wychowuja po katolicku? Ksiadz: Sa godni glebokiego pochylenia sie nad nimi. Ci ludzie bardzo cierpia. Maja autentyczne pragnienie uczestnictwa w sakramentach, chocby sporadycznie. Gazeta: I ksiadz im zezwala? Ksiadz: Trudno mi o tym mowic publicznie. Sa to sprawy bardzo indywidualne. Gazeta: Nie denerwuja ksiedza dewotki? Ksiadz: Nie, i nie uzywam slowa "dewotki". Rownie dobrze moznaby powiedziec "dewoci", choc dzis mowi sie raczej "nawiedzeni". Poza tym staram sie nie wytwarzac wrazenia, ze widze tu jakies zamkniecie, krecenie sie wokol wlasnej osi. Najwyzej usiluje ich naklonic, zeby do spowiedzi przystepowali nie codziennie, ale, powiedzmy co miesiac. Staram sie tak poprowadzic rozmowe, zeby otworzyc ich na innych. Jezeli sie czlowieka traktuje powaznie, daje mu sie szanse poszerzenia wlasnego pola widzenia. Gazeta: Czy sa tacy, ktorzy przychodza do spowiedzi sie przechwalac? Ksiadz: Zdarzaja sie. Opowiadaja, jak sie modla, jak chodza do kosciola, jacy sa ofiarni, mowia tez o bledach innych jako przyczynach wlasnych potkniec. Gazeta: Co ksiadz robi z takim faryzeizmem? Ksiadz: Staram sie im uprzytomnic, ze to faryzeizm wlasnie. I ze spowiedz sluzy do mowienia o wlasnych wadach, nie cudzych. Gazeta: Najdluzsza ksiedza spowiedz? Ksiadz: Pewien student medycyny potrzymal mnie w konfesjonale poltorej godziny. W pewnej chwili zaproponowalem mu nawet, zebysmy usiedli, bo zal mi go bylo, ze kleczy. Ale nie zyczyl tego sobie. Gazeta: Czy az tak bardzo nagrzeszyl? Ksiadz: Nie, to raczej bylo otwarcie duszy. Na wstepie powiedzial mi, ze na studiach odzyskal wiare, czym mnie zaszokowal. Bo ja na ogol slysze: "na studiach utracilem wiare". Celowosc mechanizmow fizjologii, ktora poznawal w najdrobniejszych szczegolach, zaprowadzila go do Boga. Opowiadal o tym z wielkim zapalem. Czul sie jak nowo narodzony. I ja takim sie poczulem. Gazeta: Na Zachodzie zdarzaja sie juz w kosciolach katolickich spowiedzi zbiorowe. Czy ksiadz by je zaakceptowal? Ksiadz: Nie chodzi o moja akceptacje, ale o ludzka. Niektore srodowiska zachodnie je stosuja. Zwlaszcza tam, gdzie katolicy sa wymieszani z protestantami, gdzie panuje wieksza ekumenia. Gazeta: I nie jest to zadne sprzeniewierzenie? Ksiadz: Nie. Jest to inny sposob podejscia do sakramentu. Gazeta: Co myslec o tych, ktorzy nie chodza do spowiedzi, a rzadkiem, jak pod sznurek ida do komunii? Ksiadz: Ze chca utrzymac kontakt z Chrystusem Eucharystycznym, ze sa pobozni. A wrazliwosc sumienia to juz jest ich rzecz osobista. Gazeta: Czy odmowilby ksiadz komus komunii? Ksiadz: Nie, nigdy. Gazeta: Nawet jesli ktos lamie nakaz koscielny, zeby raz w roku, okolo Wielkiejnocy byc u spowiedzi? Ksiadz: Nawet wtedy. Zasada jest taka, ze czlowiek powinien pojsc do spowiedzi, kiedy zgrzeszyl ciezko. Natomiast tak czy inaczej powinien pojsc do spowiedzi raz w roku. Gazeta: A jezeli tego nie zrobi, to ma grzech ciezki, czy nie? Ksiadz: Ja sie boje takich definitywnych odpowiedzi: "jest to grzech ciezki, albo nie jest". Wole powiedziec, ze istnieje wtedy jakies ryzyko rozmycia swojego zycia wewnetrznego, utraty panowania nad soba. Gazeta: Naklanialby ksiadz do spowiedzi w obliczu smierci? Ksiadz: Nie. Bylem przez lata kapelanem szpitalnym i tego nie robilem. Mozliwosc przynosze kazdemu, reszta zalezy od niego. I nie mam prawa go straszyc, ze ryzykuje zbawienie. Bywa, ze rodzina przychodzi i prosi: "Naklon". Odmawiam. Nawet jak mi umierajacy powie "odczep sie", przyjmuje to z szacunkiem. Wychodze z zalozenia, ze jesli ktos nie chce skorzystac z mojego posrednictwa w kontakcie z Bogiem, to znaczy, ze jakos sam to z Nim zalatwia. Gazeta: A pochowalby ksiadz takiego czlowieka? Ksiadz: Oczywiscie. Kazdego, kto poprosil o pochowanie, pochowalem. Bo czasem zmarly sam prosi o to za zycia. Robie to bez zadnych warunkow. Za "komuny" zdarzali sie czlonkowie partii, dalecy od Kosciola, ktorzy jednak prosili z gory o pogrzeb katolicki. I co mialem robic? Musialem. Nie wiem, czy wszyscy to pochwala. Ale ja nikomu w moim zyciu nie odmowilem. ___________________________________ Czytajac, nad trudnymi sprawami zastanawiala sie Kasia _________________________________________________________________________ Izabella Wroblewska FERDYNAND GOETEL ================ "Prosze pamietac, panie prezesie, ze przyjdzie czas, gdy pan bedzie zlizywac kurz z moich butow". Wanda Wasilewska do Ferdynanda Goetla, Lwow, 1938. Ferdynand Goetel urodzil sie 15 maja 1890 roku w Suchej Beskidzkiej w malym, istniejacym po dzis dzien drewnianym domku polozonym w poblizu dworca kolejowego, gdzie pracowal jego ojciec. Ferdynand byl drugim synem Walentego i Julii Goetlow. Rok wczesniej urodzil sie jego starszy brat Walery, w przyszlosci wybitny geolog, znawca Tatr i rektor krakowskiej Akademii Gorniczej (potem AGH). Jak zwykle w takich przypadkach bywa, bracia znacznie roznili sie charakterem. W odroznieniu od spokojnego i solidnego starszego brata, Ferdek, bo tak go nazywano w rodzinie, wyroznial sie nieposkromionym temperamentem. W pisanych na starosc wspomnieniach sam przyznal, ze uchodzil za chlopca krnabrnego, niepokornego, a nawet bezczelnego, co bylo powodem jego nieustannych problemow z nauczycielami i kilkukrotnych zmian szkol. Ze wzgledu na, jak wtedy mowiono, "naganne obyczaje" relegowany byl z kilku szkol srednich. Pierwsza~ szkola~, ktora musial opuscic, byl krakowski Nowodworek. Temperament mlodego Ferdynanda dal o sobie znac najbardziej wtedy, gdy Goetlowie juz mieszkali w Krakowie. Rodzina skierowala go w koncu do szkoly dla kadetow. 16-letni Ferdek zdecydowal sie jednak szybko na ucieczke stamtad i powrot do Krakowa. Tu wreszcie zadomowil sie w Szkole Realnej, wydoroslal, i o dziwo, jako prymus zdal mature. Lata szkolne to poczatek wielkiej, trwajacej cale zycie fascynacji Goetla Tatrami. Poczatkowo byly to wycieczki turystyczne. Po niespodziewanej i przedwczesnej smierci ojca Goetlom pomagal wuj - Ferdynand Turlinski, wlasciciel popularnej wsrod bohemy artystycznej kawiarni "Paon". W "Paonie" w owym czasie zabawiala sie przy absyncie cala mlodopolska cyganeria ze Stachem Przybyszewskim na czele. Dzieki wujowi i wizytom w "Paonie" mlody Goetel mogl sie zetknac z atmosfera owczesnego cyganskiego Krakowa. Mial okazje poznac Asnyka i Malczewskiego, bywal czesto w Teatrze Slowackiego. Zaczal tez sam pisac poezje, malowac i pasjonowac sie muzyka. Jak na poczatkujacego moderniste przystalo zostal takze zapalonym taternikiem. Tatry staly sie zreszta wielka miloscia Goetlow, ktorej pozostali wierni do konca swych dni. W Tatrach po raz pierwszy zaletami okazaly sie upor i odwaga. W 1909 roku w czasie wyprawy na Wielka Buczynowa Turnie jedna osoba zginela. Ferdek zaczal sie wtedy zastanawiac nad stosunkiem czlowieka do gor, nad ideologia taternictwa. Stwierdzil, ze wlasciwie pomiedzy ambitna dzialalnoscia tworcza a taternictwem nie ma wielkich roznic. Wspinaczka wysokogorska byla dla niego aktem artystycznym. Zreszta, jak okazalo sie pozniej, przez cale swoje zycie tworcze nigdy nie oddzielal literatury od realnego zycia. Jeszcze jako uczen zaangazowal sie w dzialalnosc tajnych kolek socjalistycznych. Pozniej w Zakopanem poznal druga wielka fascynacje swego zycia - Jozefa Pilsudskiego, z ktorym w swoim zyciu zetknal sie kilkukrotnie. Swoje studia architektoniczne ukonczyl na Politechnice w Wiedniu. Potem zamieszkal w Warszawie. Momentem przelomowym w jego biografii byl wybuch I wojny swiatowej. W 1914 roku 24-letniego wowczas Ferdynanda, mieszkajacego w Warszawie, Rosjanie, jako potencjalnie niebezpiecznego dla imperium obywatela austriackiego, internowali i wsadzili do pelnego podejrzanych "zulikow" pociagu, ktory wywiozl go do dalekiego Taszkientu w Turkiestanie. Zatrudniony jako inzynier nadzorujacy budowe drog i mostow, Goetel znalazl sie, dosc niespodziewanie dla samego siebie, w centrum huraganu, ktory mial niedlugo potem wstrzasnac Europa. Obserwowal tam stopniowy rozklad imperium, ktorego kulminacja byla rewolucja bolszewicka. Ogladal rewolucyjna zawieruche jakby z boku i z pewnym dystansem. Potrafil dostrzec pelna nieoczekiwanego humoru egzotyke sowieckiego eksperymentu, ale takze jej groze, czyli to, co mialo okazac sie jej istota - narodziny nowej biurokracji, rosnace zaklamanie, narastanie rzadow korupcji i terroru. Przymusowy pobyt w Turkiestanie uswiadomil mu, ze jest przede wszystkim swiadkiem czasow i ze powinien dawac swiadectwo tego co zdolal zaobserwowac. Pozniej wielokrotnie mowil o tych czasach, jakby byly dla niego dobrodziejstwem, zarowno dla niego - jako pisarza i jako czlowieka. W grudniu 1919 roku Goetel postanowil wydostac sie z bolszewickiego, groznego juz Taszkientu. Niedawno zalozyl rodzine, a jego zona - Jadwiga spodziewala sie dziecka. Po brawurowej 13-miesiecznej epopei rodzina Goetlow, wraz z grupa Polakow, przez Persje dotarla do Indii. Stamtad udalo im sie dostac droga morska do Liverpoolu, by w styczniu 1921 roku stanac wreszcie na ziemi ojczystej. Opis tej gehenny zatytulowany "Przez plonacy Wschod" przyniosl Goetlowi pisarski rozglos. O jego owczesnym stanie ducha swiadczy dobrze fragment jego listu do kuzynki, ktory napisal bezposrednio po powrocie do Krakowa: "Zbawiennie dzialaja krakowskie mury jako niewiarygodny przyklad czegos, co stoi jak stalo, nie uleglo zniszczeniu, nie zmienilo polozenia ani nawet wygladu. Nie moge sie do tego przyzwyczaic, jak i w ogole do wszystkiego, tak i do niewatpliwych przecie murow Wawelu czy maryackiej wiezy odnosze sie z niedowierzaniem." W tym nastroju nastepuje prawdziwa eksplozja talentu Goetla. Jego najwiekszym powolaniem okazuje sie proza. Oprocz wspomnien z ucieczki do Polski "Przez plonacy Wschod", pisze powiesc "Kar Chat" i opowiadania zamieszczone w tomie "Patnik Karapeta". Przynosza mu one wielka popularnosc. To byly jedne z pierwszych w naszej literaturze relacje z rewolucji bolszewickiej, pelne przy tym wnikliwych obserwacji, znakomicie podpatrzonych szczegolow obyczajowych. Wszystko to napisane rzeczowym, prostym i bardzo przy tym plastycznym jezykiem z nieodlaczna dawka poczucia humoru. W 1926 roku ukazala sie jego kolejna, najglosniejsza powiesc "Z dnia na dzien", przetlumaczona na wiele jezykow. W 1929 roku zostala ona przeniesiona na ekran przez Jozefa Lejtesa. Byla powiescia smiala i nowatorska formalnie, byla demitologizacja pisarstwa jako takiego. Goetel jakby stracal pisarza z romantycznego piedestalu, ukazujac pisarstwo jako ciezka i w pewnym sensie zwyczajna prace. Popularnosc Goetla utrwalily jego kolejne ksiazki, wsrod ktorych dominowaly znakomite relacje z podrozy do Indii, Islandii i Egiptu. W tym czasie mieszkal juz w Warszawie, zajmujac coraz wazniejsza pozycje w zyciu literackim i politycznym II Rzeczpospolitej. Obracal sie w srodowisku popularnych "Wiadomosci Literackich". Znany z energii i trzezwego spojrzenia na swiat zostal wybrany najpierw prezesem polskiego PEN Clubu, a potem prezesem ZZLP. W 1936 roku z rekomendacji Karola Irzykowskiego zostal czlonkiem prestizowej Polskiej Akademii Literatury. Politycznie Goetel sympatyzowal z sanacja. Przez dlugi czas czynil to bardzo dyskretnie, nie angazujac sie w biezaca polityke. Aktywnie na jej teren wkroczyl w 1937 roku popierajac prawe skrzydlo obozu sanacyjnego, ktorego emanacja byl Oboz Zjednoczenia Narodowego pulkownika Adama Koca. W 1938 roku opublikowal wazna w swojej biografii ksiazke "Pod znakiem faszyzmu". Krytyka uwaza ja dzisiaj za ksiazke bardzo naiwna. Duza czesc tej ksiazki jest analiza~ i krytyka~ komunizmu sowieckiego wynikajaca~ z jego osobistych przezyc i doswiadczen. Goetel apelowal w niej do Polakow, aby w obliczu coraz wyrazniejszego, smiertelnego zagrozenia wojna, postawieni przed alternatywa: faszyzm czy komunizm, przystapili do konsolidacji swego panstwa. Ta konsolidacja, jego zdaniem, mogla dokonac sie tylko pod znakiem faszyzmu, ktory byl dla niego symbolem nowoczesnosci, solidaryzmu spolecznego i heroicznego stosunku do zycia. Spogladal tu w strone Wloch. Taka byla jego niezbyt klarowna i naiwna ocena faszyzmu. Po 1939 roku sam Goetel uznal te ksiazke za bledna, chociaz, jak twierdzil, pisana z dobra wiara. Ciekawym jednak byl fakt, ze ksiazka ta znajdowala sie na indeksie ksiazek zakazanych nie tylko przez komunistow, ale takze przez hitlerowcow. "Pod znakiem faszyzmu" po raz pierwszy postawilo Goetla w zdecydowanej opozycji wobec inteligencji liberalnej i lewicowej. Ten konflikt mial sie poglebic w okresie okupacji. Po wybuchu wojny Goetel stal sie jedna z czolowych instytucji okupowanej Warszawy. Juz we wrzesniu 1939 roku byl bliskim wspolpracownikiem prezydenta Starzynskiego. Byl tez Przewodniczacym Sekcji Propagandy Obywatelskiego Komitetu Obrony Warszawy. Dwukrotnie odrzucil propozycje wyjazdu z miasta. Potem po odmowie wyjazdu na emigracje, uruchomil w Warszawie wspolnie z Adolfem Nowaczynskim i Wladyslawem Zyglarskim slynna Kuchnie Literacka na ul. Foksal, ktora nie tylko zywila glodujacych literatow, ale byla tez konspiracyjnym punktem kontaktowym i miejscem przerzutu broni dla podziemia. Wraz z Wiliamem Horzyca Goetel wydawal takze podziemne pismo "Nurt". Ukazalo sie 9 jego numerow od 1940 do 1944 roku. W 1943 r. otrzymal od wladz niemieckich propozycje wyjazdu do Katynia. Ta niespodziewana niemiecka propozycja byla prawdziwym dylematem. Po konsultacjach, przeprowadzonych przez Mariana Ruth-Buczkowskiego z Komenda Glowna BIP, wyrazil zgode. Po powrocie, zmizerowany, wstrzasniety i przekonany o sowieckiej odpowiedzialnosci za mord, napisal raport dla PCK i zdal relacje ze swego katynskiego okresu wysokim oficerom AK, wsrod ktorych byl sam gen. Stefan Grot-Rowecki. W tym samym czasie nasilily sie oskarzenia Goetla o kolaboracje z hitlerowcami. Trzeba przyznac, ze pierwszy raz pojawily sie one juz w 1941 roku, gdy pisarz zarejestrowal sie na polecenie wladz okupacyjnych w Urzedzie Propagandy. Tym razem jednak oskarzenia byly w duzej mierze inspirowane przez radio moskiewskie. W powstaniu Goetel nie bral udzialu. Spedzil je wraz z zona, 3-letnia corka i wlasnie narodzonym synem na Zoliborzu w piwnicy domu, w ktorym mieszkal. Pod koniec powstania zostal rozdzielony z rodzina i trafil do obozu w Pruszkowie. Po kilkudniowym pobycie w Ozarowie, postanowil wyjechac do swojego brata Walerego do Krakowa. W styczniu 1945 roku, tuz po wkroczeniu Rosjan do Krakowa, od razu zostali aresztowani czlonkowie komisji prof. Robla (komisja, ktora badala w Krakowie dokumenty katynskie). Do mieszkania, gdzie Goetel znalazl schronienie, przybyl kilkuosobowy patrol sowiecki. Patrolowi towarzyszyl Adam Wazyk w mundurze. Goetla akurat nie bylo w domu. Dla jego zony stalo sie wtedy jasne, ze jako jeden z najwazniejszych swiadkow zbrodni katynskiej znalazl sie w wielkim niebezpieczenstwie. Sklamala wiec, ze maz wyjechal do Warszawy. Dzieki pomocy wspanialego czlowieka - ksiedza Machaja pisarz znalazl schronienie w klasztorze ojcow Karmelitow przy ulicy Rakowickiej, w okolicach cmentarza. Przebywal tam prawie rok wiele piszac. Tam tez doszla do niego okrezna droga propozycja prokuratora Sawickiego, aby oswiadczyl, ze Katyn jest dzielem Niemcow - wtedy bedzie mogl spokojnie zyc w Polsce. Odmowil. Zaraz po tym 15 lipca ukazal sie w krakowskiej prasie list gonczy, podpisany przez prokuratora dr Romana Martiniego, oskarzajacy Goetla o przestepstwo wobec narodu polskiego z jakiegos paragrafu dekretu PKWN. Trwaly tez w najlepsze przesluchania pisarzy majace przygotowac jego proces. Wkrotce jednak okazalo sie, ze studiujac materialy katynskie, sam prokurator Martini zaczal miec watpliwosci, czy rzeczywiscie zrobili to Niemcy. Nie zdazyl tych watpliwosci rozstrzygnac, gdyz niedlugo potem zostal w niejasnych okolicznosciach zamordowany. W grudniu 1945 roku Goetel zaopatrzony w falszywy paszport holenderski na nazwisko Johan Menten udal sie przez zielona granice w niebezpieczna podroz na Zachod. Ostatnia noc w Katowicach spedzil, jako bardzo niebezpieczny gosc przeciez, w serdecznym i goscinnym domu kompozytora Ludomira Rozyckiego. Odprawa graniczna 5 grudnia 1945 r. byla pelna dramaturgii. Na granicy czeskiej jeden z funkcjonariuszy strazy granicznej zorientowal sie od razu z kim ma do czynienia. Widac bylo, ze rozpoznal twarz pisarza, ale niespodziewanie z szelmowskim usmiechem powiedzial: "Holender? No to szczesliwej drogi, kolego!". I pozwolil mu bez problemu przekroczyc granice. Przez Karlsbad, Cheb - Goetel dotarl do Wloch, do armii gen. Andersa, gdzie byl przez niego przyjety. W Bellagio sluchal wstrzasajacych opowiesci o rozstrzeliwaniach w Katyniu opowiadanych mu przez Rosjanina o nazwisku Kriwozercow. Ow Kriwozercow, mieszkaniec jednej z wiosek w poblizu miejsca kazni, byl naocznym swiadkiem dokonywanych egzekucji. Zginal potem w Anglii w tajemniczych okolicznosciach. Zycie Goetla zatoczylo kolo. Znowu znalazl sie poza krajem. Ta druga emigracja byla jednak dla niego znacznie trudniejsza. Panowala wokol niego atmosfera niejasnych podejrzen i plotek. Cierpial na samotnosc, tym wieksza, ze - juz na zawsze - oderwany zostal od swojej rodziny w Polsce. Opublikowal nowe ksiazki takie jak: opowiadania z tomu "Kapitan Luna", wspomnienia "Czasy wojny", czy tez nostalgiczna, pelna humoru powiesc o krakowskiej mlodziezy z poczatku XX wieku "Nie warto byc malym". Pisal tez ciekawe eseje dla paryskiej "Kultury" i przede wszystkim - dla londynskich "Wiadomosci" Mieczyslawa Grydzewskiego. W 1957 roku Grydzewski oglosil ankiete wsrod czytelnikow "Wiadomosci" na temat wyboru czlonkow emigracyjnej Akademii Literatury, gdyby taka akademia istniala. Odpowiedzialo okolo 6 tys. respondentow. Na pierwszym miejscu byl Kazimierz Wierzynski, na drugim Mieczyslaw Grydzewski, a na trzecim Ferdynand Goetel. To bylo symptomatyczne. Zblizal sie rok 1960, a wraz z nim 70 rocznica jego urodzin. Goetel mial klopoty ze zdrowiem, pod koniec zycia bedac wlasciwie zupelnym slepcem. Zyl, jak mowiono, w heroicznej biedzie. Heroizmem bylo bytowanie w wynajetym pokoju u obcej osoby, gdy tracil wzrok i gdy brakowalo pieniedzy na obiady. Miejscowa Polonia probowala zebrac pieniadze dla uczczenia okraglego jubileuszu pisarza. Uzbierala sie w koncu jakas sumka, lecz on sam nie doczekal tej fety. A pieniadze starczyly akurat na jego pochowek na londynskim cmentarzu North Sheen. Zmarl 24 listopada 1960 roku na zawal serca. Z ceremonia zalobna czekano do 3 grudnia, do przyjazdu zony z Polski. Dzieki wstawiennictwu Slonimskiego mogla osobiscie poprosic Iwaszkiewicza o przyspieszenie wydania paszportu. Iwaszkiewicz, owczesny prezes ZLP, juz sam od siebie zalatwil jeszcze pismo uprawniajace do przewiezienia bez cla wszystkich rzeczy po zmarlym. A skromny to byl inwentarz. W Polsce zostal przez wladze skazany na smierc przez przemilczenie. Gdy umarl w Londynie, w kraju niemal nie zostalo to odnotowane. Jeszcze w latach 70. instrukcja cenzury umieszczala go na pierwszym miejscu wsrod tych pisarzy, o ktorych pisze, ze nie nalezy dopuszczac do przeceniania ich tworczosci lub przedstawiania jej w zbyt pochlebnym swietle. Bylo to tym latwiejsze, ze tam, gdzie zachowala sie pamiec o Goetlu, czesto przyklejano mu etykietke kolaboranta. Dopiero w czerwcu 1989 roku pojawilo sie oswiadczenie polskiego PEN Clubu stwierdzajace bezzasadnosc wszelkich zarzutow wysuwanych w zwiazku z okupacyjna dzialalnoscia Goetla. Na specjalnie zwolanym zebraniu oprocz rodziny pisarza znalazlo sie wielu dziennikarzy. Wspomnienia i opinie o Goetlu wyglosili miedzy innymi: Kazimierz Truchanowski, Marian Ruth-Buczkowski i Stefan Kisielewski. Odczytano wstrzasajace oswiadczenie sprzed 10 lat niezyjacego juz wtedy poety Jerzego Zagorskiego mowiace o "oszczerczym posadzeniu Ferdynada Goetla, bezpodstawnym i falszywym". Przed kilku laty na specjalnie zwolanym w tym celu posiedzeniu PEN Clubu Wladyslaw Bartoszewski poglebil komentarzem prawdziwa przyczyne powojennej kampanii oszczerstw przeciwko Goetlowi. Zapoczatkowalo ja wtedy moskiewskie radio po ogloszeniu raportu Goetla, lzac go jako klamce i niemieckiego kolaboranta. Oto co oswiadczyl Bartoszewski: "Ferdynand Goetel nigdy nie tail swego negatywnego stosunku do stalinowskiej polityki ZSRR. Jego zachowanie w Katyniu i po powrocie z Katynia nie naruszylo w niczym interesow polskich. Goetel nie dal sie uzyc propagandzie niemieckiej dla jej celow. Jako czlowiek na wysokim poziomie rozeznania sytuacji, a wiec swiadek szczegolnie niebezpieczny, stal sie przedmiotem kampanii oszczerstw, w ktorej uczestniczyli m.in. i ci, ktorzy przyjeli sowiecka wersje wydarzen". Od tego czasu trwa przywracanie jego dorobku polskiej literaturze. Z pewnoscia nie wszystko z jego bogatej tworczosci przetrwalo probe czasu, ale np. "Patnik Karapeta", "Z dnia na dzien", czy "Czasy wojny" pozostana na zawsze w naszej literaturze. Ostatnia wola Ferdynanda Goetla bylo spoczac na zawsze w jego ukochanym Zakopanem. Wiem, ze mieszkajaca w kraju rodzina rozpoczela juz takie starania. Izabella --------------------------------- Bibliografia: (1) Krystyna Kolinska: "Banita bez winy", +Plus-Minus - cotygodniowy dodatek do Rzeczpospolitej, 8-9 lutego 1997. (2) Maciej Urbanowski: "Nieobecnosc", Czas Krakowski, 22 grudnia 1996. (3) Marcin Wieclaw: "Ferdynand Goetel", telewizyjny film dokumentalny, TVP1, emisja 2 marca 1997. Niebawem ma sie ukazac ksiazka Krystyny Kolinskiej "Z Sopotem w tle. Opowiesci niezwykle" - nakladem wydawnictwa "Ostoja", poswiecona Ferdynandowi Goetlowi. _________________________________________________________________________ Tadeusz K. Gierymski F. GOETEL I KATYN, 1943 R. ========================== I. Wspomina Izabella Wroblewska w swym ciekawym artykule "Ferdynand Goetel", ze on: "W 1943 r. otrzymal od wladz niemieckich propozycje wyjazdu do Katynia. Ta niespodziewana niemiecka propozycja byla prawdziwym dylematem. Po konsultacjach, przeprowadzonych przez Mariana Ruth-Buczkowskiego z Komenda Glowna BIP, wyrazil zgode. Po powrocie, zmizerowany, wstrzasniety i przekonany o sowieckiej odpowiedzialnosci za mord, napisal raport dla PCK i zdal relacje ze swego katynskiego okresu wysokim oficerom AK, wsrod ktorych byl sam gen. Stefan Grot-Rowecki". Pozwole sobie troche rozwinac ten temat. Nie zamierzam ani atakowac, ani bronic p. Goetla. Chce tylko przedstawic dodatkowe fakty, uwypuklic konflikty, nastroje i opinie z tych odleglych dni, gdy przezywalismy bolesnie wiadomosc o Katyniu, bylismy ta zbrodnia przejeci, zasmuceni i rozgniewani. W kwietniu 1943 r. obiegla Warszawe wiesc o przyjezdzie do niej Goebbelsa i zwolaniu przez Ludwiga Fischera, gubernatora warszawskiego, Polakow z zarzadu miejskiego, reprezentantow organizacji spolecznych i przedstawicieli katolickiego i protestanckiego kosciola. Na zebraniu tym Niemcy poinformowali Polakow o odkryciu masowego grobu katynskiego i zaproponowali im, by stworzyli delegacje, ktora udalaby sie tam, obejrzala mogily, ciala oficerow polskich i dowody, ze zbrodnie te popelnily oddzialy sowieckie. Zygmunt Zaremba byl przewodniczacym zainicjowanego przez PPS we wrzesniu 1939 r. Robotniczego Komitetu Pomocy Spolecznej i czlonkiem Rady Naczelnej i CKW PPS. Byl on takze jednym z redaktorow organow prasowych PPS-WRN: "Robotnik w Walce" (od polowy 1944 r. ukazujacy sie jako "Robotnik"), i byc moze, ze takze redaktorem "WNR". Na pewno odpowiedzialny byl za montowanie skladu redakcyjnego "Wolnosci-Rownosci- Niepodleglosci". Tak o wydarzeniach tamtych dni pisze on w swej ksiazce: Przywyklismy juz w tym czasie do nowego tonu propagandy niemieckiej, wylewajacej lzy nad meczenstwem Polakow pod okupacja sowiecka. Materialu dostarczyly rzady sowieckie niemalo. Tym razem jednak ogrom zbrodni przerastal wszystko. Jednak Podziemie nawet teraz nie chialo utozsamic sie z propaganda niemiecka i bez roznicy zdan odrzucilismy mozliwosc tworzenia "delegacji" polskiej pod protekcja niemiecka. Ze zas propozycja Fischera byla rownoznaczna z rozkazem, uznalismy, ze dla poznania istoty sprawy wystarczy, jesli pojada do Katynia osoby wyznaczone przez Niemcow z tytulu spelnianych przez nich funkcji publicznych. Tak wylonila sie przed oczyma kraju sprawa Katynia i tak wygladaly pierwsze na nia reakcje z naszej strony. Mimo jednolite w tej sprawie stanowisko Podziemia, szereg Polakow, jak Skiwski, Goetel, ksiadz Trzeciak, zglosilo sie na ochotnika. O Janie Emilu Skiwskim, krytyku literackim i jednym z redaktorow dwutygodnika Przelom", organu hitlerowskiej propagandy, a moze i o ks. pralacie Stanislawie Trzeciaku, napisze pozniej. Zaremba cytuje ze swego artykulu (bez zadnych bibliograficznych o nim danych): "Do tej pory chcielismy wierzyc, ze tylko Niemcy odznaczali sie mordowaniem jencow wojennych, jak to mialo miejsce z obozem zolnierzy i oficerow armii polskiej narodowosci zydowskiej pod Lublinem, lub tez z licznymi obozami jencow sowieckich w pierwszym roku wojny z Rosja. Ujawnilo sie teraz, ze Sowiety w niczym nie ustepuja swym mistrzom. O mogilach smolenskich nie zapomnimy, ale proba niemieckiej propagandy zasloniecia tymi mogilami obrazu zbrodni niemieckich nie uda sie. Kazdy Polak wie, ze pan Fischer mogl przeciez zorganizowac blizsza i latwiejsza wycieczke do Oswiecimia, Majdanka czy Palmir oraz setek innych miejsc kazni... Niegodne jest tez imienia Polaka uczestniczenie w tego rodzaju przedsiewzieciach propagandy niemieckiej. Odcinajac sie od propagandy niemieckiej, spoleczenstwo i rzad polski nie mogli zbagatelizowac odkrytej zbrodni i przejsc nad nia w milczeniu. Tysiace rodzin zylo od lat w smiertelnym niepokoju o swych ojcow, synow, braci, ktorzy zgineli tajemniczo gdzies w Rosji sowieckiej. Teraz odkryto zbiorowe mogily, gdzie zapewne spoczywaja ich kosci. Spisy pomordowanych, publikowane przez Niemcow, i listy, znalezione przy trupach, byly autentyczne i tragicznie wymowne. Ale dzialo sie to juz po zwyciestwie Rosji pod Stalingradem. Rzad sowiecki zamiast wyjasnic i szukac winnych zbrodni, nie mogac snac odseparowac sie od mordercow, zwyczajnie zaprzeczyl, udal obraze i zerwal stosunki z rzadem polskim. Decyzja Kremla urzadzenia Polski bez krepowania sie wola spoleczenstwa polskiego i jego organow panstwowych zapadla ostatecznie". ___________________________________ Zaremba, Zygmunt, "Wojna i Konspiracja", B. Swiderski - Londyn 1957. tkg -------------------------------------------------------------------- Izabella Wroblewska Ferdynand Goetel byl i jest nadal niewatpliwie postacia tragiczna, ktorej dzialalnosc wzbudza rozliczne namietnosci i kontrowersje. Moze wlasnie dlatego uznalam, ze warto poswiecic mu nasza uwage. W jakiej atmosferze zyli w Polsce krewni Ferdynanda Goetla, mialam niegdys okazje przekonac sie sama. Zetknelam sie z mlodym pokoleniem rodziny Goetlow jeszcze w szkole podstawowej. Pamietam dwie dziewczynki, amatorki teatrzyku dzieciecego, ktore mialy duze trudnosci w znalezieniu towarzystwa do zabawy, co bylo skutkiem pojawiajacych sie tu i owdzie plotek o ich rzekomym niemieckim pochodzeniu. Bylysmy obie z siostra kilka razy u nich u nich w domu i nie bardzo moglysmy wtedy zrozumiec, skad sie brala ta zmowa milczenia wokol nich. Pisze pan Tadeusz: Pozwole sobie troche rozwinac ten temat. Nie zamierzam ani atakowac, ani bronic p. Goetla. Chce tylko przedstawic dodatkowe fakty, uwypuklic konflikty, nastroje i opinie z tych odleglych dni, gdy przezywalismy bolesnie wiadomosc o Katyniu, bylismy ta zbrodnia przejeci, zasmuceni i rozgniewani. i dalej cytuje Zygmunta Zarembe > Tak wylonila sie przed oczyma kraju sprawa Katynia i > tak wygladaly pierwsze na nia reakcje z naszej strony. > Mimo jednolite w tej sprawie stanowisko Podziemia, > szereg Polakow, jak Skiwski, Goetel, ksiadz Trzeciak, > zglosilo sie na ochotnika. Chcialabym poswiecic kilka slow tej wlasnie sprawie. Jak bylo z tym "zgloszeniem sie na ochotnika", opowiadala w dokumentalnym filmie Marcina Wieclawa zona Goetla - Halina Winowska (zmarla w trakcie realizacji filmu): Ktoregos dnia Ferdynand wracal z tej swojej Kuchni do domu wieczorem na noc i powiedzial mi 'Wiesz, bede musial poleciec samolotem niemieckim na front rosyjski'. Wszyscy sie bali jechac, a podziemne wladze powiedzialy mu, zeby on pojechal, bo trzeba zbadac jak sprawa wyglada na miejscu. Ferdynand byl szalenie przekorny i odwazny i doskonale znal Rosjan, dlatego ze byl ponad 5 lat w niewoli rosyjskiej w Turkiestanie, wiec widzial jak tam na ulicy bez wyroku Sowieci strzelali do ludzi i jak to sie wszystko odbywalo. W swojej, przygotowanej do druku, ksiazce "Z Sopotem w tle. Opowiesci niezwykle" Krystyna Kolinska rowniez pisze o tym: Pamietny byl to dzien, gdy po odkryciu grobow katynskich w 1943 roku Ferdynand Goetel oznajmil kolegom pisarzom, ze Niemcy zaproponowali mu wyjazd z Komisja na miejsce zbrodni. - Co czynic ? - Wziac udzial, czy odmowic ? - z tym pytaniem zwracal sie miedzy innymi do Mariana Ruth- -Buczkowskiego, autora wydanej przed wojna ksiazki "Tragiczne pokolenie", zolnierza AK z Komendy Glownej BIP. Wkrotce Buczkowski przyniosl wiadomosc. - Mam zgode - zwrocil sie do Goetla - na twoj wyjazd. Kazimierz Truchanowski, autor "Bozych Mlynow", prof.Karol Zawodzinski, Stanislaw Stempowski nie kryli, ze ta niespodziewana niemiecka propozycja jest powaznym dylematem. Po glebokim namysle orzekli, ze trzeba jednak jechac to wszystko zobaczyc na miejscu, sprawdzic. Trzeba tez zauwazyc, ze po powrocie do Warszawy Goetel, mimo nalegan, nie zlozyl Niemcom sprawozdania z wyjazdu do Katynia. Zlozyl je tylko dla Polskiego Czerwonego Krzyza. Nawet nie wiedzial o tym, ze wsrod grona zaproszonych osob odbierajacych to sprawozdanie byl gen. Stefan Grot-Rowecki. Relacja Goetla zostala przekazana przez Polskie Wladze Podziemne Rzadowi Polskiemu w Londynie. Zostala ona potem uzupelniona na podstawie wspomnien, ktore F. Goetel oglosil na lamach "Wiadomosci" w trzech odcinkach p.t. "Katyn" (Londyn 23.X., 6.XI, 20.XI.1949). Material ten zostal wlaczony do "Bialej ksiegi" w sprawie Katynia, ktora~ wszyscy znamy jako opublikowana~ "Zbrodnie~ katynska w swietle dokumentow" (przygotowana~ przez Jozefa Mackiewicza). Ponadto o szczegolach swej dzialalnosci w sprawie katynskiej Ferdynand Goetel zeznawal w 1950 roku przed komisja amerykanskiego kongresu. Pisze dalej pan Tadeusz: O Janie Emilu Skiwskim, krytyku literackim i jednym z redaktorow dwutygodnika Przelom", organu hitlerowskiej propagandy, a moze i o ks. pralacie Stanislawie Trzeciaku, napisze pozniej. Z publikacji prasowych wynika, ze rodzina Goetlow miala pretensje o laczenie nazwiska Ferdynanda Goetla z Janem Emilem Skiwskim. Pierwszy raz to polaczenie wystapilo na liscie gonczym wystosowanym przez komunistycznego prokuratora w polowie lipca 1945 roku. Trzeba w tym miejscu przypomniec, ze pierwszy powojenny Zjazd Zwiazku Zawodowego Literatow Polskich (ZZLP), ktory odbyl sie w Lodzi w 1945 roku, oczyscil Ferdynanda Goetla z zarzutow kolaboracji, potwierdzajac jednoczesnie kolaboracje literata Jana Emila Skiwskiego. Tyle moich uwag uzupelniajacych Izabella ------------------------------------------------------------------- Tadeusz K. Gierymski II. Pisze p. Izabella Wroblewska, ze rodzina Goetlow miala pretensje o laczenie nazwiska Ferdynanda Goetla z Janem Emilem Skiwskim. Skiwski byl, jesli sie nie myle, w tej samej dziewiecioosobowej "delegacji" warszawskiej do Katynia z 10 kwietnia 1943 r. co Goetel, i obu ich za to potepil Zygmunt Zaremba. Z tego co wiem o obu pretensja rodziny p. Goetla jest calkiem sluszna. By roznice miedzy nimi uwypuklic podam wpierw kilka faktow o Janie Emilu Skiwskim. Urodzil sie on 13 lutego 1894 r. w Warszawie. Niewiele wiadomo jest o jego rodzinie i wczesnych latach. Studia konczyl na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego, a uczeszczal takze na Wolna Wszechnice Polska w Warszawie. Byl publicysta, debiutowal jako krytyk literacki w tygodniku "Mysl Narodowa" w 1926 roku. Jako urzednik panstwowy pracowal i mieszkal w latach 1927- 33 w Poznaniu, gdzie byl sekretarzem pisma "Tecza", wychodzacego od 1927 do 1939 roku, ktorego redaktorem, miedzy innymi, byl Emil Zegadlowicz. To spoleczno-kulturalne czasopismo, wydawane przez katolicka Ksiegarnie sw. Wojciecha, sklanialo sie ku chrzescijansko-narodowej ideologii. Tematyka "Teczy" ogarniala zagadnienia spoleczne, etyczne, muzyke, teatr, malarstwo, film, sztuke ludowa, i literature, bylo duzo pisarzy katolickich wsrod jej wspolpracownikow, np. Z. Kossak-Szczucka. Po powrocie do Warszawy zajal sie Skiwski publicystyka i krytyka literacka piszac artykuly i recenzje programow radiowych dla tygodnika "Pion". To czasopismo widziane bylo jako znak dazenia sanacji do objecia kontroli nad kultura. Premier Jedrzejewicz wypowiedzial sie: [...] o koniecznosci przystapienia w kolei naczelnych zagadnien panstwowych do zagadnien zwiazanych ze sprawami kultury duchowej i premier wlasnie byl zalozycielem Towarzystwa Kultury i Oswiaty, wydawcy "Pionu". Na pierwszej stronie pierwszego numeru "Pionu" Adam Skwarczynski zarzucil literaturze polskiej, ze nie zauwazyla niepodleglosci. Zadal, by pomogla tworzyc nowa swiadomosc narodowa, a nie szukac "beztroskiej rozrywki i igraszki zdziecinnialej", by nie zadawalala sie pozycja reportera czy widza. Ten postulat "literatury panstwowej" wywolal burze protestow, a artykul p. Skwarczynskiego wzieto za jaskolke planowanej kontroli nad tworczoscia wlacznie z uruchomieniem, jak bylo juz w Niemczech i ZSRR, aparatu cenzury, kontroli i represji. Kazimierz Wyka nazwal sluzbe panstwowa "robotami przymusowymi". Na poczatku swego istnienia "Pion" drukowal wiele artykulow o oficjalnych uroczystosciach, o zagadnieniach zycia panstwowego i o dygnitarzach sanacyjnych, o Marszalku, jego imieninach, a pozniej smierci, o Gdyni i harcerstwie. Ukazywaly sie w nim przemowienia sejmowe, a szczegolnie ostro atakowal "Plon" "Wiadomosci Literackie" za antymilitarnosc, antymocarstwowosc i liberalizm. Dostalo sie duzo Slonimskiemu i duzo pisano wtedy o endecji. Pozniej rozszerzyla sie i tematyka i krag wspolpracownikow - ale odchodze coraz dalej od powzietego tematu, i. e. dzialalnosci p. Skiwskiego. Byl on zdecydowanie prawicowo-nacjonalistyczny w swych pogladach, sprzeciwial sie, np., protestowi Zwiazku Literatow przeciw zamknieciu w Berezie Leona Pasternaka. Podobno podczas okupacji przedstawil do wydania w zalozonym przez Niemcow Wydawnictwie Polskim swa powiesc "Czad". Tak podaje Goetel, ktory twierdzil, ze byl przeciwny publikowaniu w tym wydawnictwie. Choc sa watpliwosci, czy ksiazka Skiwskiego byla tam wydrukowana, "Biuletyn Informacyjny" potepil Skiwskiego dwa razy: w artykule "Lajdactwo literata" za druk tej powiesci i w nastepnym - "Infamia" - za przedstawienie ksiazki do druku i stanie sie kolaboranckim kierownikiem tego wydawnictwa. "Biuletyn" zlozyl wniosek, by Sad Specjalny oglosil infamie. "Narod i Kultura" takze potepilo Skiwskiego za kolaboracje. Niemcy wydawali takze pozorowane pisma konspiracyjne i propagandowe, celem ktorych bylo przekonanie spoleczenstwa polskiego o koniecznosci wspolnej z Niemcami walki ze Zwiazkiem Radzieckim, przedstawianym jako smiertelny wrog europejskiej cywilizacji. Dwutygodnik "Przelom" byl chyba najbardziej z nich znanym, a redagowali go wlasnie Skiwski i dr. filozofii Feliks Burdecki. Tak potepil "Przelom" malopolski "Biuletyn Informacyjny" z 21 maja 1944 r.: "Plugawa gazeta, produkt kilku sprzedawczykow, nie smie sie znalezc w zadnym polskim domu! Kazdy uczciwy Polak ma obowiazek tepic i niszczyc to plugastwo, a propaganda~ ustna~ zapobiegac rozszerzaniu sie pisma wsrod nieuswiadomionych". A Wladyslaw Bartoszwski pisal, ze: W ostatniej dekadzie kwietnia [1944 r., przyp. tkg] ukazuje sie w sprzedazy w kioskach warszawskich nowe pismo pt. "Przelom" opatrzone podtytulem "Dwytygodnik polityczny". Jako rzekome miejsce wydania wskazano Raclawice. Nr 1 "Przelomu" (datowany 17.IV) ujawnia niedwuznacznie jego kolaboracyjne zalozenia. Wypelniaja go w wiekszosci trescia dr Feliks Burdecki i Jan Emil Skiwski. W przeciwienstwie do innych pism wydawanych dotychczas na terenie G.G. "Przelom" pisany jest poprawna polszczyzna i redagowany przez ludzi nalezacych przed wojna do elity umyslowej. To szczegolnie odrazajace zjawisko spotyka sie z ostrym potepieniem patriotycznej opinii na lamach prasy tajnej. M.in. w "Rzeczypospolitej Polskiej" (nr 7), organie Delegatury Rzadu stwierdzono: "(...) paru naszych tutejszych "literatow" pod auspicjami Niemcow wydali w Raclawicach 9...) pierwszy numer gadzinowego dwutygodnika "Przelom", w ktorym pp. Feliks Burdecki, Jan Emil Skiwski i jakis mniej znany Koscielski obrzucajac plaskimi inwektywami Rzad Polski pragna i nas przekonac, ze winnismy Niemcom dopomoc w ich wspanialej walce z bolszewizmem i ich pracy nad "nowa Europa". Zaprawde glupota - bo juz nie chce sie nazywac to nawet zdrada - tych paru osobnikow jest bezgraniczna. Tego rodzaju pisanina, i to wlasnie teraz, godzine przed kleska niemiecka, jest pewnego rodzaju obledem (...)" Byla w Krakowie wydawana, a kolportowana glownie w Czestochowie, "Gazeta Narodowa", byl "Glos Polski" i czestochowska "Straznica". Szybko te pisma zostaly rozszyfrowane i podziemna prasa polska ujawniala ich prawdziwe zrodlo. Czytano bez specjalnej winy natomiast dzienniki wydawane przez okupanta, takie jak "Nowy Kurier Warszawski", choc byl zakaz podziemia kupowania go w piatki. Nie bylo zadnej watpliwosci, komu te gazety sluzyly, byly w nich ogloszenia, nekrologi i rozne informacje przydatne nam w zyciu pod okupacja, byly zawiadomienia, komunikaty i zarzadzenia niemieckie. Naklady takich "gadzinowek" i "szmatlawcow" - jak je pogardliwie nazywano - byly calkiem duze. "Nowy Kurier Warszawski" drukowal 250 000 -300 000 egzemplarzy, "Goniec Krakowski" - 60 000. Termin "gadzina" stworzyli warszawiacy na wydawana przez gubernatora Beselera podczas pierwszej wojny "Godzine Polska". "Goniec Krakowski" i Goniec Wilenski" nazywano "podogoncem". Jak te gazety wykorzystywane byly przez Podziemie, to osobny i dlugi rozdzial - teraz podam tylko jeden anons z podogonca krakowskiego: Specjalista Wladyslaw Sikorski garbuje skore dzikich zwierzat. Specjalnosc: iberalesy. Krakow, Veit Stoss Str. 34. Skiwski dostarczal takze materialow, opracowan i wskazowek dla Urzedu Propagandy Rzeszy. Znikl z Polski w 1945 r., zostal potepiony za kolaboracje i skazany zaocznie na dozywotnie wiezienie i utrate praw obyatelskich. Byl we Wloszech w 1947 r., skad nie udala sie ekstradycja wladzom polskim. Co sie z nim stalo pozniej, nie wiem. III. Pan Zygmunt Zeremba kategorycznie, z nazwiska potepil w cytowanej poprzednio ksiazce uczestnictwo p. Ferdynanda Goetla, "mimo jednolite w tej sprawie stanowisko Podziemia", w delegacji polskiej zorganizowanej przez Niemcow i wyslanej do Katynia, gdzie odkryto masowe groby zamordowanych polskich oficerow. Sam p. Goetel, jego rodzina, a takze pewni swiadkowie tych wypadkow i autorzy pozniejszych o nich sprawozdan, nie zgadzaja sie, ze p. Goetel zlamal zakaz Podziemia. Przeciwnie, twierdza oni, ze dostal na ten wyjazd pozwolenie AK, jak to juz podala p. Wroblewska, ze byl po cichu swiadkiem dla wladz podziemia, przynoszacym im potrzebne dane. Wspomina sie, ze sam Stefan Rowecki ("Grot") sluchal sprawozdania i wnioskow p. Goetla o tym ohydnym mordzie i jego sprawcach. Czy mial p. Goetel pozwolenie AK na uczestniczenie w delegacji do Katynia? Czy to jego sprawozdania sluchal Stefan Rowecki? Moglo tak byc, ale nie potrafie tego rozstrzygnac na podstawie dostepnych mi materialow. Tadeusz "Bor" Komorowski, opisujac te wydarzenia wspomina, ze "Delegacja" warszawska, skladajaca sie z 9 osob, odleciala 10 kwietnia rano. Po ich powrocie, pisze "Bor", troszke skracajac pierwsze zdanie depeszy o odkryciu grobow pod Smolenskiem, ale nie zmieniajac nic waznego dla mego argumentu: 14 kwietnia Rowecki wyslal do Londynu radiogram nastepujacej tresci: Naczelny Wodz Pod Smolenskiem Niemcy odkryli grob kilku tysiecy naszych oficerow wymordowanych w marcu i kwietniu 40 r. W ogledzinach grobu wzielo udzial kilku Polakow z Warszawy i Krakowa specjalnie tam zwiezionych. Ich relacje nie pozwalaja watpic w autentycznosc masowego mordu. Opinia jet wzburzona. Szczegoly zamelduje w najblizszych dniach. Kalina 575 14 IV "Depesza" - pisze "Bor" - "nie wymieniala sprawcy". Dwie strony dalej czytamy: W kilka dni po pierwszych odwiedzinach Polakow w Katyniu Niemcy zarzadzili wyslanie tam dalszych obserwatorow. Postanowilem dolaczyc do nich zaufanego czlowieka, by sie przekonal, ile jest prawdy w twierdzeniach niemieckich, i zdobyl wiadomosci z pierwszej reki. Przed jego wyjazdem odbylem z nim dluga rozmowe, w ktorej wyjasnilem mu, na co przede wszystkim zwracac ma uwage. W prasie gadzinowej bez przerwy ukazywaly sie artykuly o zbrodni katynskiej, i, jesli mnie pamiec nie zawodzi, fotografie grobow, dokumentow, krzyzy, odznak, szlifow. Rozpacza dotknietych zostalo tysiace rodzin, strach i podejrzenie ogarnely rodziny niepewne losu swych bliskich - jencow wojennych, deportowanych do Rosji. Nam wywiezli ze Lwowa w glab Rosji siostre matki. Dalej "Bor": Tymczasem wrocil moj wyslannik z Katynia. Zaczal przede wszystkim od tego, ze niemiecka liczba 10 000 zwlok jest przesadzona. -- Nie orientuje sie -- powiedzial -- czy Niemcy nie znaja dokladnie liczby, bo nie otworzyli wszystkich grobow, czy tez swiadomie ja sfalszowali. W kazdym razie w chwili mego pobytu w Katyniu otwartych bylo siedem grobow, w ktorych na pewno nie bylo wiecej ponad 4000 zwlok. Widzialem i badalem wszystko osobiscie. Nie przypuszczam, bym mogl cos przeoczyc. Tu jest material, jaki przywiozlem. Polozyl na stole dwie kule z rewolweru, kilka lusek od nabojow, kilka sznurow i paczke z notatnikami, pamiatkami, listami i przedwojennymi banknotami polskimi. -- Jak to wszytko wyglada? -- zapytalem. -- Na polanie, na zboczu wzgorza, zwanego Kozia Gora, znajduje sie obok siebie siedem grobow masowych. W poblizu stoi dom, ktory, jak mi mowiono, byl przed wojna domem wypoczynkowym dla enkawudzistow. Na grobach posadzono mlode drzewka. Nie jestem lesnikiem, nie umialbym wiec potwierdzic informacji niemieckich, wedlug ktorych wiek drzewek wskazuje, ze zostaly one przesadzone ze szkolki jakies trzy lata temu... Grunt jest piaszczysty, ciala zachowaly sie wiec w dobrym stanie, zwlaszcza gorne warstwy. Niektorzy z zabitych maja glowy owiniete w plaszcze, prawie wszyscy -- rece zwiazane sznurem z tylu albo z przodu; przywiozlem jeden taki sznur. Co mnie najbardziej zastanowilo, to to, ze wszystkie strzaly wymierzone byly w ten sam sposob; w podstawe czaszki w miejscu styku czaszki z kregoslupem. Oprawcy musieli miec w tym wielka wprawe. W 15 czy 16 wypadkach trafilem takze na slady meczarn, jakie jency przeszli przed smiercia. Plaszcze i mundury niektorych zostaly przedziurawione czworograniasta bronia biala -- byc moze bagnetem. Niektorzy maja polamane szczeki. W pewnych wypadkach plaszcze owiniete dookola glowy sa pelne trocin. Byl to prawdopodobnie inny jeszcze sposob uporania sie z tymi, ktorzy sie bronili -- wdychane trociny dusily ich. Jest to, jednym slowem, widok, ktorego nie zapomne do konca zycia... Jesli p. Goetel pojechal z pierwsza grupa, mogl miec pozwolenie od wladz AK i na jego to relacji (miedzy innymi?) mogl sie opierac "Grot" wysylajac swoj telegram do Londynu. Jesli pojechal z druga grupa, gdzie wlasnie byl "zaufany czlowiek", z ktorym "Bor" mial dluga rozmowe przed odlotem, watpie, z roznych powodow, ze mogl to byc p. Goetel. Sprawa wyjazdu do Katynia nie byla wiec tak jednoznaczna, gdy chodzi i o AK, i o cywilow, jak to przedstawil p. Zaremba. Bo wiemy ze wspomnien p. Kazimierza Truchanowskiego nagranych dla Polskiego Radia, ze naradzali sie nad wyjazdem p. Goetla takze pisarze z jego grona, czyli, ze miedzy nimi nie bylo jednolitego zdania. Nie we dwoch rozmawialismy, bo byl pan Stanislaw Stepowski, pani Maria Dabrowska, byl Miller [Jan Nepomucen, przyp. tkg], prezes oddzialu warszawskiego Zwiazku Literatow, przyjechal z Torunia Zawodzinski, krytyk literacki. Jeszcze ktos byl. I wtedy oni zastanawiali sie... Bo to zaproszenie przez Niemcow dalo bardzo duzo do myslenia Polakom. Byly podejrzenia, ze Niemcy tu szykuja jakis podstep, ze odkryte zostaly groby wymordowanych oficerow polskich w Katyniu, ze to zrobili bolszewicy... A tu nie chciano wierzyc, ze to bolszewicy. I odbylo sie zebranie tamto, w tej kuchni... Nalkowska byla za tym, ze to Niemcy, ze to podstep niemiecki. Natomiast pan Stanislaw Stempowski obstawal, ze skoro jest zaproszenie, trzeba koniecznie pojechac i przekonac sie, jakies zdobyc dowody, kto popelnil te zbrodnie na oficerach polskich. Postanowilismy wszyscy, ze powinien pojechac do Katynia. Czekalem, az zostane powiadomiony, kiedy Goetel wroci z Katynia. [...] Wtedy opowiedzial mi z wielkim przejeciem, ze to zrobili bolszewicy. Pokazal dowody. List, dokumenty jakies, notatki, odznaczenia, guziki... I wtedy oczywiscie przekonalismy sie wszyscy, ze to zrobili bolszewicy. Ze to bylo na reke dla Niemcow, ze mogli ujawnic "zbrodnie bolszewicka". Moze nie wszyscy wiedza, ze Stanislaw Stepowski byl kiedys sympatykiem socjalizmu, ministrem w rzadzie Petlury na Ukrainie w 1918 r., dzialaczem spolecznym dobrze znanym w Warszawie, a takze do 1938 r. szefem polskiej masonerii, jako Wielki Suwerenny Komandor Rady Najwyzszej 33 stopnia wielkiej Lozy Narodowej Rytu Szkockiego. Wystepowal jako "Stefan Ligeza", godnosc objawszy po Andrzeju Strugu - "Stefanie Borszowskim". Byl zwiazany z Maria Dabrawska od wielu lat i mieszkal u niej na Polnej, chroniac ja i opiekujac sie nia podczas okupacji. Przezywala ona wydarzenia okupacji, rodzinne i inne komplikacje i problemy wlasnego zycia ciezko. Pisalem kiedys o wsypie i aresztowaniu przez gestapo jej siostry w mieszkaniu panstwa Gutow przy ulicy Sniadeckich podczas tajnych egzaminow maturalnych liceum im. Krolowej Jadwigi. Aresztowano takze wtedy wiele nauczycielek i uczennic, nauczyciela Wladyslawa Dawisona, i uwieziono ich na Pawiaku. Dwa tygodnie przedtem jacys podejrzani osobnicy zrewidowali mieszkanie p. Dabrowskiej, przetrzasneli i pokoj Stepowskiego. Kto to wlasciwe byl, nigdy nie zostalo wyjasnione. Przestraszona tym byla bardzo p. Dabrowska, a w 8 dni po aresztowaniu siostry tak napisala w swym dzienniku: Dzien dzis wypadl chlodny, ciemny, a w koncu dzdzysty, a moje usposobienie takie samo jak dzien. Rano z paczka do Jadzi. Nastepnego dnia Stepowski wzywany byl na gestapo. Pozniej, 1 sierpnia znow tam musial pojsc. Bal sie, gdy czekal na przesluchanie, myslal o psach, jakie mial w zyciu, by odpedzac zle przewidywania. Po powrocie "odbilo sie to na jego sercu i musial sie polozyc do lozka". Laskawy im byl los - wrocila tego wieczoru Jadwiga, siostra p. Dabrowskiej. Karol Wiktor Zawodzinski byl w latach 1914-1917 oficerem legionow, rotmistrzem wojska polskiego od 1918 do 1932 r., krytykiem literackim, poeta, wykladowca literatur slowianskich na uniwersytecie w Brukseli, a od 1946 roku profesorem zwyczajnym w Toruniu. I ci wlasnie ludzie o czystej przeszlosci doszli do wniosku, ze p. Goetel powinien do Katynia pojechac. A sama p. Nalkowska nie miala przeciez specjalnego nabozenstwa do p. Goetla. Pisze ona, np., 2 XI 1939 r. w swym dzienniku tak: Jak zwykle przy zetknieciu z Goetlem niesmaki, wrazenie, ze bierze sie udzial w czyms podejrzanym. Nie zapominajmy, ze p. Goetel mial zla opinie w przedwojennym demokratycznym srodowisku literackim jako zwolennik wladzy totalitarnej i autor apologii faszyzmu. Powyzsza notka p. Nalkowskiej moze odzwierciadlac tylko przedwojenna jeszcze opinie, choc Karol Irzykowski zapisal w pazdzierniku 1939 r., juz po podboju i podziale Polski, swa rozmowe z p. Goetlem tak: On powiada, ze jest w tej chwili jeszcze wiekszym totalista niz przedtem. Ozon (Oboz Zjednoczenia Narodowego) byl tylko sitwa, a nie faszyzmem. IV. Jednak podczas okupacji p. Goetel staral sie zdobywac pomoc dla literatow, pisywal do konspiracyjnego pisma "Mysl Panstwowa", oslanial Zydow, a tak wielce przyczynil sie do powstania stolowki literackiej, ze nazywana ona byla "goetlowka". W niej ochranial takze rozne konspiracyjne dzialania. Redagowal podziemny miesiecznik "Nurt", organ Obozu Polski Walczacej. Nie podpisal volkslisty, mimo, ze siedzial na Pawiaku w lutym 1941 przez dwa tygodnie, i nalegan gestapo. Jego ksiazki, z "Pod znakiem faszyzmu" wlacznie, byly przez Niemcow zakazane, i nie drukowal podobno nic swego w gadzinowych wydawnictwach. Przypomne, ze "Dziennik Rozporzadzen Generalnego Gubernatora", nr. 52 z 18 sierpnia 1940 roku zarzadzil rejestracje w Propaganda-Abteilung wszystkich pragnacych wykonywac zawod artystyczny, czyli muzykow, kompozytorow artystow malarzy, aktorow, spiewakow, literatow, dziennikarzy... W brzydkiej polszczyznie o niemieckiej skladni glosil paragraf 3, ze: [...] po dniu 1 grudnia 1940 roku nie moze bez zaswiadczenia zadna z wymienionych w par. 1 [prac] byc wykonywana. Zaswiaczenie moze tylko byc przed dniem 1 grudnia 1940 roku wydane, jesli zgloszenie najpozniej do dnia 30 wrzesnia nastapilo. Zareagowal na to natychmiast Stanislaw Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego, kierownik podziemnego Dzialu Kultury w Departamencie Oswiaty Delegatury Rzadu. (Pisalem juz o jego dzialalnosci podziemnej innym razem, omawiajac Witolda Hulewicza.) Tak opowiedzial o tym Robertowi Jarockiemu w 1978 roku: Pierwszym zadaniem, jakie zlecilem Zawistowskiemu i Hulewiczowi, bylo rozpowszechnienie zakazu rejestrowania sie w Propagandzie w Palacu Bruehla pisarzy, dziennikarzy, aktorow itp. Sprawa ta nabrala szczegolnej ostrosci, bo Ferdynand Goetel otwarcie namawial zainteresowanych do rejestrowania sie i nawiazywania wspolpracy z Niemcami, a rzadzac przed wojna Zwiazkiem Literatow, mial powazne wplywy. Sam p. Goetel przyznaje sie, ze jako oficjalny przedstawiciel srodowiska literackiego czesto bywal w niemieckim Propagandaamt (Urzad Propagandy). Wiemy, ze namawial pisarzy do rejestrowania sie w tym urzedzie. Za to wlasnie "Biuletyn Informacyjny" w 1941 r. zawiadomil o wniosku do sadu specjalnego, by skazano go na infamie. "Narod i Kultura" potepila go za kolaboracje w listopadzie 1941 r. Czytalem tez, ze wladze podziemia kulturalnego przestaly przekazywac na jego rece pieniadze na pomoc literatom. Jaroslaw Iwaszkiewicz, zlosliwy, zawsze chetny przypiac komus latke, zawsze dobrze poinformowany, bardzo sie o rejestracji wstrzemiezliwie i skapo wyrazil: Byly miedzy nami wielkie debaty, rejestrowac sie czy nie rejestrowac. Ostatecznie podobno zarejestrowalo sie tylko paru kolegow, ale o tym dokladnie nie wiem. A wspomniany juz Irzykowski zanotowal w swym dzienniku, jakby w rozterce, niepewnosci i opozycji do czyichkolwiek 'ukazow': Sprawa zarejestrowania sie lub niezajestrowania jako literat wykonywujacy swoj zawod. Terror i szantaz nie znanych tajnych czynnikow. Pisarz ma byc jak zolnierz na posterunku itp. Ale gdy jest nim rzeczywiscie, w swoim chrakterze, nie w przenosni, wtedy nie przywiazuje sie do niego tyle wagi. Kocha sie ojczyzne, mogac innym dokuczyc, mogac komenderowac. Opinia publiczna?! Ale opinia milczala dawniej w tylu wypadkach. [...] W gruncie rzeczy zarejestrowac sie czy nie, to wszystko jedno, to dla sprawy polskiej jest obojetne, powiedzial to bardzo dobrze W., prawy i godny czlowiek. A co sam p. Goetel pisal o rejestracji pisarzy? Dysputy na ten temat byly zywe, a stanowiska rozbiezne. Haslo rzucone przez zespol dziennikarski, by solidarnie zbojkotowac zarzadzenie, nie zdobylo popularnosci ani wsrod nas, ani innych zawodow. Gdyby zostalo urzeczywistnione, pociagneloby za soba zniszczenie zachowanych jeszcze placowek, oddanie calego swiata artystycznego i umyslowego na czarna liste represji i musialoby sie w rezultacie obrocic najbardziej groznie przeciw tym, ktorzy ze wzgledu na swa przeszlosc, przekonania czy pochodzenie byli najbardziej narazeni na niebezpieczenstwo, a ukryc sie nie mogli. A dalej tak on pisze: W rezultacie roznych rozmow i narad uzgodnilismy, ze literatom nalezy zostawic wolna reke w stosunku do rejestracji. Dokladnej listy zarejestrowanych nie jestem w stanie odtworzyc, gdyz zajmowala ona kilkadziesiat nazwisk. Z wybitniejszych pisarzy zapamietalem: Tadeusz Breze, Irzykowskiego, Nowaczynskiego, Leopolda Staffa, Wroczynskiego, Jerzego Zagorskiego. Wspomina jednak, ze za wyjatkiem Jana Emila Skiwskiego, Zygmunta Kaweckiego, Stelly Olgierd, Janusza Herlaine'a i Juliusza Znanieckiego zaden z zarejestrowanych literatow nie dal sie wciagnac do pracy w wydawnictwach niemieckich. Relacje p. Goetla o rejestracji pisane byly po wojnie, nie podaje z kim swoje poglady uzgadnial, nie mozemy byc pewni, ze poprawnie wymienil nazwiska zarejestrowanych, nie mozemy zalozyc slusznosci jego pogladow o rejestracji. Zblizona komunistom prasa konspiracyjna atakowala go coraz ostrzej, robily to radio i prasa moskiewskie, a opisany przeze mnie juz "Przelom" oglosil sfalszowany tekst z jego podpisem. Powojenny list gonczy z lata 1945 r. mogl byc czescia tej samej nagonki. Wiemy, ze sad obywatelski powolany przez gen. Andersa uchylil postawione mu zarzuty kolaboracji, wiemy, ze zarzad polskiego PEN-Clubu w 1989 roku specjalna uchwala przywrocil mu "czesc i dobre imie". Moralna ocena jego postepowania w czasie okupacji wymagalaby wiedzy o jego motywacjach, a taka wiedza, jak juz raz wspomnialem, jest najczesciej tylko naszym przypisem, czesto brzydkim. Sa powody, by uwazac go za ambitnego, apodyktycznego i upartego czlowieka. Byl zdolny do konszachtow, do knucia, do krzywdzenia nawet innych, by promowac siebie. Takie cechy charakteru i temperamentu, jego prawicowe, totalitarne ciagatki mogly go "oslepic" na dwuznacznosc pewnych jego pogladow i postepkow. Pewny jestem jednej rzeczy. Jego tworczosc powinna byc oceniana wedlug scisle literackich kryteriow, a nie przez pryzmat polityki, czy nawet kolaboracji. Tak, np., jak robi to Piotr Kuncewicz: Calkiem bezspornie byl Goetel znakomitym nowelista ("Patnik Karapeta" - 1923, "Ludzkosc" - 1925). [...] Za to slynne i nagrodzone "Serce lodow" (1936), zachwalane przez Chestertona, okazuje sie wlasciwie nieczytelna chala. tkg ---------------------- Piszac: F. Goetel i Katyn, 1943 r. I - IV. oparlem sie glownie na wlasnej pamieci i: Bartelski, Leslaw, M., "Piesn Niepodlegla: Pisarze i Wydarzenia 1939-1942", Wydawnictwo Literackie, Krakow, 1988. Bartelski, Leslaw M., "Polscy pisarze wspolczesni 1939-1991 Leksykon", PWN, Warszawa, 1995. Bartoszewski, Wladyslaw, "1859 Dni Warszawy", SIW ZNAK, 1982. Bor-Komorowski, T., "The Secret Army", London, Victor Gollancz, Ltd. 1950. Brodzka, Alina, et al. "Slownik Literatury Polskiej XX Wieku", Zaklad Narodowy Im. Ossolinskich, Wroclaw, Warszawa, Krakow, 1993. Iwaszkiewicz, Jaroslaw, "Ksiazka moich wspomnien", Czytelnik, Warszawa, 1994. Komorowski, Tadeusz, Bor, "Armia Podziemna", Bellona, 1994. Kozikowski, Edward, "Wiecej Prawdy niz plotki", PIW, Warszawa, 1964. Kuncewicz, Piotr, "Literatura Polska Od 1918", Tom I, Polska Oficyna Wydawnicza, "BGW", 1993. Nalkowska, Zofia, "Dzienniki V, 1939-1944", Czytelnik, Warszawa, 1996. _______________________________________________________________________ Izabella Wroblewska PREISNER WYJEZDZA Z POLSKI ========================== Zbigniew Preisner (ur. 1955), absolwent historii w UJ, najbardziej znany polski kompozytor muzyki filmowej. Najpierw komponowal muzyke dla teatru i do filmow dokumentalnych. W filmie fabularnym debiutowal muzyka do dziela Antoniego Krauzego "Prognoza pogody". Napisal potem muzyke do ok. 80 filmow. Wsrod najbardziej znanych: "Dekalog", "Trzy kolory", "Podwojne zycie Weroniki" - Krzysztofa Kieslowskiego; "Europa, Europa", "Olivier, Olivier" - Agnieszki Holland. Pracowal tez dla Louisa Malle'a i Hectora Babenki. Zdobyl ponad 20 prestizowych nagrod miedzynarodowych, a wsrod nich trzy razy nagrode Stowarzyszenia Krytykow Filmowych z Los Angeles, dwa Cezary przyznawane przez Akademie Francuska, Zloty Glob, nagrode BBC i berlinskiego Srebrnego Niedzwiedzia. "Podwojne zycie Weroniki" nominowane bylo do Oscara. Od dwudziestu juz lat mocno zwiazany z Piwnica pod Baranami. Pietnascie plyt z jego muzyka osiagnelo naklad ponad 4 milionow sztuk. Mocno zniesmaczony roznymi trudnosciami, na jakie napotkal ostatnio w kraju, krakowski kompozytor udzielil wywiadu Jerzemu Sadeckiemu w ktorym oglosil, ze w najblizszym czasie opusci Polske. Wywiad publikuje "Rzeczpospolita". "Jak chce sie zyc w Polsce, to trzeba duzo wytrzymac" - stwierdzil Preisner. - Definitywnie, absolutnie wyjezdzam stad. - Kiedy? - Wkrotce, jak tylko sprzedam dom. - Dokad pan pojedzie? - Do Szwajcarii, chce zamieszkac w Morges w Alpach. - Do Polski teraz sie wraca, nie odwrotnie. Skad ta decyzja? - Myslalem, ze po 1989 roku ten kraj stanie na nogach. Ze w Polsce dojda do wladzy ludzie, ktorzy poza wlasnym interesem beda mieli cos do powiedzenia i zechca zrobic cos, o czym przez lata marzylismy. Teraz ze zdumieniem przecieram oczy. - Nie ma pan mozliwosci tworzenia w Polsce? Z pana nazwiskiem, pozycja? - To nie jest kwestia pozycji, nazwiska i pieniedzy. Nie o to chodzi. Ja sie urodzilem tutaj i Polska bardzo mnie interesuje. Czytam gazety, rozmawiam z ludzmi i widze te szalona niemoznosc. Po co mam sie codziennie denerwowac. Ja chce miec swiety spokoj. Bede sobie pisal muzyke, a do Polski przyjezdzal na wakacje, wpadal wystapic w Piwnicy pod Baranami. Nie bede musial myslec, co tutaj bedzie jutro, a co pojutrze. - Czy to mozliwe? - Jedno wiem: nie potrafie juz tu zyc. W kraju klamstwa, glupoty i paranoi. Kompletnej bezmyslnosci i bezkarnosci. Nic z tego kraju nie bedzie. Morderstwa na ulicach, afery, przekrety - im wyzej w hierarchii wladzy, tym wieksze. - Ale na Boga, w kazdym kraju sa przestepcy i afery! - Nie na taka skale. U nas niektorym demokracja pomylila sie z kompletna anarchia. Mozna komus przywalic kijem w leb, dostac piec lat, ktos zrobi bialy marsz. I co to zmieni? Nic - dopoki prawo nie bedzie prawem dla wszystkich, od prezydenta kraju poczawszy. Bedzie tak, dopoki prezydent bedzie klamal, dopoki premier bedzie klamal, rzady, koalicje beda klamaly, a wszyscy robili z wyborcow idiotow - na dodatek bez zadnych konsekwencji! W tym 40-milionowym kraju wszystko postawione jest na glowie. Tu nie da sie zrobic nic, co by wykraczalo chociaz piec centymetrow ponad przecietnosc. A sztuka polska?... - Cos jednak w polskiej kulturze znaczacego sie teraz dzieje... - Niby co takiego? Gdzie sa mlodzi! - A dlaczego tak jest? - Bo nie ma elit. - Przez wiele lat byly. Cos sie z nimi stalo, przepadly nagle? - Czesc elit wyjechala, czesc niestety odeszla ze wzgledow naturalnych, biologicznych. Nowe elity, ktore sie tworza, sa mniej zwiazane z kultura, a oparte glownie na biznesie. Interesuje ich wlasne podworko. - Znajdzie pan spokoj gdzies poza Polska? Mrozek tez kiedys myslal, ze Meksyk bedzie dla niego rajem na ziemi. - Z jednym bedzie z pewnoscia lepiej. Gdy przebywam w Szwajcarii, nie wiem kto jest premierem tego kraju, kto prezydentem czy ministrem kultury. I w ogole tego nie musze wiedziec. Mam natomiast pewnosc, ze prawo, ktore obowiazuje dzisiaj, bedzie obowiazywalo jutro i pojutrze, ze dom, do ktorego od lat jezdzilismy z Kieslowskim i Piesiewiczem, moze byc pozostawiony nie zamkniety w nocy i nic z niego nie zginie. A jak cos sie dzieje zlego, to ta potulna Szwajcaria reaguje bardzo szybko. Pare tygodni temu wyszlo na jaw, ze rosyjscy mafiosi pokupowali nieruchomosci w Szwajcarii, zaczeli szantazowac ludzi, wymuszac haracz - czyli dokladnie robic to co w Polsce. Pewnego pieknego dnia gwardia narodowa otoczyla ta miejscowosc, zebrala wszystkich mafiosow, wziela im paszporty, odebrala nieruchomosci i wyslala samolotem do Rosji. Sprawy grozne, ekstremalne wymagaja absolutnie ostrych decyzji, a nie bawienia sie w demokracje. - Ale tak naprawde, to pana mowienie o wyjezdzie jest tylko gestem. Przeciez od lat pracuje pan poza Polska, wiecej niz polowe roku przebywajac za granica. - I co, czy to jest normalne?! - Czy smierc Krzysztofa Kieslowskiego oznacza dla pana koniec jakiegos etapu w zyciu? - Tak. Wszystko to jakos sie razem laczy. Z niepokojem patrze, ze tamto pokolenie odchodzi. Nie ma Krzysztofa, nie ma Kantora ani Osieckiej. Odchodza ludzie, ktorzy dla mojego pokolenia bardzo duzo znaczyli. A nastepcow nie widac. Bezpowrotnie cos sie konczy. - Zawsze mial pan szczescie spotykac znakomitych ludzi na swej drodze. I trzymal sie pan zasady wpojonej przez jednego z nauczycieli: "pracuj zawsze z lepszymi od siebie". - W moim zyciu bylo kilka waznych osob. Od rodziny - po tych, z ktorymi wspolpracowalem. Piotr Skrzynecki, Krzysztof Kieslowski, Krzysztof Piesiewicz, Zygmunt Konieczny, Jerzy Turowicz, Antoni Krauze, orkiestry, dyrygenci, muzycy, a takze prosci ludzie. Nauczylem sie od nich sluchac innych. Pokolenie Piwnicy pod Baranami lat 70., kiedy sie tam pojawilem - to byli niesamowici ludzie: Konieczny, Grechuta, Pawluskiewicz, Demarczyk... Byla wtedy naturalna konkurencja. Przyjsc wowczas do Piwnicy i wlozyc swoja piosenke do programu, to bylo wielkie wydarzenie. Mialem wtedy silna wole istnienia, uczylem sie pisac muzyke, od razu w kabarecie sprawdzalem czy sie podoba, jak brzmi. - Nie staral sie pan nasladowac mistrzow? - Nigdy nie chcialem byc epigonem. Podziwialem genialny, niepowtarzalny styl Zygmunta Koniecznego, ale probowalem szukac wlasnego brzmienia korzystajac z waznej umiejetnosci, typowej dla Piwnicy: traktowania muzyki jako dopelnienie literatury. Pisalem muzyke do tekstow z gazet, dekretow, artykulow. - Do dzis was Krakow pamieta jak spiewaliscie "Koniewa", czyli wywiad z rzezbiarzem, ktory wykonal pomnik sowieckiego marszalka. Albo dekret o stanie wojennym. Jaka muzyka jest panu najblizsza? - Rozna. Od Paganiniego i Sibeliusa, do Pink Floyd i Mikolaja Goreckiego. - Czego nauczyl sie pan od Kieslowskiego? - Rzeczy najwazniejszej: pokory. Kieslowski, Piesiewicz i ja bylismy dosc niespotykanym w Polsce przykladem, ze w tym bardzo stresujacym zawodzie mozna pracowac ze soba prawie 14 lat i nie poklocic sie. Zrealizowalismy 17 filmow, ktore zyskaly uznanie na swiecie. A przy tym wiedzielismy, gdzie jest nasze miejsce. Krzysztof zawsze mowil: trzeba jesc mala lyzka, bo duza mozna sie udlawic. Nigdy nie robilismy filmow na zasadzie, ze jest forsa, to mozemy krecic. Zawsze zaczynalo sie od pomyslu, od checi zabrania sie za cos, co jest naprawde wazne. Pokazalismy, ze muzyka moze pelnic w filmach funkcje pierwszoplanowa i jest czyms uniwersalnym. Muzyka, ktora robilem do filmow Krzysztofa, jest bardzo kreacyjna, czesto wrecz narracyjna. - Wielu kompozytorow twierdzi, ze dobra muzyka to taka, ktorej widz w filmie nie slyszy. - Ta teoria kompletnie sie nie sprawdza. Muzyka jest potwornie silnym srodkiem wyrazu, wnosi do filmu prawdziwa metafizyke. Trzeba tylko wiedziec jak jej uzyc, jak napisac, zeby byla kreatywna, a jednoczesnie podporzadkowana filmowi. Nie moze byc jak plaster, ktory sie przylepia do filmu. - Jak to zrobic? - Mnie interesuje wnetrze bohaterow filmu - co czuja, jakie maja problemy - a nie co robia, bo to widze na ekranie. Jesli sie kompozytor nad tym zastanowi, to dalej juz pojdzie latwo. Muzyka ma pokazac to, czego nie widac. - W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" kompozytor Michal Lorenc powiedzial, ze nie jest pan zainteresowany kariera amerykanska. - Nie bede robil filmow kategorii B, albo typu "zabili go i uciekl". To mnie po prostu nie interesuje. Dlatego odrzucam liczne propozycje amerykanskie. Zaproponowano mi np. zrobienie muzyki do filmu "Wyspa doktora Moreau" z Marlonem Brando. Najpierw rezyserem mial byc Richard Stanley, potem producenci zamienili go na Frankenheimera. Rzucilem jednak kontraktem, bo przewidywalem, ze to bedzie koszmarny film. I mialem racje: dostal chyba z piec nominacji na najgorszy film roku. - Kocha pan kino europejskie? - Kocham dobre kino, ktore mowi o uczuciach, nastrojach, o nas. Ameryka ma ogromny potencjal filmowy. Przewiduje, ze w najblizszych latach kino emerykanskie kompletnie sie zmieni. Cala swa sile nakierowana teraz na strzelanie, wysadzanie w powietrze, przestawi niebawem na filmy o ludziach i uczuciach. - Na zasadzie odbicia wahadla? - Tak mysle. Jak dlugo mozna sie gonic po ekranie z karabinem. Ludzie potrzebuja kogos, kto im opowie o ich zyciu, o losach innych i pozwoli zastanowic sie nad tym, po co zyjemy, gdzie jestesmy i co czujemy. Jak Ameryka zacznie takie filmy robic, to ja tam wroce. Teraz robie u niezaleznych producentow w Stanach Zjednoczonych dwa lub trzy filmy rocznie i to mi wystarcza. - Na pozegnanie XX wieku i powitanie nowego tysiaclecia, jeszcze za zycia Kieslowskiego, wraz z Krzysztofem Piesiewiczem napisaliscie scenariusz wielkiego europejskiego koncertu pod nazwa "Cywilizacja". Czy dojdzie on do skutku ? - Prowadzimy z Krzysztofem Piesiewiczem liczne rozmowy w tej sprawie. Po 20 kwietnia oglosimy szczegoly. Chcielibysmy, zeby ten wielki koncert odbyl sie rownoczesnie w trzech miastach: w Rzymie, Jerozolimie i Atenach. Na jego zakonczenie, z tych stolic swiatowej cywilizacji, ma poplynac przez satelite na caly swiat wspolnie odegrany hymn do nowego tysiaclecia. - Po piosenkach dla Piwnicy pod Baranami, zajal sie pan teatrem, potem filmem. Co bedzie teraz nowa pasja ? - Mnie interesuja rzeczy nieprzecietne. Odkrywanie czegos nowego. Wszak przeszlosc jest nadana, a przyszlosc jest zadana. Obecnie pisze muzyke do filmu "Illumination" dla wytworni Mela Gibsona, potem zrobie w Izraelu "Dybuka" w rezyserii Yosi Somera. Filmy traktuje teraz marginalnie. Mysle bardziej o koncertach. Pisze m.in. koncert "Zycie" skladajacy sie z trzech czesci: "Narodzin", "Istnienia" i "Smierci". Mam nadzieje, ze w przyszlym roku ten projekt opracowany jeszcze z Kieslowskim i Piesiewiczem, bedzie mial swa premiere w Grecji. - Zrezygnowal pan jednak z organizacji wielkich koncertow podczas autorskiego festiwalu w ramach programu "Krakow 2000". - Bardzo tego zaluje, ale inaczej postapic nie moglem. Choc znalazlem sponsorow i zaprosilem znanych artystow, wladze miasta nie wywiazaly sie z podstawowych obietnic zapewnienia odpowiednich miejsc na koncerty mojego festiwalu. Zwlekaly, wykazaly beztroske i nieodpowiedzialnosc. - Niektorzy w Krakowie komentuja, ze domagal sie pan rzeczy niemozliwych, niewykonalnych. W takich samych warunkach Andrzej Wajda mogl zorganizowac w ubieglym roku swoj festiwal autorski. - ... - To czego pan chcial? - Chcialem zrobic w Krakowie festiwal na najwyzszym swiatowym poziomie i nie zadalem na niego ani pieciu zlotych. Pieniadze zostaly znalezione przez mojego producenta, radio RMF FM. Potrzebowalem tylko miejsca dla kilkunastu tysiecy widzow. Mnie wszak nie interesuje festiwal, ktory obejrza elity, radni oraz ich zony i znajomi. - Moze Krakowa nie stac na takie masowe imprezy? - Ale ja nie prosilem o pieniadze! Doszlo wreszcie do tego, ze radio RMF wynajelo stadion "Korony", wiekszosc artystow potwierdzila swoj przyjazd (Vangelis, Elmer Bernstein, Goran Bregovic, Mike Neumann, Liza Minelli). Jednak prezydent Lassota na pismie odmowil zgody na zorganizowanie festiwalu. Po prostu. - W Piwnicy mowia, ze idzie pan przez zycie jak czolg, zawsze z ogromna energia i impetem, lamiac bariery. Skad tyle sily? - Odpowiem kwestia z filmu Kieslowskiego: - Jak chce sie zyc, to trzeba duzo wytrzymac. ___________________________________ Mowi sie trudno... Izabella _________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":[email protected], oraz [email protected] Serwery WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz, http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek) [email protected] (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by M. Bielewicz (1997). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. _____________________________koniec numeru 143___________________________