__________________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
__________________________________________________________________________

     Sroda, 27 listopada 1991                                      Nr 3
__________________________________________________________________________

W numerze:
               Tomasz Wlodek   Liberalizm a Kosciol

          Jerzy Karczmarczuk   Jak skutecznie walczyc o lepsze wczoraj

            Andrzej M. Kobos   Lepsze wczoraj postrzegane mafijnie

              Jurek Krzystek   Bojkotowac czy nie?

                               Mrozka 'Wakacje'
________________________________________________________________________

Od redakcji:


Tegotygodniowy numer "Spojrzen" wypuszczamy dwa dni wczesniej z uwagi
na Swieto Dziekczynienia w USA i zwiazany z nim dlugi (dla niektorych)
weekend.

Duza czesc tego numeru zajmuje polemika miedzy dwoma redaktorami
"Spojrzen". Chwilami ostra, prezentujemy ja jednak, aby pokazac, ze
pelna zgodnosc pogladow na naszych lamach nie jest naszym idealem. W
tym wypadku podstawa polemiki byl wczesniejszy tekst, z Poland-L. W
przyszlosci, mamy nadzieje, podstawa beda teksty publikowane w
"Spojrzeniach".

Zachecamy Panstwa do dyskusji z artykulami ukazujacymi sie w
"Spojrzeniach". Trudno nam jeszcze przewidziec, jak takie dyskusje
beda wygladac. Wstepnie przewidujemy, ze glosy dyskusyjne bedziemy
publikowac albo w formie krotkich 'Listow do redakcji', albo w formie
pelnowymiarowych artykulow, albo jednego i drugiego, w zaleznosci od
tego, co do nas naplynie.


Jurek Krzystek

_____________________________________________________________________


              L I B E R A L I Z M   A   K O S C I O L


Tomasz Wlodek ([email protected])



    W zeszlym tygodniu [troche dawniej: nr. 3 probny "Spojrzen" -
przyp. red.] przeslalem do 'Spojrzen' tekst J.A. Kloczowskiego
opublikowany w miesieczniku ZNAK. Tekt ow stanowil przyczynek
do prowadzonej na lamach ZNAKU dyskusji na temat wzajemnych relacji
pomiedzy liberalizmem a chrzescijanstwem.


Byl to juz drugi artykul ze wspomnianej dyskusji jaki zaprezentowalem
za posrednictwem poczty elektronicznej. Pierwszym byl, przypomne
tekst CREDO Miroslawa Dzielskiego wyslany do POLAND-L wiosna
tego roku.


Dwa przedstawione przeze mnie teksty stanowily probe przerzucenia
pomostu pomiedzy Kosciolem a liberalizmem. Miroslaw Dzielski
byl, jak sie okreslal, chrzescijanskim liberalem, Jan Andrzej
Kloczowski jest zakonnikiem. Mysle, ze po zapoznaniu
sie z probami nawiazania porozumienia czas aby wypunktowac zarzuty
jakie liberalowie stawiaja Kosciolowi i vice versa. Ponizej
zamieszczam dwie wypowiedzi. Autorem pierwszej jest Ludwig von
Mises, klasyk mysli liberalnej. Tekst ow napisany zostal
w roku 1927, stad pewna archaicznosc slownictwa.


Zarzuty Kosciola pod adresem liberalow przedstawi Maciej Zieba OP,
beda to fragmenty wywiadu opublikowanego w 425/426 numerze ZNAKU.


Przyjemnej lektury !


Tomasz Wlodek

-----------------------------------------------------------------

Ludwig von Mises


Liberalizm ogranicza swoje zainteresowanie calkowicie i wylacznie
do ziemskiego zycia i ziemskich dazen. Krolestwo religii z drugiej
strony nie jest z tego swiata. W ten sposob liberalizm i religia
moglyby wspolistniec obok siebie bez dotykania ich sfer dzialania.
To, ze osiagnely punkt starcia nie bylo bledem liberalizmu. Libe-
ralizm nie przekroczyl sfojej wlasciwej sfery dzialania; nie wtracal
sie do zakresu dzialania religijnej wiary lub metafizycznych dok-
tryn. Jednak liberalizm spotkal sie z tym, ze kosciol jako polityczne
mocarstwo domaga sie prawa do regulowania stosownie do jego osadu
nie tylko wzajemnego stosunku czlowieka do swiata jaki ma przyjsc
ale takze do spraw tego swiata. To na tym punkcie linie bojowe
musialy byc wykreslone.


    Tak przygniatajace bylo zwyciestwo zdobyte przez liberalizm
w tym konflikcie, ze kosciol musial zrezygnowac raz na zawsze
z pretensji, ktore energicznie utrzymywal przez tysiace lat.
Palenie heretykow, inkwizytorskie przesladowania, religijne wojny
- te sprawy naleza juz do historii. Nikt nie moze zrozumiec
teraz jak spokojni ludzie, ktorzy praktykowali swoje modlitwy
tak jak wierzyli, ze maja prawo w czterech scianach swojego domu
mogli byc zawlekani przed sady, wsadzani do wiezien, meczeni, paleni.
Ale nawet jezeli zadne wiecej slupy przy stosie calopalnym nie
sa zapalane ad majoram Dei gloriam duzo nietolerancji ciagle
sie utrzymuje.

       Liberalizm, jakkolwiek, musi byc nietolerancyjny w stosunku
do kazdego rodzaju nietolerancji. Jezeli sie uwaza pokojowa
wspolprace wszystkich ludzi jako cel spolecznej ewolucji, nie
moze sie pozwalac by pokoj byl zaklocany przez ksiezy i fanatykow.
Liberalizm proklamuje tolerancje dla kazdej religijnej wiary
i kazdego metafizycznego wierzenia, nie z obojetnosci w stosunku
do tych "wyzszych" spraw ale z przekonania, ze zabezpieczenie
pokoju w spoleczenstwie musi miec pierwszenstwo ponad wszystko
i ponad kazdego pojedynczego czlowieka. I poniewaz liberalizm
zada tolerancji wszystkich opinii i wszystkich kosciolow i sekt
musi przypominac im wszystkie ich wlasciwe granice kiedykolwiek
odwazaja sie nietolerancyjnie te granice przekroczyc. W spolecznym
systemie opartym na pokojowej wspolpracy nie ma miejsca na zadania
kosciolow do zmonopolizowania wychowania i instruowania mlodziezy.
Wszystko co ich wyznawcy przyznaja im z wlasnej woli, moze i musi
byc przyznane kosciolom; nic nie moze byc dozwolone im w stosunku
do osob, ktore nie chca miec nic do czynienia z niemi.


      Jest trudno zrozumiec jak te zasady liberalizmu mogly robic
nieprzyjaciol posrod komunikantow ( ludzi ) roznych wyznan.
Jesli te zasady uczynily niemozliwym dla kosciola nawracanie
ludzi sila, czy to ich wlasna czy to dana do ich dyspozycji
przez panstwo, z drugiej strony , zasady liberalizmu takze ochraniaja
kosciol przed zniewalajacym nawracaniem przez inne koscioly i sekty.
Co liberalizm bierze od kosciolow jedna reka oddaje z powrotem
druga. Nawet religijny gorliwiec musi przyznac, ze liberalizm
nie zabiera nic od wierzen religijnych co nalezy do ich nalezytej
sfery.


     Co prawda koscioly, sekty i ludzie , ktore tam gdzie maja przewage
nie moga przescignac sie w przesladowaniu dysydentow, zadaja, tam
gdzie znajduja sie w mniejszosci, tolerancji co najmniej dla siebie
samych. Jakkolwiek to zadanie tolerancji nie ma nic wspolnego z
liberalnym domaganiem sie tolerancji. Liberalizm domaga sie tolerancji
jako zasady , nie z oportunizmu. Liberalizm zada tolerancji nawet
dla rzucajacego sie w oczy niedorzecznego nauczania, absurdalnych
form innowierstwa i dziecieco naiwnych przesadow. Liberalizm
rzada tolerancji dla doktryn i opinii , ktore sam uwaza za szkodliwe
i rujnujace dla spoleczenstwa i nawet dla ruchow, ktore sam
niezmordowanie zwalcza. Co sklania liberalizm do domagania sie
by byc w zgodzie z tolerancjia to nie wzglad na tresc doktryny
by byla tolerowana, ale wiedza, ze tylko tolerancja moze wytworzyc
i zachowac warunek spolecznego pokoju, bez ktorego ludzkosc musi
popasc ponownie w barbarzynstwo i ubostwo wiekow dawno minionych.



Ludwig von Mises
fragment ksiazki "Liberalizm w klasycznej tradycji. System
spoleczno-ekonomiczny".

---------------------------------------------------------------

Maciej Zieba OP


(...)
Liberalizm ma mechanizm oslabiania autorytetu, uruchamiania erozji
ktora wydaje sie nieodwracalna. Stad tez nasze przekonanie
o nieodwracalnym kryzysie. Autorytetu nie da sie przywrocic sztucznie
bo to pachnie Orwellem. Ale historia pokazuje tez, jak przy calej
zmiennosci i slabnieciu autorytety trwaja. Przykladem moga byc
zmienne koleje papiestwa. Nawet abstrahujac od "Ciemnego Wieku"
czy Renesansu, na przelomie XIX i XX stulecia mialo ono
notowania bez porownania nizsze niz obecnie.


(...)chrzescijanstwo jest dla liberalizmu zagrozeniem i szansa.
Jest zagrozeniem, bo wkracza w materie ekonomiczno-spoleczna,
nie ogranicza sie do "wysokiej" etyki czy spraw koscielnych.
Liberalizm tego bardzo nie lubi, bo uwaza, ze narusza to jego
podstawowy kanon - wolny rynek dobr oraz idei. Jest szansa
natomiast poniewaz liberalowie maja swiadomosc, ze "totalny"
liberalizm ktory niesie z soba wizje calej kultury, jest slaby,
kruchy nie utrzyma spoistosci spoleczenstwa. Jest rewelacyjny
jako technika zycia gospodarczego, sprawdza sie w zyciu
politycznym, ale zawodzi jako sposob zycia w ogole. Do tego
potrzeba wspolnych symboli wspolnych wartosci, consensusu
spolecznego, pewnej gleby. Tym fundamenten naturalnym i jednak
organicznie z liberalizmem zwiazanym jest wlasnie chrzescijanstwo.


(...)


Intelektualisci czuja, ze to spoleczenstwo moze sie rozpasc,
ze w tym wszystkim dobrze funkcjonujacym organizmie braknie oleju.
Przyszla mi kiedys do glowy niezbyt wyszukana metafora, ze liberalowie
traktuja kosciol jako dojna krowe na lancuchu. Krowa jest
przydatna gdyz daje mleko potrzebne dzieciom - niedojrzalym masom.
Intelektualisci juz tego pokarmu nie potrzebuja, oni sa na poziomie
Petroniuszy, ale maluczkich trzeba jeszcze karmic. Lancuch zas jest
konieczny bo inaczej krowa sie urwie i wlezie w szkode - zacznie psuc
idealne mechanizmy gospodarcze i polityczne.


(...)czym Kosciol ma byc w spoleczenstwie liberalnym ?
Moja intuicja na ten temat zawiera sie w metaforze polis i swiatyni.
Sa to dwie rzeczywistosci, ktore maja swoja autonomie i swoj odrebny
status. Zarazem jednak nie ma polis bez swiatyni. Swiatynia jest
specjalnym miejscem obecnosci Boga i spotkania Boga z ludzmi.
jest takze specjalnym miejscem edukacji, etycznej, kulturowej
miejscem kontemplacji, ktorej tak brakuje obecnej kulturze.
Swiatynia, bedac miejscem spotkania czlowieka z Bogiem
zarazem szanuje wzgledna autonomie polis. To trzeba podkreslic,
gdyz dawniej kosciol czesto tej autonomii nie rozumial i jej
czesto nie szanowal. Dotyczy to praw ekonomii czy polityki -
one maja wzgledna autonomie, nie w kontekscie Boga ale w swietle
porzedku doczesnego. Wypracowanie takiej postawy jest wspolna szansa
zarowno Kosciola jak i kultury liberalnej. Chyba wiec w naszym
katastrofizmie jest jakis lad, jakies rozwiazanie... Bedzie ono
oczywiscie wymagalo stalej konserwacji i kontestacji, ale jest mozliwym
kierunkiem ocalenia.



Maciej Zieba  OP

"Trzeba byc konserwatysta by moc byc liberalem"
Rozmowa na lamach 425/426 numeru Znaku. (Skroty pochodza
ode mnie - TW)


Tomasz Wlodek

_________________________________________________________________________

              JAK SKUTECZNIE WALCZYC O LEPSZE WCZORAJ


Jerzy Karczmarczuk ([email protected])




23 pazdziernika 1991 Andrzej Kobos poslal na lamy listy Poland-L swoj
artykul z maja 1988 dotyczacy sytuacji w kraju i oceny owczesnych wladz,
a w szczegolnosci gen. Wojciecha Jaruzelskiego.


Artykul jest bardzo krytyczny i bardzo nerwowy, co swiadczy o
nastrojach owego czasu. Andrzejowi Kobosowi nalezy sie wdziecznosc za
przypomnienie nam, ze ostatnie lata panowania komunizmu w Polsce, gdy
wlasciwie juz bylo jasne, ze jest to przezarte prochno, ktore lada
chwila sie rozleci i tylko nie bylo jasne jaka czesc fundamentow Polski
zostala stoczona nie do uratowania, NIE BYLY WCALE SPOKOJNYM CZEKANIEM
NA KONIEC, czy wlasciwie na nowy poczatek, tylko to byla walka.


Niektore z elementow tej walki wyciagniete przez Andrzeja maja charakter
uniwersalniejszy niz historie z lamusa polskiej historii, do ktorych nie
mialem nigdy nadmiernego nabozenstwa. Aczkolwiek kontekst wypowiedzi
Andrzeja sie (na szczescie dla nas wszystkich) kompletnie
zdeaktualizowal, pewien charakterystyczny sposob reagowania Andrzeja
wydaje sie byc wart przedyskutowania i teraz.


Zajme sie jego sugestiami pod adresem Polonii, a konkretnie tymi
sugestiami, z ktorymi sie zdecydowanie nie zgadzam i uwazam, ze jest to
w ogole dosc niebezpieczne dla stosunkow miedzyludzkich tu i teraz.


Wyznam, zreszta, ze jest mi niezwykle milo ze wzgledu na moj wojowniczy
charakter sie spiac z czlowiekiem, ktorego i tak uwazam za swojego
przyjaciela i w ktorego zacne intencje nigdy nie watpilem.


Bardzo prawdopodobnym jest, ze glowne roznice miedzy nami opieraja sie
na fakcie, ze w 1988 roku bylem w Polsce, pracowalem w Krakowie, nie
myslalem o zadnym dluzszym wyjezdzie i sposob myslenia czlowieka
osiedlonego za granica byl mi kompletnie obcy.


Aktualnie jestem osiedlony na jakis czas we Francji, ale pewna
argumentacja Andrzeja Kobosa dalej jest dla mnie zupelnie obca i wydaje
mi sie szkodliwa nie tylko dla Polski.


W cytatach pomine stwierdzenia, ze Jaruzelski i jego ludzie rzadzi
WYLACZNIE PRZY POMOCY PALKI, GAZOW LZAWIACYCH I GRANATOW OGLUSZAJACYCH.
Pomine porownanie Polakow do nedzarzy niemieckich z roku 1945 i
stwierdzenia, ze znajdowalismy sie NA OSTATNIM ETAPIE wyniszczania
narodu.


Powtarzam, ze bylem wtedy w Polsce, pracowalem i sadze, ze jedna z
NAJGORSZYCH postaw jaka mozna bylo przyjac wtedy bylo zalozenie, ze
wladze o niczym innym nie mysla, tylko, zeby nas wykonczyc.


To zalozenie mogl bez szkody dla wlasnej psychiki zrobic wieloletni
emigrant, ale w kraju przyswojenie sobie takiego obrazu sytuacji moglo
spowodowac jedynie jedna z trzech zasadniczych reakcji:


1. Chec natychmiastowej ucieczki niezaleznie od ceny.
2. Walke terrorystyczna z rezimem.
3. Kompletna apatie i czekanie na cud.


Nie potrzeba szukac po krajach komunistycznych, mamy podobne zjawiska i
w Republice Poludniowej Afryki i w (rozszerzonym) Izraelu.


Mozna te liste uzupelnic, ale tak, czy inaczej wiekszosc nas musiala sie
dostosowac i fizycznie i psychicznie, wiec staralismy sie budowac wlasne
otoczenie niezaleznie od ograniczen i walka spoleczenstwa, z istnienia
ktorej Andrzej zdaje sobie doskonale sprawe, miala u nas charakter
bardziej pozytywistyczny, co bylo o tyle latwiej, ze u nas jednak
strzelano BARDZO rzadko.


Zebralem cytaty z Andrzeja razem.

>        NAUKI  MAJOWE
>        Andrzej M. Kobos

> Nie jest moim zamiarem relacjonowanie obecnych wydarzen w Polsce,
> tego dowiadujemy sie codziennie z tutejszych mass-mediow. Chcialbym
> natomiast krotko przedstawic nauki z nich wynikajace, a takze
> zastanowic sie nad mozliwa nasza reakcja na nie.
...
> Wiadomosc o uzyciu w Hucie Lenina granatow wstrzasowych, cudu
> antyterrorystycznej techniki, nasunela mi pewna mysl, ktora chcialbym
> poddac pod rozwage Polakow w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i
> wszedzie gdzieindziej w wolnym swiecie.
...
> Otoz jestem pewny, ze granaty te i cale mnostwo innych zomowskich
>``gadgetow'' kupowane sa na Zachodzie. Byc moze, kupowane w pewnym
> stopniu za nasze pieniadze, pieniadze, ktorymi my w jakis sposob
> zasilamy kasy P.R.L.
...
> Przestanmy w koncu, nawet symbolicznie popierac P.R.L., przynajmniej
> do czasu dopoki, wladcy nie zaprzestana represji i bicia i dopoki nie
> podejma dialogu z narodem.
...
> Protesty pod konsulatami, ambasadami, czy ratuszami miejskimi (z braku
> poprzednich) nie wystarcza. Uderzmy, nawet skromnie, tam, gdzie rezim
> polski to poczuje, przymknijmy doplyw dolarow, o ktore im tak chodzi,
> ze podrozuja 4000  km by w radio przekonywac spolecznosc polska o
> liberalizacji, pojednaniu i przebaczeniu. Przestanmy jezdzic do
> Polski poza absolutna koniecznoscia.

> Przestanmy zostawiac pieniadze w konsulatach, polskich biurach
> podrozy, bankach w Polsce.

> Wiem, ze to co proponuje jest bardzo niewygodne. Wiem, ze wiezy
> rodzinne ciagna, wiem, ze wyjazdy sa popularne, ze rozne Travel-
> Aero-Loty oferuja tanie uslugi z blogoslawienstwem konsulatow. Nie
> udzielajmy terrorowi w Polscce namiastki aprobaty i legalnosci
> poprzez podroze, paszporty konsularne itp.

> Nie bierzmy udzialu w konferencjach i zjazdach w P.R.L. W
> konferencjach uczonych polskiego pochodzenia, konferencjach
> Polonii,spotkaniach Polakow przy okraglym stole. Nawet gdyby za tym
> stolem oczekiwali na nas madrzy starcy z gor, ktorzy teraz przystali
> do opozycji. Wystawna kolacja w krakowskim Holiday Inn za $5, czy
> nawet wizyta na KULu nie warte sa przymykania naszych oczu
> na masakrowanie robotnikow.

> Wydarzenia majowe w Polsce wyjasnily wiele niejasnosci. Udowodnily,
> ze jaruzelska wojna z narodem trwa nadal, niewiele zelzona. Zakonczyly
> one zarty, takze i w Polonii kanadyjskiej. Uczynily wszelkie dyskusje
> na temat siedzenia czy stania ``okrakiem'' jedna noga w Kanadzie, a
> druga w Polsce, bezprzedmiotowe. Ten, kto teraz chcialby usiasc
> okrakiem, musialby usiasc okrakiem nad owym lezacym polskim
> robotnikiem z walcowni Huty Lenina, ktoremu ZOMO Jaruzelskiego
> polamalo obie nogi.
...
> Niech kazdy z nas rozwazy co moglby zrobic, aby wyrazic swoj protest,
> swoja pogarde i obrzydzenie dla brutalnych metod rzadow w Polsce, dla
> celowego zubozania, wygladzania i wyniszczania narodu. Niech kazdy z
> nas zrobi co moze, ale niech cos robi.

>        8 maja 1988


Moja krytyka Andrzeja sprowadza sie - powtarzam - do tezy, ze powyzsze
sugestie mogly pasc z ust czlowieka troche za bardzo wyobcowanego,
ktoremu za przeproszeniem idea przeslonila ZYWYCH ludzi.


Zywych i zdrowych (bez polamanych nog), choc niezbyt szczesliwych. Oni
stanowili i stanowia wiekszosc w Polsce. Jesli ktos intensywne kontakty
miedzy Kanada i Polska traktuje jako siedzenie okrakiem na polamanych
nogach robotnika z Nowej Huty, to najwyrazniej nie rozumie, ze ten
robotnik pewnie bardzo by chcial, aby na jego nogach siedzial
Kanadyjczyk, a nie wylacznie PRL-wska sluzba zdrowia (i milicja) i
cokolwiek fikcyjny system ubezpieczen spolecznych.


Nie brac udzialu w konferencjach, nie jezdzic do Polski, ograniczyc
kontakty z polskimi naukowcami itp...

   ???

Przeciez GLOWNIE DZIEKI NIM my NIGDY nie stalismy sie ani europejska
Kambodza, ani europejskim Zairem!


Trzeba miec nieco mafijna wizje swiata, albo byc niezle zdenerwowanym,
zeby sugerowac, ze udzial w konferencjach, obiad w krakowskim Holiday
Inn, czy lot Lotem posluzy(l) wladzom do kupowania granatow lzawiacych.


(Oczywiscie fascynacja cywilizacja Zachodu u Andrzeja doszla do tego, ze
zapomnial, ze kraje Wschodu sa znakomitym producentem i eksporterem
roznych "gadgetow" przeciwko demonstracjom, czesto kupowanych i przez
tzw. cywilizowany swiat, ale pominmy to.)


Przez druga polowa lat siedemdziesiatych az do 1982 jezdzilem co roku
na konferencje fizyki komputerowej do Czechoslowacji. Od pewnego okresu
jezdzilismy ze znaczkami Solidarnosci. Spedzalismy wolne chwile
na wydawaniu pieniedzy na Slowackie wino i Czeskie piwo i na gadaniu i o
'68 i w ogole wiadomo.


W koncu rozmawialismy juz tylko z cudzoziemcami, bo Czechoslowacy
zaczeli sie nas bac i ostracyzowac. Z roznymi cudzoziemcami. Podczas
ostatniej konferencji w ktorej uczestniczylem, w jesieni 1982
tlumaczylismy Rosjanom, np. Saszy Migdalowi co to naprawde byl Stan
Wojenny a w koncu, w 1982 na TYDZIEN przed konferencja dostalem pismo,
ze zawiadamiaja, ze odrzucaja moje podanie bo okazalo sie, ze nie ma
miejsc.


Autor listu, pan Nadrchal napisal:


"I am sorry I HAVE TO TELL YOU that your application has been
rejected... etc."


Uwazam, ze w tej skwasnialej atmosferze Czechoslowacji owych lat
zrobilismy BARDZO DOBRA robote. Zostalismy zauwazeni i potraktowani
powaznie. Skutek? No coz, mimo tylu lat zerwanych kontaktow w zeszlym
roku znowu dostalem zaproszenie, z ktorego juz z innych wzgledow z
potwornym zalem nie moglem skorzystac...


I TWIERDZE Z NACISKIEM: ograniczanie nieformalnych kontaktow z LUDZMI,
jest jedna z najgorszych rzeczy, ktore mozna robic. NIE REZIM
KOMUNISTYCZNY by to poczul. Oni to w nosie i guzik. MY to odczuwalismy
osobiscie gdy dostawalismy pogardliwe odmowy przyjazdu kogos z USA na
te, czy inna konferencje, czy widzielismy cyrki, ktore czasami obce
ambasady wyprawialy z wizami dla wyjezdzajacych na staze, czy
konferencje.



Jesli Wy Amerykanie, Kanadyjczycy itd. macie ambicje spoleczne - jedzcie
na Kube! Rozmawiajcie TAM z Kubanczykami. Jesli zasilicie Waszymi
dolarami kase Fidela - trudno. Nie kupi duzo amunicji za to. Ale
amunicji ktora dostarczycie Waszym rozmowcom juz zaden Fidel, czy inny
watazka komunistyczny czy antykomunistyczny nie odbierze dla wlasnych
celow.


NALEZY jezdzic do Birmy, czy na Haiti mimo takich sobie sympatycznych
rezimow. Zapraszac ludzi z Maroka mimo tego, ze Hassan II trzyma po
wiezieniach przez dziesiatki lat swoich przeciwnikow politycznych z
zonami i dziecmi. NIE traktowac ludnosci tych krajow jako potencjalnej
wrazej armii. Rozmawiac z ludzmi z Algerii gdzie grozi rozpetanie
integryzmu muzulmanskiego na Iranska skale.


I na koniec: Znaczna czesc  Was i ja sam jestesmy tu gdzie jestesmy, bo
Z NAMI ROZMAWIANO, nie traktowano nas jako potencjalna armie Wielkiego
Brata, ktora nalezy pogardzac i ignorowac, ewentualnie bac sie, tylko
jako zalazek przyszlego partnerstwa o ktore nalezy zabiegac juz dzis.
Kropka.



Jerzy Karczmarczuk



______________________________________________________________________


                 LEPSZE WCZORAJ POSTRZEGANE MAFIJNIE


Andrzej Kobos ([email protected])


        Motto:

        "Sa rzeczy, ktorych wy tutaj nie jestescie w stanie zrozumiec."

[Maria Dabrowska (trzykrotnie) w rozmowie z Gustawem Herlingiem-
Grudzinskim (1963) - "Dziennik Pisany Noca" 26 lipca 1989 - "Kultura"
10/1989]


-----------------------------------------------------------------------

        Jurek Karczmarczuk (JK) napisal dosyc agresywna polemike z moim
artykulem "Nauki majowe" z roku 1988, ktory niedawno przypomnialem na
Poland-L w ramach "ramotek" jaruzelskich. Z wielkimi oporami zabralem
sie do pisania tej odpowiedzi, gdyz artykul moj pisany byl w
okolicznosciach zupelnie innych niz obecne. Ponadto uwazam, ze polemika
JK napisana jest w sposob wypaczajacy intencje owego artykulu, w sposob
wyraznie arogancki wobec emigracji. Ta arogancja JK nie jest zreszta
niczym nowym. W podobnym stylu pisal on na Poland-L o emigracji
polskiej, w polemice ze mna w styczniu 1991 r. Nie mniej jednak
konkretne zarzuty JK pod moim adresem powinny doczekac sie odpowiedzi,
tymbardziej, ze Naczelny zapedzil mnie do tego.


                                I.


I.1     JK wyprodukowal zgrabny zlepek z rozmaitych moich zdan z tego
artykulu pozbawiajac ich zupelnie kontekstu. Gdybym ja uczynil podobnie
z jego polemika to wyszedlby tekst wobec mnie raczej napastliwy.
Jednakze, nie "wyszczerbie na nim mojej karabeli" z trzech powodow: (i)
nie mam karabeli (wystarczy! - dalszych nie trzeba) - zostalo mi tylko
slowo. JK wytyka mi wielka nerwowosc. Zgadzam sie, trzy i pol lat temu
atykul moj pisany byl w pasji, ale nerwowy bynajmniej wowczas nie bylem
- nie mialem ku temu powodu. Co do mojego "charakterystycznego" sposobu
reagowania, to taki na pewno istnieje, ale lepiej aby JK nie kusil mnie,
bym sprobowal zdefiniowac jego charakterystyczny sposob reagowania.


I.2     Artykul moj pisany byl w konkretnej sytuacji polityczno-
spolecznej w PRL. Rezim tam byc moze obiektywnie byl juz wtedy
"prochnem", ale nic jeszcze nie bylo przesadzone. Nie bylo wcale
oczywiste, ze rozleci sie on tak rychlo. (N.p. jeszcze we wrzesniu 1988
r., Kornel Morawiecki dawal mu optymistycznie/pesymistycznie 5 do 20
lat). Rezim byl wowczas daleki od latwego poddania sie. Konieczna byla
dalsza walka w Polsce, ktora ktos tutaj musial popierac (N.B. jestem tu
jak najdalszy od podkreslania mojej w tym roli). Nie jestem w tym
goloslowny, wystarczy przypomniec zlamanie sila strajkow majowych
mianowanie w jesieni 1988 r. Rakowskiego premierem, odebrane powszechne
jako policzek narodowi i opozycji, wreszcie wszystkie obrzydliwstwa
wypisywane wtedy w "Trybunie Ludu", nie tylko przez Urbana.


I.3     W 1987 i 1988 r. mialy miejsce bardzo konkretne dzialania rzadu
PRL, za posrednictwem m. in. konsulatu PRL w Toronto w ramach nowej
polityki "otwarcia na Polonie". Robiono wielkie wysilki dla pozyskania
Polonii, dla zdobycia pewnej "legalizacji" oraz dla uznania sytuacji w
Polsce za normalna. Usilowano stworzyc obraz Jaruzelskiego jako
Demokraty przez duze D, propagowano spolki polonijne, koncepcje "stania
okrakiem" - jedna noga w Kanadzie, druga w Polsce. Polemizowalem wowczas
z tym, napisalem nawet pewien "Traktat o siedzeniu okrakiem". Zbieglo
sie to - niewatpliwie niezamierzenie - ze zblizeniem Kosciola polskiego
do Polonii: wizyty Prymasa, rektora KUL, akcja zbierania pieniedzy na
Kolegium Jana Pawla II na KULu. Przedstawiciele Polonii jezdzili do
Polski, podejmowani byli przez Kosciol i wladze. "Obiad u wojewody,
kolacja u biskupa, a moze i Prymasa", a w miedzyczasie "wielkie zarcie"
w krakowskim Holiday Inn za jedne US $5. Profesor Dr. hab. Hieronim
Kubiak z BP PZPR i UJ organizowal zjazd naukowcow polskich z emigracji,
gwiazda ktorego mial byc "starzec z gor" - Edmund Osmanczyk,
protagonista zblizenia z Polonia.


        Jeden z emerytowanych profesorow University of Alberta, czlowiek
nieposzlakowany, o wspanialej karcie emigracyjnej, pytal mnie wowczas,
co ja o tym myslalem, kto to byl ten Kubiak, wreszcie czy on sam, jadac
na ten zjazd, nie udzielilby implicite jakiegos poparcia rezimowi. Po
maju 1988 r. zadzwonilem do niego z krotka odpowiedzia: "Teraz juz Pan
wie". Zgodzil sie ze mna.


                                II.


        JK zarzuca mi i emigracji argumentacje "szkodliwa dla Polski".
Heavy stuff. Powtarzam, nie jest to bardzo rozne od tego co pisal on
wczesniej. W sposob oczywisty JK pogardza emigrantami, wypacza i wykpiwa
ich (i przy tym moje) poglady i intencje, zarzuca mi, ze "idea
przeslonila [mi] zywych ludzi (bez polamanych nog)". Jego prawo.


II. 1.  "Pozytywistyczny" model walki z totalitaryzmem wiodl JK do
akceptacji bolesnych kompromisow. Tak, "strzelano do nas, ale przeciez
BARDZO rzadko" - wiec w akceptowalnych granicach. Nie jest to tylko
kwestia tego, czy uznamy liczbe ok. 200 ofiar SB w latach 1981-1988 za
duza czy za bardzo mala. To jest kwestia tego, ze JK wydaje sie
akceptowac teze Rakowskiego, iz cieszmy sie: bylo tylko 9 zabitych w
"Wujku" - moglo przeciez byc 2000. To jest kwestia akceptowalnosci
zabijania, bicia i lamania nog wogole, w imie budowy "wlasnego
otoczenia" (inni akceptowali to juz w imie "lepszego jutra" - moze JK
odszukalby gdzies tekst wspanialego przemowienia Gustawa Holoubka o
biciu i zabijaniu, ktore wyglosil on w Sejmie roku 1981?).


II.2    Pozwalam Jirziemu K. ludzic sie, ze robil on bardzo dobra i
wazna robote w Czechoslowacji, ktora doprowadzila tam do upadku
komunizmu w roku 1989. Pomijam to, ze w 1982 r. kiedy JK spijal piwo w
Czechoslowacji, Andrzejowi Deloffowi wstrzymano wyjazd do Anglii, bo w
ktoras miesiecznice stanu wojennego sfotografowano go przechodzacego
brame IBJ z podniesiona zacisnieta piescia. O innych, podobnych
przypadkach juz nie wspomne, chociaz moglbym. Nie ma sie wiec czym
chwalic, moj drogi Jirzi.


II.3    Dziwi mnie tylko, ze fizyk, JK, wierzy w potege idei rzekomo
gorliwie przekazywanych przez visitorow z Zachodu swoim polskim
akademickim wspolpracownikom. Obracalem sie w tym srodowisku przez ponad
15 lat, takze i wtedy, kiedy JK byl juz pracownikiem naukowo-badawczym.
Nie wiem ilu spotkal o visitorow przekazujacych mu obraz wyzszosci
wolnego swiata. Ja takich spotkalem bardzo niewielu. O tym sie nie
rozmawialo, oni sie bali, a rowniez i tubylcy obawiali sie. Obowiazywaly
barwy ochronne. Pamietam w roku 1979, w Louvain-la-Neuve (Belgia) na
sympozjum belgijsko-polskim, niezyjacego juz Sandy Walla z Maryland,
usilujacego uchwalic rezolucje domagajaca sie wypuszczenia KK (nie
tego!) z Polski. I pamietam przerazenie zacnych i uczciwych krakowskich
profesorow, blagajacych Walla o porzucenie tej idei. To nie bylo tak,
jak pisze JK. Nie sadze, aby w stanie wojennym i po nim mialo byc bardzo
inaczej.


II.4    Raz jeszcze pozwalam JK ludzic sie. Ja nadal nie mam zludzen,
czy chocby pozorne uznanie normalnosci nienormalnej i tyranskiej
sytuacji doprowadza do jej zmiany na lepsze. Czy przyjazdy na
konferencje polonijne otwierane przez Hieronima Kubiaka i Jozefa Klase,
i dlugie, zarliwe przemowy do tych panow, ba, nawet ponad tym polamanym
robotnikiem, zmienilyby cokolwiek? To nie intelektualisci, ani nawet
postepowi pozytywisci doprowadzili do upadku komunizmu. To doprowadzili
owi robotnicy z polamanymi nogami i to przed nimi jestem na kolanach,
bynajmniej nie zapominajac o roli intelektualistow. Z tymi polamanymi
robotnikami polonijni uczeni i visitorzy i tak by nie rozmawiali.


II. 5   JK zarzuca mi "mafijna wizje swiata". Heavy stuff again. Ciekawe
skad Jaruzelski czerpal srodki na zomowskie gadgety? Owszem, armatki
wodne, rozgniatajace strugami niebieskiej wody ludzi o drzwi kosciolow
na warszawskie Starowce, mogly byc produkcji Starachowic, ale plastikowe
tarcze i "zbroja" zomowska byly japonskie (n.b. mam zdjecie ich tarcz z
napisem "Made in Japan") Czesi mogli robic Semtex, ale nie robili
"concussion grenades". Za co wiec Jaruzelski kupowal ten japonski
sprzet, jezeli nie stac go bylo na kupno igiel do strzykawek, podczas
gdy dzieci umieraly od zakazenia zoltaczka? Nie pisze tego bez kozery,
bo jest to wlasnie zdanie, za ktore Urzad Celny PRL skonfiskowal byl
pewien moj artykul (mam to czarno na bialym). Jakakolwiek zbieznosc
pogladow celnikow i cenzorow PRL i JK jest tutaj oczywiscie najzupelniej
przypadkowa. Ja, w kazdym razie, popieralem sankcje do konca, jak teraz
Mandela, nie kupujac nawet polskich kiszonych ogorkow i kapusty.


II. 6   JK dostosowywal sie, przybieral barwy ochronne "fizyczne i
psychiczne" budowal pozytywistycznie, itd. Pocieszal sie, ze nie mial
przeciez polamanych nog, jak ow robotnik z Huty im. Lenina, ze zaliczal
sie do tak licznych zywych i zdrowych, bo strzelano przeciez BARDZO
rzadko. Razem z nim czynilo podobnie bardzo wielu innych. Rozumiem ich
doskonale, nie mam im tego za zle, sam zapewne robilbym to samo, gdybym
byl wowczas w Polsce. Ale wlasnie dlatego, ze nie bylem tam, uznalem, ze
moge i powinienem przeciw temu jakos protestowac, ze swoim - nie ludzmy
sie, bez znaczenia pisaniem - moglem, w najmniejszym nawet stopniu,
poprzec tych, ktorzy z ta krzywda tam walczyli, a ktorych ja w jakims
sensie, toutes proportions gardees, porzucilem. Bron Boze, nie
traktowalem tego swoja misje. Ktos jednak, pomimo mozliwych korzysci z
pozytywizmu powinien byl upomniec sie o owego robotnika z polamanymi
nogami, chociaz dzisiaj pewien postepowy pozytywistyczny rozsadzacz od
srodka zarzuca mi wyobcowanie, zaslepienie i mafijna wizje swiata.


II. 7.  Zwraca sie do nas JK "Wy Amerykanie i Kanadyjczycy". Tak,
jestesmy nim i nie wstydzimy sie tego, chociaz tak naprawde w sferze
duchowej jestesmy Polakami zamieszkalymi w Ameryce czy Kanadzie. Sila
rzeczy, jezeli ktos mieszka dluzej w danym kraju, to wciaga sie i
powinien sie wciagnac w jego sprawy; kraj ten staje sie jego przybrana
ojczyzna, ktorej jest lojalny. Ale nie znaczy to, ze nie ma on prawa
poczuwac sie do zwiazkow ze swoim krajem ojczystym, ze nie obchodza go
jego sprawy i nie bola jego problemy. Nie znaczy to, ze nieodzownie
zasklepil sie w tym, co opuscil iles tam lat wczesniej, tylko dlatego,
ze jego opinie nie pokrywaja sie z opiniami krajowych, postepowych
pozytywistow i roznosicieli rewolucji na kraje oscienne. Takie
oskarzenia nie odbiegaja od argumentacji totalitarnej, ktora slyszelismy
juz tutaj przez lata.


II. 8.  JK wysyla nas "Amerykanow i Kanadyjczykow" na Kube - robic
rewolucje. Ja nie bylem nigdy na Kubie, ale znam ludzi, ktorzy bywaja
tam na wakacjach - bo tanio. Nie wiem czy JK wie, ale akurat na Kubie,
visitorzy maja kontakt wylacznie ze sluzba hotelowa z ichniego UB i z
prostytutkami o duzym prawdopodobienstwie nosicielstwa HIV. Z innymi
gadac po prostu nie wolno, a i nie chca oni gadac, poza szybkim
zacisnieciem dloni na jakims opakowaniu z jedzeniem i jeszcze szybszym
zniknieciem z nim. Nie tak latwo wiec przekazywac im te idealy, o wiele
za to latwiej zasilac kase Fidela.


II. 9.  Prawda jest, ze jestesmy tutaj, bo kiedys z nami rozmawiano.
Tyle, ze nie rozmawiano z nami, jako z przedstawicielami rezimu (w
jakimkolwiek sensie) nie rozmawiano z nami w akcie uznania owczesnej
rzeczywistosci (w jakimkolwiek sensie), w koncu nie rozmawiano z nami,
aby przekazac nam jakies idealy spoleczno-polityczne. Rozmawiano z nami,
nie dlatego, ze chciano nas o czyms przekonac, ale po prostu dlatego, ze
dostrzezono w nas nieglupich, a tanich i umotywowanych wspolpracownikow.


                                III


        Pozwole sobie zakonczyc te rozwazania zakonczeniem mojego
"Traktatu o siedzeniu okrakiem", ktore oddaje moje credo roku 1988.  To
credo byloby takie same, gdyby sytuacja roku 1988, nie daj Bog,
powtorzyla sie:


        "Nie nawoluje do bojkotu Polakow i Polski, do rezygnacji z Jej
dorobku kulturalnego, do rezygnowania z kontaktow z zywa, pulsujaca
substancja narodu. Widze doskonale roznice miedzy duchowym zyciem
narodu, a struktura polityczno-ustrojowa. Gdybym roznicy tej nie
widzial, to moje pisanie nie mialoby najmniejszego sensu. Jestem pelen
czci i pokory wobec tej substancji Narodu. Uwazam tylko, ze mozna, choc
z pewnym trudem, czerpac z niej, nie placac za to siedzeniem okrakiem,
tu i tam z laski obecnych imperatorow Polski Nie moge, nawet na
siedzaco, udzielic im w ten sposob niemoralnej aprobaty".


Andrzej M. Kobos  Listopad 1991


____________________________________________________________________________


                  B O J K O T O W A C   C Z Y   N I E ?


Jurek Krzystek ([email protected])



Dwu moich przyjaciol starlo sie powyzej na temat, ktory i mnie nurtowal
i nurtuje od wielu lat. Jako obywatelowi kraju, ktory do bardzo niedawna
byl krajem totalitarnym, nie bylo mi nigdy obojetne, jaki jest don
stosunek demokratycznych krajow swiata i obywateli tych krajow.


Gdy wprowadzono stan wojenny, bylem w Polsce. Naturalna rzec mozna
reakcja bylo: a niech wprowadza sankcje! A przylozyc IM!


Bolalo, jesli zamiast tego widzialo sie postawe typu "business as
usual", bolalo, jezeli do Warszawy po niedlugim czasie zaczely zjezdzac
zachodnie delegacje, na coraz wyzszym szczeblu. Bolalo, jesli tragicznie
niedawno zmarly Robert Maxwell wydawal w swoim "Pergamon Press"
pamietniki Jaruzelskiego, slawiac go jako wielkiego meza stanu.


Ale z drugiej strony nie tylko ja pamietalem slowa owczesnego rzecznika
rzadu PRL "rzad sie i tak sam wyzywi". Slowa, ktorym bardzo trudno bylo
odmowic slusznosci: wszelkie oficjalne sankcje nakladane na kraj
totalitarny godza przede wszystkim w jego obywateli, a znacznie mniej w
aparat ucisku. Rozumial to m.in. Walesa i jego owczesni doradcy, ktorzy
do sankcji mieli stosunek co najmniej ambiwalentny.


W miedzyczasie sprawa szczesliwie przestala byc aktualna jesli chodzi o
Polske, ale bynajmniej nie przestala byc jesli chodzi o wiele innych
krajow swiata, ktore mialy mniej szczescia. Nie powinnismy wiec tego
dylematu chowac calkiem do szuflady, bo mozemy sie z nim jeszcze
zetknac.


Wiec kto z moich obu Kolegow ma racje? Wedlug mnie obaj po trochu. Ma
racje Jurek Karczmarczuk, ze ostracyzm, jakiemu poddawany jest
bojkotowany kraj, glownie uderza w jego obywateli, ludzi, ktorzy na ogol
najmniej sa winni, ze ich kraj ma taki ustroj i wladze, jakie ma.
Szczegolnie wiec nie nalezy bojkotowac ludzi tylko z uwagi na ich
przynaleznosc panstwowa.


Z drugiej strony ma rowniez racje Andrzej Kobos, ze zbyt wiele takich
kontaktow sluzy przede wszystkim wladzom, a dopiero pozniej obywatelom.
Dlatego tez decydujac sie na kontakty z krajem, ktorego ustroju nie
popieramy, nalezy moim skromnym zdaniem zwracac wielka uwage, aby
rozmawiac z ludzmi, a nie wierchuszka i nie dac sie wciagnac w
jakakolwiek propagande. A wiec jadac n.p. do Birmy, starac sie nawiazac
kontakt z obywatelami tego kraju, jesli jest to mozliwe. A jesli nie
jest - to nie jechac.


Dam taki przyklad: w roku 1977 miala miejsce wizyta ministra spraw
zagranicznych Holandii (nazwiska nie pomne) w Czechoslowacji. Jaka byla
wowczas Czechoslowacja - nie musze pisac. Otoz minister ow, oprocz
uzgodnionego wczesniej oficjalnego programu wizyty osmielil sie
odwiedzic w domu czolowego wowczas dysydenta czeskiego, duzej klasy
filozofa, Jana Patoczke. Skandal zrobil sie straszny, byl to jeden z
niewielu zapewne przypadkow w dziejach dyplomacji, ze minister spraw
zagranicznych zostal wydalony z kraju, ktory oficjalnie odwiedzal. Ale w
kazdym razie incydent ten niewatpliwie dodal ducha opozycji czeskiej,
zauwazmy, ze w tym samym czasie powstala Karta 77. To, ze starszy
wiekiem Patoczka przyplacil zyciem to spotkanie (ciagany na
przesluchania, byc moze pobity, dostal wylewu i niedlugo potem zmarl),
nie bylo w zadnej mierze wina owego ministra.


A wiec mozna utrzymywac stosunki z danym krajem, jesli trzeba to nawet
oficjalne, a z drugiej strony robic wszystko, aby spowodowac w nim
zmiany na lepsze. Calkowity bojkot nader czesto nie rozwiazuje zadnej
sprawy, nie mowiac juz o tym, ze rzadko sie udaje sie w miare solidarne
jego stosowanie.



Jurek Krzystek

________________________________________________________________________


                              W A K A C J E


                             Slawomir Mrozek


(przedruk z "Tygodnika Powszechnego" 24/1991)


        Pojechalismy na wakacje, na wies. Miejscowosc ladnie polozona,
blisko rzeki. Synowa gotowala, dzieci mialy swieze powietrze, ja
chodzilem na ryby. Przyjemnie, tanio i zdrowo.


        Siedze sobie raz z wedka na mostku, slonce swieci, rzeka szumi,
zdrzemnalem sie chyba. Otwieram oczy, a tu Jozef Stalin na mnie patrzy.
Przywidzenie, mysle sobie, przecieram oczy, ale nie, patrzy
najwyrazniej. Wprost na mnie z glebiny przezroczystej. I zaslablem, bo
jestem sercowy.


        Ocknalem sie lozku, dookola rodzina, ciesza sie, ze zyje.
Okazalo sie, ze kiedy do wieczora nie wrocilem, syn poszedl mnie szukac
i na mostku mnie znalazl.


        Pare dni przelezalem, a kiedy wstalem, juz tylko w sadzie, albo
na przyzbie siedzialem, z wnukami sie bawilem, na ryby przestalem
chodzic. O moim przywidzeniu nie powiedzialem nikomu. Po co, zeby
pomysleli, ze w glowie mi sie pomieszalo?


        Czasem nasz gospodarz przysiadal sie do mnie, tez starszy
czlowiek. Gawedzilismy o tym i o owym. Czesto o pogodzie, jak to na wsi.
Raz spojrzal w niebo, a wlasnie slonce zachodzilo, i powiedzial:


        - Jutro znowu przygrzeje. Susza jest i rzeka opadla, dobry czas
na raki. Jutro po wieczerzy pojdziemy, najlepiej do Marszalka, bo tam
najlepiej biora.


   - Do jakiego Marszalka?

   - Do Stalina, pod mostem lezy.

   - Niemozliwe - powiedzialem ostroznie, bo z wariatami trzeba uwazac.
     - Czesto tam z wedka siedze, ale zadnego Stalina nie widzialem.

   - Bo normalnie go nie widac, dopiero jak rzeka opada.

   - A skad on sie tam wzial?

   - Wiezli go przez most do Muzeum Rewolucji, to i go wrzucili po
     drodze.

   - Kto?

   - Jacys na ciezarowce. Z dzwigiem, bo co najmniej ze trzy tony wazy.
     Pewnie im sie nie chcialo dalej jechac.

   - Do muzeum powiadacie? Do jakiego znowu muzeum?

   - Telewizji pan nie oglada? Z calego kraju te pomniki do jednego
     miejsca na kupe zwoza.

   - A po co?

   - Ja nie wiem, ale mowili, ze to na pamiatke. Pojdzie pan z nami?


        Nie poszedlem. Poszedl syn i wnuki. Oni mlodzi to moga. Rakow
nalapali sporo. Zupa rakowa potem byla, ale ja nie jadlem.



przytoczyl Andrzej M. Kobos ([email protected])

________________________________________________________________________


Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek     ([email protected])
                     Zbigniew J. Pasek  ([email protected])
                     Jurek Karczmarczuk ([email protected])
                     Andrzej M. Kobos   ([email protected])

Prosby o prenumerate i o numery archiwalne: do Jurka Krzystka

_____________________________koniec numeru 3____________________________